Rząd Beaty Szydło szybko i sprawnie przygotował program Rodzina 500+ wspierający rodziców kwotą 500 zł miesięcznie na dziecko, do chwili gdy ukończy ono 18 lat.
Pomyślałem, że wreszcie politycy opracowali coś, co może pomóc zwykłemu obywatelowi. Trzeba to docenić, zwłaszcza że poprzednia ekipa przez 8 lat koncentrowała się bardziej na obietnicach, niż na konkretnych działaniach.
Spodziewałem się, że pomysł ten zyska powszechną akceptację. Wszak nie od dziś wiadomo, że Polki rodzą więcej dzieci, gdy przebywają nie w Polsce, ale w krajach, gdzie takie wsparcie od dawna jest dostępne. Gdy jednak zacząłem się wsłuchiwać w dyskusje nad programem, ze zdziwieniem stwierdziłem, że spora część społeczeństwa ocenia go krytycznie.
Mniej dziwią zarzuty formułowane przez polityków partii opozycyjnych.
W końcu taka rola opozycji, żeby krytykować rząd. Choć tym razem opozycja chyba nieco przesadziła, o czym świadczą argumenty w stylu: pieniędzy nie dostaną wszyscy, więc to dyskryminacja. Znacznie bardziej zdumiewają mnie opinie, że program jest zły, bo nie rozwiązuje wszystkich problemów rodzin, które chcą się zdecydować na dzieci. Wiadomo przecież, że to tylko jeden z programów rządowych, a nie panaceum na wszystkie zaniedbania i trudności, z którymi mierzą się polskie rodziny.
Sądzę, że byłoby dobrze (dla debaty i dla samego programu), aby jego krytycy odpowiedzieli sobie na kilka prostych pytań.
Na początek proponuję trzy:
1. Czy nie jest tak, że każde kompleksowe działanie trzeba od czegoś zacząć?
2. Czy jest jakiś lepszy sposób na rozpoczęcie wdrażania jakiegokolwiek programu, niż załatwienie kwestii jego finansowania?
3. Czy tak trudno zrozumieć, że aby troszczyć się o dobro narodu, trzeba najpierw zatroszczyć się o jego istnienie?
Dr hab. Robert Ptaszek