Ten męczennik jest stale obecny na Drodze Krzyżowej naszej ojczyzny. Sytuacje, w których Polacy mogli liczyć na wstawiennictwo swego świętego patrona Andrzeja Boboli, opisuje o. dr Aleksander Jacyniak SJ.
Święty Andrzej Bobola przyszedł na świat i został ochrzczony 625 lat po Chrzcie Polski. Jego życiowe drogi, rozpoczęte najprawdopodobniej w Strachocinie koło Sanoka, prowadziły przez Braniewo, gdzie kształcił się w pierwszej szkole prowadzonej przez jezuitów na polskiej ziemi, następnie przez zakonny nowicjat i studia filozoficzne w Wilnie, praktykę pedagogiczną w Braniewie i Pułtusku, studia teologiczne w Wilnie, zróżnicowane posługi duszpasterskie realizowane w Nieświeżu, Wilnie, Bobrujsku, Płocku, Warszawie, Łomży oraz Pińsku i jego okolicach, gdzie zakończył swój żywot śmiercią męczeńską. Był 49. Jezuitą zamordowanym w tamtych czasach na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Wkrótce potem zamordowano kolejnych kilkunastu jezuitów. Z innych zakonów męczenników bywało jeszcze więcej. Ci, którzy przeżyli, nie stawiali na pierwszym miejscu gromadzenia i zabezpieczania pamiątek po męczennikach. Martwili się przede wszystkim o kontynuację prowadzonych przez zakon posług i o przeżycie. Dlatego też po św. Andrzeju Boboli (poza cudownie zachowanym od zniszczenia jego ciałem) przetrwało do dziś tak niezwykle mało przedmiotów, które by o nim świadczyły.
Wśród tych niewielu relikwii przetrwała zabytkowa, kamienna chrzcielnica w kształcie kielicha, w której najprawdopodobniej Andrzej został ochrzczony w strachocińskiej, nieistniejącej już dziś świątyni. Chrzcielnica ta znajdowała się zapewne w najstarszym kościele, spalonym przez Tatarów w 1624 r., a potem w kolejnym, zbudowanym na miejscu spalonego. Przez lata (przypuszczalnie od 1900 r., kiedy to na miejscu starego wybudowano obecny kościół) znajdowała się na zewnątrz kościelnego ogrodzenia, gdzie służyła za donicę do sadzenia kwiatów. Odkryto ją na początku lat 90. XX w., odrestaurowano, ponownie wniesiono do kościoła i ustawiono przed ołtarzem św. Andrzeja.
Do tego wątku nawiązuje kustosz Diecezjalnego Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Strachocinie, ks. Józef Niżnik: „Wszystko, co związane jest ze św. Andrzejem, miało początek w Strachocinie (…). Być może cichym świadkiem ważnego wydarzenia w Strachocinie jest chrzcielnica z XV wieku w kościele parafialnym. Oczyma wiary patrzymy na monument wykonany z piaskowca o charakterystycznym wyglądzie. Choć milczy, to dzięki temu, że zachowała się w parafii przez tyle lat, mówi swoją obecnością i stanowi ważny element kultu św. Andrzeja”.
Życie i kult tego wielkiego świętego, opis męczeństwa, jednego z najokrutniejszych, jakie zna historia chrześcijaństwa, od ponad czterech stuleci wpisuje się w dzieje naszej ojczyzny. Od dziesięcioleci nieoficjalnie, a od 2002 r. za aprobatą papieską św. Andrzej Bobola jest czczony jako jeden z patronów Polski. On, choć przebywający w chwale niebios, pozostaje zawsze wierny ziemskiemu narodowi, którego jest synem i zupełnie wyjątkowym patronem. Co więcej, współuczestniczy w najtrudniejszych, najboleśniejszych okresach i wydarzeniach naszej ojczyzny. Wspomnę o siedmiu spośród nich.
Wydarzenie 1.:
Był 16 IV 1702 r. Gdy rektor szkoły prowadzonej przez jezuitów w Pińsku, o. Marcin Godebski, zadręczał się problemami, m.in. nadciągającymi wrogimi wojskami i epidemią, brakiem żywności, itd., stanął przed nim zakonnik i powiedział: „Ty nie szukasz pomocy tam, gdzie trzeba”. Rektor zapytał go, kim jest i czego pragnie, a ten odpowiedział: „Jestem Andrzej Bobola. Odszukajcie moje ciało i wystawcie je na widok publiczny, a ja pospieszę wam z pomocą”. Przez 3 dni poszukiwano ciała w podziemiach pińskiego kościoła Jezuitów, nim znaleziono je w stanie bez jakichkolwiek oznak rozkładu w zbutwiałej trumnie zakopanej w ziemi. Od tego czasu przynajmniej do I wojny światowej nie tylko wspólnota jezuitów, ale cały Pińsk cieszył się niezwykłą protekcją swego męczennika.
Wydarzenie 2.:
Był rok 1819, czas zaborów. W wileńskim klasztorze Dominikanów przebywał o. Alojzy Korzeniewski, któremu władze carskie za niezłomną postawę patriotyczną wydały całkowity zakaz prowadzenia jakiejkolwiek działalności publicznej: odprawiania Mszy św., głoszenia kazań, spowiadania itp. Wśród ciszy wieczoru modlił się on do Boga w swej beznadziejnej sytuacji, pytając jak długo potrwa stan, w którym nie będzie na mapie świata naszej ojczyzny. Przyzywał także wstawiennictwa wówczas sługi Bożego Andrzeja Boboli, który nagle stanął przed nim i polecił otworzyć okno celi. Dominikanin ujrzał rozległą równinę, na której żołnierze różnych narodowości walczyli ze sobą z niespotykaną zawziętością. Andrzej oznajmił mu wówczas, że gdy wojna ta dobiegnie końca, Polska odzyska wolność, a on – Andrzej Bobola – zostanie jej patronem. Pierwsza część proroctwa spełniła się po 99 latach, druga – po ponad 180. Na znak autentyczności zjawienia św. Andrzej pozostawił odcisk dłoni na stole w tamtej celi.
Wydarzenie 3.:
Był rok 1920. Pod bramy Warszawy podchodziła licząca 5,5 mln żołnierzy armia bolszewicka, pragnąca nie tylko zająć stolicę naszej ojczyzny, która dopiero co odzyskała wolność po 123 latach niewoli, ale także wzniecić rewolucję komunistyczną w całej Europie zachodniej. W obliczu dramatycznego zagrożenia bytu państwa, które dysponowało wówczas armią sześciokrotnie mniejszą i gorzej uzbrojoną, biskupi zebrani na Konferencji Episkopatu Polski na Jasnej Górze zwrócili się z gorącym apelem do papieża o rychłą kanonizację bł. Andrzeja i uznanie go za szczególnego patrona odrodzonej, a niezwykle zagrożonej w swym bycie Polski. Zarządzono także, by od 6 do 14 sierpnia trwała nowenna o ocalenie ojczyzny. W Warszawie była ona zanoszona do Boga za przyczyną Matki Bożej Łaskawej – głównej Patronki stolicy, bł. Władysława z Gielniowa i bł. Andrzeja Boboli. W trzecim dniu nowenny, przy akompaniamencie huku armat stron walczących na przedpolach Warszawy, ze świątyń stolicy ruszyły procesje na pl. Zamkowy, gdzie odbyło się centralne nabożeństwo przebłagalne i błagalne o ocalenie. Włączył się w nie także bł. Andrzej w znaku swych cząstkowych relikwii, przywiezionych na ten cel specjalnie z Krakowa. Na zakończenie nowenny zaistniał słynny cud nad Wisłą – niewytłumaczalne w kategoriach tylko ludzkiej logiki zwycięstwo polskich wojsk.
Wydarzenie 4.:
Był przeddzień kapitulacji Warszawy we wrześniu 1939 r. Pociski artyleryjskie trafiły w kaplicę jezuitów na warszawskim Mokotowie, w której spoczywały integralne relikwie św. Andrzeja Boboli. Byli ranni, jedna osoba zabita. Ucierpiał i on. Trumna z jego relikwiami została uszkodzona w kilku miejscach. Postanowiono wówczas przenieść ją na Stare Miasto, do Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, uważając, że tam będzie bardziej bezpieczna. I tak wyruszył on w znaku swych relikwii przy akompaniamencie spadających bomb, rozrywających się granatów i pocisków artyleryjskich ulicami dogorywającej stolicy, by pokazać, że jest wraz z nią, że nie opuści ani jej, ani ojczyzny, która wkroczyła na kolejną, największą w swej dotychczasowej historii Drogę Krzyżową.
Wydarzenie 5.:
Była połowa sierpnia 1944 r., wigilia Wniebowzięcia Matki Bożej. Warszawska katedra objęta walką powstańczą. Nieustannie bombardowana zaczyna płonąć i zmieniać się w gruzy. Poważnie uszkodzona zostaje także sąsiadująca z nią świątynia Matki Bożej Łaskawej. Św. Andrzej Bobola w znaku swych integralnych relikwii przechodzi znowu wśród gradu kul i palących się domów, tym razem wraz z powstańcami, do kościoła św. Jacka na ul. Freta. Solidarny z przeżywającymi największe zagrożenie życia; towarzyszący stojącym na pograniczu życia i śmierci, dodający otuchy uczestnikom Powstania Warszawskiego, błagający Boga o ocalenie ich życia.
Wydarzenie 6.:
Był 7 lutego 1945 r. Prawie doszczętnie zniszczona Warszawa zaczyna z mozołem podnosić się z ruin. Ci, którzy tutaj przeżyli koszmar wojny, wychodzą z piwnic. Z podziemi zrujnowanego kościoła św. Jacka wychodzi też w znaku swych integralnych relikwii św. Andrzej, by powrócić na Mokotów, gdzie obrał sobie stałą siedzibę. Wracając, patrzy na umarłe miasto, a jest ono zwierciadłem stanu, w jakim znajduje się wówczas cała ojczyzna… Pociesza tych, których spotyka po drodze…
Wydarzenie 7.:
Był 10 kwietnia 2010 r. Na pokładzie samolotu lecącego do Smoleńska na uroczystości katyńskie był także św. Andrzej Bobola, obecny w znaku swych relikwii cząstkowych. Miała je przy sobie śp. Teresa Walewska-Przyjałkowska, która leciała na uroczystości jako wiceprezes Fundacji Golgota Wschodu i prezes Stowarzyszenia Krzewienia Kultu św. Andrzeja Boboli. W trakcie katastrofy nastąpił jakiś ucisk lub uderzenie w podstawę relikwiarza, tak że uległ on u samej podstawy wygięciu, a nieco powyżej złamaniu. Sama metalowo-szklana szkatułka zawierająca relikwie Świętego pozostała jednak nietknięta. Św. Andrzej Bobola w znaku swych relikwii był więc obecny także podczas tej największej w powojennej historii naszej ojczyzny tragedii. Był z tymi, którzy w tak dramatycznych okolicznościach przekraczali granicę śmierci, pomagał im w przechodzeniu na spotkanie z Bogiem bogatym w miłosierdzie. To przejście nastąpiło bowiem w przeddzień Święta Bożego Miłosierdzia.
Dzięki mocy, którą dał mu Jezus, św. Andrzej ukazał, że męczennik, ten, którego na różne sposoby skazuje się na okrutną śmierć, w akcie tej śmierci nie traci twarzy, ale ostatecznie ją osiąga. Cóż z tego, że zabijają ciało, skoro duszy zabić nie mogą (por. Mt 10,18). Ziemia wprawdzie drży; ludzie trzęsą się ze strachu, ale daje się jednocześnie słyszeć prawda łaski: Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (…) ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie… (Rz 8,35.38-39). Wokół męczennika nie wytwarza się pustka, przeciwnie, gromadzą się wokół niego wyznawcy tego Chrystusa, za którego oddał on życie. Śmierć męczennika – jak powiedziano przed wiekami – jest wyjątkowym zasiewem, z którego rodzą się nowi Chrystusowi wyznawcy. Ale i męczennicy są z nami, tak jest stale jest z nami św. Andrzej, wyjątkowy współuczestnik Krzyżowych Dróg naszej ojczyzny.
o. dr Aleksander Jacyniak SJ
mk