Z biskupem pomocniczym warszawskim Michałem Janochą rozmawia Ewa Czumakow
„Najważniejszym dziedzictwem jest spuścizna religijna” – napisał niegdyś Feliks Koneczny. 1050 lat temu dzięki przyjęciu chrztu zaczęliśmy korzystać z chrześcijańskiego dziedzictwa Zachodu. Jak ten depozyt wiary zachować i przekazać następnym pokoleniom?
1050. rocznica Chrztu Polski jest okazją do refleksji nad wiarą i tradycją, bo są one ze sobą nierozdzielnie związane. Sięgnę jeszcze do początków. W Starym Testamencie przekaz wiary był wpisany w Biblię. Zanim zostały spisane Ewangelie, żył Jezus i istniały tradycje, z których zrodziło się słowo Boże. Tradycja wyprzedza Biblię. Do tego przekazu wiary pokoleń Polska dołączyła w roku 966 i ta data jest konstytutywna nie tylko dla Kościoła w Polsce, ale i dla państwa. Akt chrztu miał konsekwencje tak religijne, jak i państwowe, polityczne. Wydaje się to niesłychanie ważne, bo w tej części Europy, gdzie Ewangelia docierała właśnie w X–XI w. – myślę tutaj o chrzcie Polski, wcześniejszej chrystianizacji Czech, o chrzcie Rusi w obrządku bizantyńskim 20 lat później, o chrzcie Węgier w roku 1000 – data chrztu księcia jest punktem odniesienia w historii religijnej i państwowej. Pierwsze, co wydaje mi się godne podkreślenia, a co dzisiaj budzi wielkie emocje: jubileusz 1050-lecia to okazja do przemyślenia wzajemnych relacji Kościoła i państwa, które rzecz jasna zmieniały się w historii i nieustannie się zmieniają. Biblia nie podaje tutaj wzorców ani prostych rozwiązań, ale pewna więź państwa i Kościoła, a jednocześnie ich rozdzielność i wzajemne relacje są sprawą fundamentalną dla życia społecznego i politycznego.
Pani pytanie bardziej dotyka spraw duchowych, czyli doświadczenia własnej wiary, którą dziedziczymy po przodkach od 1050. lat, a jednocześnie wciąż na nowo odkrywamy. Napięcie między przekazem tradycji, zapisanym w obyczajowości, w strukturach społecznych, a indywidualnym odkrywaniem Chrystusa i życiem Ewangelią towarzyszy Kościołowi od zawsze. W dawnych pokoleniach, jeszcze w okresie międzywojennym, wiara była rzeczywistością zastaną i niekwestionowaną. Człowiek wzrastał w niej, niejako czerpiąc ją z mlekiem matki. Paradoksalnie czasy komunistyczne, w których walczono z wiarą, bardzo pomogły Kościołowi w jego umocnieniu się. My, Polacy, mamy taką mentalność…
…przekorną.
Historia nas nauczyła, że kiedy jest zewnętrzne niebezpieczeństwo, potrafimy być solidarni. Natomiast często jesteśmy absolutnie bezbronni wobec zagrożenia od środka, ponieważ niesłychanie cenimy sobie wolność zewnętrzną, a mamy niedostatek refleksji nad wolnością wewnętrzną. Chrystus nie obiecuje nikomu wolności zewnętrznej. Nie wybawił Izraela z rąk Rzymian, na co liczyło wielu pobożnych Żydów, ale przyniósł człowiekowi wolność wewnętrzną. Ta wolność – używając słów Jana Pawła II – jest nam dana i zadana. Jest lekcją do odrabiania, szczególnie trudną w dzisiejszych czasach, kiedy wiara w kulturze – ewidentnie starzejącej się i przeżywającej głęboki kryzys swoich korzeni, swojej tożsamości – jest globalnie negowana. Bardzo wielu ludzi żyje tak, jakby Boga nie było, nie zwracając uwagi ani na źródło, ani ostateczny sens i cel życia. Myślę, że to jest ogromne zadanie dla nas, chrześcijan, abyśmy potrafili, jak pisze św. Piotr, uzasadnić tę nadzieję, która w nas jest (1P 3,15). Żebyśmy nieustannie odkrywali źródła naszej wiary, które są w Chrystusie, które są w Bogu Trójjedynym. Wydaje się, że w zlaicyzowanych społeczeństwach Kościół staje się tym, czy był w pierwszych wiekach – solą ziemi. Soli jest szczypta – jak chrześcijanie są w mniejszości – ale bez niej wszystko traci smak. Mamy być solą ziemi i światłem świata. Są to zadania na przyszłość, choć stare jak świat i jak Ewangelia, która ma 2000 lat, a wciąż jest Dobrą Nowiną. Tak, Nowiną.
Wspomniał Ksiądz Biskup, że sprawą fundamentalną dla życia społecznego i politycznego są relacje Kościół–państwo. Jakie zatem powinny być?
Nie ma tutaj jednoznacznych recept. Historia Europy dostarcza nam różnych modeli. Od tego, jaki zaczął się wykształcać w epoce konstantyńskiej, osiągnął apogeum w Bizancjum i został w jakiś sposób przejęty w monarchii karolińskiej, w Europie łacińskiej we wczesnym średniowieczu. W modelu tym władca świecki jest pomazańcem Bożym i czuje się odpowiedzialny również za Kościół, ale ten jest mu podporządkowany (teologia wschodnia czasem nazywa to symfonią). Zachód przez okres walki papieża z cesarzem o inwestyturę wypracował sobie nie tylko niezależność, ale nawet w XII–XIII w. wyższość Kościoła nad państwem i dominację papieża nad cesarzem, co jest „negatywem” pierwszego modelu. Po wielu wiekach doświadczeń, mniej lub bardziej twórczej koegzystencji, po doświadczeniach ateistycznych rewolucji, dzisiaj szukamy modelu pokojowego współistnienia. Odwołałbym się do najcenniejszego zabytku romańskiego, jaki mamy w sztuce polskiej, do Drzwi Gnieźnieńskich.
Ich fragment stał się logo Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”.
Płaskorzeźby na drzwiach wyrażają trzy znamienne koncepcje relacji Kościół–państwo. Na osiemnastu kwaterach została opowiedziana historia życia św. Wojciecha i średniowiecznych władców. Drzwi są już dziełem ex post, z XII stulecia. Ukazano tu cesarza Ottona II, który udziela Wojciechowi inwestytury, czyli sytuację, w której Kościół jest zależny od państwa. Wojciech przyjmuje biskupstwo z rąk Ottona, co oznacza prymat państwa nad Kościołem.
Na innej z kwater mamy sytuację konfliktu Wojciecha z królem Czech Bolesławem II. Idzie o handel niewolnikami prowadzony przez Żydów. Trzeba powiedzieć, bijąc się w piersi, że chrześcijańscy władcy tolerowali ten proceder, a nawet sprzyjali mu. Wojciech wstawiał się za tymi niewinnymi niewolnikami, popadając w konflikt z królem, co kosztowało go wygnanie z Pragi. Mamy tu sytuację państwa i Kościoła, które są w konflikcie. Kwatera ukazuje króla i giermka z mieczem, a więc król jest uzbrojony, dysponuje siłą, a Wojciech grozi palcem i właściwie pozostaje zupełnie bezbronny.
I trzeci model – trzeci władca, który został tam przedstawiony, to Bolesław Chrobry. Znamienne, że on się pojawia aż trzy razy: przy wykupie zwłok Wojciecha, przy procesji ze zwłokami-relikwiami z Prus do Gniezna i na pogrzebie odprawionym już przez Wojciechowego następcę, Radzima-Gaudentego. W tej ostatniej scenie Bolesław w symbolicznym geście przytyka dłoń do twarzy, co oznacza płacz. A więc pokazano Kościół i państwo, biskupa i księcia, którzy są połączeni więzią przyjaźni; którzy mają świadomość więzi, jaka pomiędzy nimi jest. Nie ma wątpliwości, że autor Drzwi Gnieźnieńskich musiał reprezentować środowisko polskie – na pewno nie czeskie ani niemieckie – i opowiadał się za tym ostatnim modelem relacji, który i nam proponuje.
Wojciech poniósł męczeńską śmierć. Wszystko wskazuje na to, że jedność w relacjach Kościoła i państwa była wynikiem jego ofiary.
Tak, to się działo na jego grobie. Motyw ofiary jest tutaj bardzo ważny. Jest taki piękny wiersz Norwida pt. Sen, napisany już z perspektywy powstania styczniowego, który ukazuje wizję dwóch zabitych żołnierzy. Jeden jest ze Wschodu, drugi z Zachodu i domyślamy się, że reprezentują nie tylko dwie walczące ze sobą nacje, ale dwa typy kultury. Pojednanie między zabitymi żołnierzami dokonuje się w śmierci. Jest w tej przejmującej scenie, którą zinterpretował malarsko Artur Grottger w przepięknym obrazie przechowywanym niegdyś w Galerii Lwowskiej, jakaś głęboka teologia pojednania, które się dokonuje przez śmierć i Paschę. Szczerze mówiąc, nie wierzę w żadne inne pojednanie niż paschalne, jeżeli ma ono sięgać korzeni, a nie być tylko jakąś doraźną taktyką.
A w dialog?
To nie wyklucza dialogu i tego wszystkiego, co się dzieje pomiędzy Kościołami i narodami. Ale w najgłębszym wymiarze wszystko, co w życiu cenne, musi kosztować.
W relacjach państwo–Kościół ważne jest sformułowanie fundamentów aksjologicznych państwa. Europa wyrasta z fundamentów aksjologicznych chrześcijaństwa. Oczywiście człowiek jest grzeszny, natura człowieka jest ta sama i w czasach Mieszka, i dzisiaj. W największych głębinach duszy człowiek pozostaje ten sam, pragnący świętości i piękna, a jednocześnie skłonny do najgorszego. Natomiast bardzo istotne jest, na jakim fundamencie, na jakich wartościach buduje się państwo. Czy fundamentem jest poszanowanie dla osoby ludzkiej, czy też nie. Myśmy się w Polsce przyzwyczaili do obrony przed nieprzyjacielem, który przychodzi ze Wschodu, od Tatarów po bolszewików… Natomiast w stosunku do Zachodu zawsze byliśmy na klęczkach, nie zauważając, że dzisiaj stamtąd właśnie przychodzi do nas – razem z wieloma dobrymi rzeczami – również bardzo niebezpieczna ideologia. Nie potrafimy odróżniać dobra od zła – albo wszystko przyjmujemy, albo wszystko odrzucamy.
Mamy teraz taki model stosunków Kościół–państwo, że żyjemy w kulturze laickiej i prawa państwowe stanowi się, nie tylko pomijając prawo Boże, ale wręcz wbrew niemu. W roku Jubileuszu Chrztu Episkopat Polski planuje dwa doniosłe akty: 3 maja ponowienie aktu zawierzenia Matce Bożej Królowej Polski oraz 19 listopada, w przeddzień uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata, akt przyjęcia królowania Chrystusa i poddania się pod Jego Boską władzę. Jaki jest sens tych aktów? Czy chodzi o podkreślenie władzy Jezusa Chrystusa i Jego Matki także w wymiarze doczesnym?
Pamiętamy, w jakim kontekście pada wyznanie Chrystusa o Jego królewskości – podczas sądu nad Nim przed Jego śmiercią: Królestwo Moje nie jest z tego świata.(…) Tak, jestem królem (J 18,36-37). Chrystus jest Królem świata i wszechświata, ale to się objawi po tamtej stronie. My jesteśmy rozpięci pomiędzy królestwem ziemskim, które będzie zawsze prześladowane, bo to jest wpisane w Ewangelię, tym królestwem, które tworzymy jako Kościół, jako lud królewski i kapłański, a królestwem niebieskim, do którego zmierzamy i tęsknimy. Pomiędzy nimi realizuje się misja Kościoła. Minęły już czasy barokowego triumfalizmu podkreślającego władzę Kościoła na ziemi. Dzisiaj, wierni tej samej Ewangelii, szukamy innych ścieżek. Nie ma tu prostych recept. W samej Europie, gdy wracamy do pani pytania, modeli Kościół–państwo jest wiele, od francuskiego, który jest dziedzicem rewolucji, po ten, który próbujemy tworzyć w Polsce. A za wschodnią granicą mamy jeszcze jeden model, w którym właściwie odżywa tradycja bizantyńska z jej wszystkimi niebezpieczeństwami, ale również pewnymi pozytywnymi cechami. Sprawa jest bardzo złożona. W których krajach niemożliwa jest np. „parada miłości”? Tam, gdzie władza na to nie zezwala: w Rosji i na Białorusi. Wyobraźmy sobie władcę, który w ten sposób wypowiada się w naszej demokratycznej Europie.
Jezus Chrystus Król Wszechświata – co oznacza ten tytuł? Czy dotyczy on doczesności?
Nie. Królestwo Chrystusa nie jest z tego świata. Królestwo Boże jest w nas – ukryte, dokonuje się przez nasze nawrócenie, przez nieustanne otwieranie się na Bożą łaskę, jest darem. Jednocześnie jest ono ziarnem, zaczynem. Życie na tej ziemi jest zmaganiem z królestwem ciemności. Czas ziemski jest czasem zmagań. Próby budowania raju na ziemi kończą się piekłem. Przerabialiśmy to w XX stuleciu. Natomiast Kościół wierzy w pełnię tego królestwa, które objawi się po tamtej stronie. Tak rozumiem akt, którego dokonał w swoim czasie król Jan Kazimierz, zawierzając Rzeczpospolitą Matce Najświętszej, czyniąc Ją Królową, i akt zawierzenia narodu polskiego Chrystusowi Królowi. Są to akty, do których mamy wszyscy indywidualnie i społecznie dorastać. Jest to zadanie na całe życie.
Sam tytuł Król Wszechświata dotyczy nadprzyrodzoności?
Oczywiście cała rzeczywistość jest w rękach Chrystusa. Po tej stronie tego jeszcze w pełni nie widzimy, ponieważ jesteśmy podlegli grzechowi i na tym świecie działa również szatan i zło. A zatem królestwo Boże objawi się w pełni z chwilą Paruzji i Sądu Ostatecznego. Teolodzy określają to takim zwięzłym określeniem: królestwo Boże już nadeszło i jeszcze nie.
Wszechświat: planety, gwiazdy itd., to wciąż wymiar doczesny.
Oczywiście to wszystko jest w rękach Boga, ale Apokalipsa mówi o nowym niebie i nowej ziemi. Wszechświat nie zostanie zniszczony, ale przemieniony. A więc świat jest nieustannie w bólach rodzenia (Rz 8,22), używając metafory św. Pawła.
Dzięki przyjęciu chrztu znaleźliśmy się w kręgu kultury chrześcijańskiej, odziedziczyliśmy 10 jej wieków. W historii byliśmy obrońcami wiary i kultury: Polonia semper fidelis, antemurale christianitatis. Dzisiaj przeżywamy kryzys.
Te określenia rzeczywiście funkcjonowały w historii z racji naszego położenia geopolitycznego i pewnej narodowej refleksji teologicznej. Myślę, że stoimy przed zadaniem interioryzacji tych haseł. Polonia będzie na tyle semper fidelis, na ile chrześcijanin, na ile ja będę semper fidelis. Antemurale christianitatis będziemy na tyle, na ile we mnie będzie mur przeciwko temu wszystkiemu, co jest złem. Granica przebiega przez środek. Bardzo niebezpieczna jest postawa, w której uosabiam jedynie słuszną siłę dobra, a zło jest zewnętrzne w stosunku do mnie. Oczywiście w historii nieraz musieliśmy walczyć o ojczyznę i o wiarę, ale najważniejsza walka przebiega zawsze w sercu człowieka.
Gdy chodzi o kulturę – jeśli byśmy z 1050-letniej historii Polski usunęli to wszystko, co wyrastało z inspiracji chrześcijańskiej w zakresie architektury, sztuk plastycznych, literatury, muzyki – zostałoby niewiele. Dotyczy to całej Europy, wszystkich narodów europejskich, przynależnych do korzenia łacińskiego lub greckiego. Można poczynić konstatację, że kultura wywodzi się z kultu, że kult jest sercem kultury, a kultura, która odchodzi od kultu, odcina się od metafizyki i religii, skazuje się na śmierć. Rdzeniem europejskiej tradycji jest religia. Odchodzenie od wiary w Boga jest odchodzeniem od samego siebie. Widzimy rozkład rzeczywistości na naszych oczach. Potwierdzają to współczesne, nieraz mainstreamowe nurty w sztuce i kulturze. Czasem używam porównania do oderwanej od drzewa gałęzi. Jeśli drzewo jest wielkie i stare, to ta gałąź jeszcze długo będzie miała zielone liście, nawet wypuści kwiaty, ale już nie ma związku z korzeniem, więc w końcu uschnie.
Czyli „śmierć Boga” oznacza śmierć cywilizacji.
Tak. Jak mówi psalmista: Wszystkie moje źródła są w Tobie (Ps 87,7). Bez tego źródła usychamy.
Jak Ksiądz Biskup widzi naszą rzeczywistość w przyszłości: co moglibyśmy zrobić, żeby odwrócić tę tendencję rozkładu?
Wszystko zaczyna się od naszego wewnętrznego nawrócenia, czy raczej nawracania, bo to jest przecież nieustanny proces. Bóg jest zawsze większy i na każdym etapie życia możemy wciąż na nowo porzucać „starego człowieka”, który jest w nas i który nieustannie domaga się bycia w centrum. To się przekłada również na życie społeczne, na dialog ze światem. Myślę, że bardzo ważna jest ta wizja Kościoła, który jest z jednej strony otwarty na wszystko, co dobre, prowadzi dialog ze światem i potrafi, jak mówili Ojcowie Kościoła, znajdować ziarna prawdy ukryte w innych kulturach i religiach, a z drugiej strony jest twierdzą zamkniętą na to wszystko, co sprzeciwia się ludzkiej godności oraz prawdzie, dobru i pięknu. Znowu wywarzenie proporcji pomiędzy tym otwarciem i zamknięciem jest w moim przekonaniu sprawą kluczową, która decyduje o wizji Kościoła. Kościół jest i otwarty, i zamknięty jednocześnie. Niebezpieczeństwo polega na jednostronnym ujęciu jednego z tych biegunów. Dom, w którym drzwi są zamurowane, staje się grobem. Dom, w którym drzwi są nieustannie otwarte, padnie pastwą złodziei lub stanie się stajnią dla zwierząt. Dom musi mieć drzwi i trzeba wiedzieć, kiedy je otwierać i zamykać.
W X w. wraz z chrztem przejęliśmy dziedzictwo słowa – piśmiennictwa chrześcijańskiego i starożytnego.
W naszym kręgu cywilizacyjnym Europy północnej razem z chrześcijaństwem przyszło słowo. W kręgu śródziemnomorskim było inaczej, słowo greckie, łacińskie istniało już od wieków i wypowiadało się w niesłychanie subtelnych formach, poruszało głębię ludzkiego ducha i intelektu. Nasze kraje środkowej Europy mogły głębiej doświadczyć tajemnicy Wcielenia – że Słowo stało się ciałem (J 1,14), gdy razem z chrztem Mieszka otrzymaliśmy Słowo Boże, którym jest Chrystus. Razem z Nim przyszło również ludzkie słowo pisane, które jest pamięcią narodów. Tu znowu dotykamy kulturowego wymiaru i konsekwencji tajemnicy Wcielenia. Warto sobie uświadomić, że przecież to dzięki chrześcijaństwu rozwinęła się wizualna sztuka sakralna. Trudno nam sobie wyobrazić, czym byłaby kultura europejska bez obrazów Chrystusa, Maryi, świętych. Przecież w Starym Testamencie nie mogło być tej sztuki, bo Bóg Jedyny, dopóki nie objawił się w Chrystusie, sam w pierwszym przykazaniu zakazał jakichkolwiek wyobrażeń. Stary Testament pozostał antyikoniczny. Tę tradycję dziedziczy islam, gdzie Allach pozostaje niewidzialny, a więc islam również nie posiada wizualnej sztuki figuratywnej.
Chociaż wytworzył sztukę bogatą i ciekawą.
Idzie ona w kierunku abstrakcji, natomiast sztukę figuratywną z religii monoteistycznych może wytworzyć tylko chrześcijaństwo, bo tylko w chrześcijaństwie Bóg stał się Człowiekiem. Chrystus jest obrazem Boga niewidzialnego, odpowiada na wielką tęsknotę Starego Testamentu: O Panie, szukam Twojego oblicza (Ps 27). Znowu dotykamy rzeczywistości „już” i „jeszcze nie”. Patrząc na wspaniałe gotyckie czy barokowe wyobrażenia Chrystusa i Maryi, patrząc na święte ikony bizantyjskie czy ruskie, mamy szansę oglądać Chrystusa twarzą w twarz: „już” i „jeszcze nie”. Trudno sobie bez tego wyobrazić materialną kulturę Europy.
To dotyczy przeszłości, a teraz mamy zastój w sztuce.
Przeżywamy bardzo głęboki kryzys sztuki sakralnej i religijnej, który odzwierciedla pewien kryzys kulturowy, a ten wynika z kryzysu antropologicznego, największego, jaki Europa w swojej historii przeżyła. Czy jest to choroba, z której da się wyleczyć, czy też choroba śmiertelna – nie wiemy.
Czy kultura Europy umrze z powodu napływu „imigrantów”, w większości muzułmanów? Jak Ksiądz Biskup widzi to zderzenie cywilizacji?
Sprawa jest złożona. Nasz kontynent narodził się z takiego zderzenia. Gdyby barbarzyńcy nie najechali na cesarstwo rzymskie, Mieszko nie przyjąłby chrztu i nie bylibyśmy Polakami. Przedziwne są plany Boże i na szczęście nie potrafimy przewidzieć ani tym bardziej zaprogramować przyszłości. Wszystko jest w rękach Bożych, a jednocześnie jakoś poddane ludzkiej woli – ludzkiej mądrości albo ludzkiemu szaleństwu. Wydaje się, że tego historycznego zakrętu, który przeżywamy, nie potrafimy do końca ogarnąć, a tym bardziej przewidzieć jego skutków. Z jednej strony następuje ogromna migracja islamu, której w Polsce jeszcze nie doświadczamy; natomiast doświadczamy wielkiej imigracji ludów ze wschodu, od naszych najbliższych sąsiadów, niektórzy już szacują ponad 800 000 Ukraińców w Polsce; imigracji z Dalekiego Wschodu, z Chin, z Wietnamu, której nie odbieramy jako zagrażającej naszej tożsamości, a która jest niemała i pewnie będzie coraz większa. A z drugiej strony po raz pierwszy w historii przekroczyliśmy krytyczny próg urodzeń – więcej ludzi w Polsce umiera niż się rodzi. To dotyczy całej Europy, na pierwszym miejscu są Włochy. Do tej pory nie znamy jeszcze w historii przypadku, żeby społeczeństwo, które przeszło ten próg, potrafiło się odrodzić. Czy to się może stać w przypadku narodów Europy, czy też idziemy w stronę wymarcia – nie wiemy.
Co możemy zrobić w sytuacji zalewu imigrantów ze wschodu, chociażby z Ukrainy?
Trzeba patrzeć na historię całej Europy jako na historię permanentnej, nieustannej migracji. To nie jest zjawisko nowe, nowa jest tylko jego skala. Pytanie, które pani zadaje, zadają sobie również Anglicy i Niemcy w stosunku do naszych rodaków, którzy masowo tam jeżdżą. Więc jest to problem zawsze wielostronny. Europa zawsze była tyglem, było to jej ogromną siłą, a zarazem słabością, i ten tygiel przez całe wieki paradoksalnie stanowił o jej tożsamości zbudowanej na korzeniach antycznych i chrześcijańskich. Wydaje się, że migracja horyzontalna, z którą mamy do czynienia w Polsce, jest migracją przyjazną. Chyba możemy pokładać duże nadzieje w rozwoju Ewangelii na Dalekim Wschodzie. W Wietnamie Kościół już jest jednym z najbardziej dynamicznych na świecie. Przed nami Chiny. Statystyki mówią, że w połowie naszego stulecia chrześcijan w Chinach będzie więcej niż w całej Europie. My, chrześcijanie, mamy myśleć w kategoriach Kościoła, który jest katolicki, czyli powszechny. A zarazem w sensie etymologicznym jest Kościołem ortodoksyjnym, czyli wiernym niezmiennej Prawdzie.
Absolutnie prorocza była intuicja założyciela Neokatechumenatu. Kiko powiedział: wyślemy do Chin 20 000 księży. Już teraz w kilkunastu seminariach Redemptoris Mater Europy i świata klerycy uczą się chińskiego i to jest szalenie ważne dla przyszłości Kościoła. Rozmawiałem niedawno z pewnym zakonnikiem, który wrócił z wizytacji zakonu w Wietnamie, gdzie mnóstwo młodych ludzi gorliwych i rozmodlonych wstępuje do coraz to nowych wspólnot zakonnych. Tam jest siła i pewnie przyszłość Kościoła. Pan Jezus nie obiecał Europie, że będzie centrum świata. Myślę, że mówiąc na temat kultury i jej roli w ewangelizacji, musimy patrzeć szeroko, nie w kategoriach europocentrycznych.
Europa przed 1050 laty była zdolna do ewangelizacji migrujących ludów, a dzisiejsza Europa nie jest.
Dzisiaj kierunek ewangelizacji jest odwrotny, widać to po duchownych w wielu parafiach Zachodu. Przybywają do nas księża z Afryki, Azji…
…i Ameryki.
Może tamte kontynenty spłacają pewien dług, który zaciągnęły wobec misjonarzy europejskich. Patrząc w perspektywie długiego czasu, jest to odwrócenie kolejnej karty historii.
Zapominamy, że na świecie istnieją prężne wspólnoty Kościoła, a dramatycznie nam to przypominają nasi bracia chrześcijanie zabijani na Bliskim Wschodzie. Przecież oni w ogromnej większości nie są katolikami. To są członkowie Kościoła asyryjskiego, chaldejskiego…
…maronickiego…
…w Libanie – dużo starszego niż islam, mającego własną tradycję, zupełnie nieeuropejską. Musimy pamiętać, oczywiście wierni również naszym europejskim korzeniom, że Kościół Boży to jest wielość Kościołów lokalnych. To są wielkie tradycje starożytnych Kościołów Wschodu: ormiańskiego, koptyjskiego, etiopskiego, syryjskiego, syromalabarskiego itd. Wyrastały one poza cywilizacją europejską i stworzyły godne podziwu chrześcijaństwo, które nieraz przez wiele, wiele wieków było poddawane ciężkim próbom wierności przez prześladowania i przetrwały do dziś. Czym jest nasze sto dwadzieścia parę lat rozbiorów wobec Koptów – chrześcijan w Egipcie, którzy żyją pod panowaniem islamu 1300 lat? Musimy pamiętać, że nie jesteśmy w centrum świata.
Ale żal Księdzu Biskupowi Europy, żal choćby sztuki – czy Chińczycy, których bardzo lubię, docenią sztukę europejską, np. nasze Muzeum Narodowe?
Skoro pani mówi o Chinach, to można przypomnieć, że w ubiegłym roku w Muzeum Narodowym w Pekinie była ogromna wystawa sztuki polskiej, zwiedzona przez niesłychaną liczbę ludzi. Potem pojechała do Korei i zwiedzających w Korei witały słowa najstarszej polskiej pieśni, Bogurodzica…, przetłumaczonej na język koreański! To są znaki czasu. Organizatorem było Muzeum Narodowe w Warszawie, m.in. prof. Maria Poprzęcka. Inicjatywa została uwieńczona sukcesem, stanowczo za mało mówiło się o niej w Polsce. Była to wielka promocja polskiej sztuki i kultury, a jednocześnie chrześcijaństwa, bo znaczna część tej sztuki to przecież sztuka sakralna.
Dzisiaj wiele złego dzieje się przez kulturę masową i niesłychany śmietnik internetu.
W Ewangelii mamy nakaz: szukajcie tego, co w górze! (Kol 3,1). W tych różnych śmietnikach masskultury mamy szukać rzeczy pięknych, pereł, które są dookoła nas, na wyciągnięcie ręki. Jeżeli w tym zasmakujemy i to będziemy przekazywać przyszłym pokoleniom, to będą one w stanie oprzeć się zalewowi masskultury. Stosunek do kultury masowej jest jednym z newralgicznych problemów Kościoła. Kultury, w której Kościół, czy chce, czy nie chce, też jakoś jest zanurzony. Sztuka selektywnego wyboru – co w tej kulturze jest do przyjęcia, co jest wątpliwe, a co stanowczo należy odrzucić – jest, myślę, bardzo ważną sprawą Kościoła i każdego chrześcijanina. Internet jest tutaj symbolem współczesnego świata. Można w nim znaleźć rzeczy najgłębsze i najpiękniejsze, bylejakie i wiemy ile trucizny. Sztuka wyboru, do którego, powiedzmy sobie szczerze, jesteśmy mało przygotowani.
Następuje polaryzacja społeczeństwa. Można przez całe życie nie zajrzeć na wartościową stronę internetową.
To jest tajemnica wolności człowieka i szaleństwo Pana Boga, który daje człowiekowi tak obosieczną broń, jaką jest wolność. Niestety często obraca się przeciwko nam.
Co dzisiaj jako Kościół możemy zrobić dla świata? Podjąć wielką modlitwę? W jaki sposób ewangelizować?
Nie potrafię wskazać jakichś konkretnych rozwiązań strukturalnych. Ewangelia zawsze dokonywała się – i tak było w pierwszych wiekach – poprzez spotkanie człowieka z człowiekiem. Z serca do serca. Jezus, kiedy powierzał władzę nad Kościołem, mówiąc naszym językiem, pierwszemu papieżowi, nie pytał go, jaką ma wizję Kościoła, które języki zna, jaką ma strategię duszpasterską. Pytał o jedno: czy Mnie kochasz? Reszta jest skutkiem.
pgw