Głowacka: Trudna miłość

2023/05/26
19 AdobeStock 217998390
Fot. Adobe Stock

Jestem mamą od trzydziestu lat. Razem z mężem mamy pięcioro dzieci – czworo z nich jest już dorosłymi ludźmi, piąte wchodzi właśnie w nastoletni wiek burzy i naporu. Około dziesięciu lat temu zaczęłam prowadzić bloga „Mama w Dużym Brązowym Domu”. Nazywam go czasem półżartem swoim kanałem softewangelizacyjnym, bo piszę w nim o stylu życia i wartościach, jakimi kieruje się duża, wierząca, wielodzietna rodzina, z perspektywy starszej, dosyć doświadczonej mamy – a także doradcy rodzinnego.

Problemy idą przez pokolenia

Kiedy patrzę na młode kobiety, zmagające się z życiem i starające się z rozsypanych puzzli ich powołania, budowania codzienności, tworzenia dobrych więzi oraz prób zrozumienia siebie, poskładać spójny obraz, coraz bardziej dręczy mnie pytanie – gdzie są matki tych matek? Dlaczego dziewczynom łatwiej jest wyjść z pytaniem czy problemem do obcej osoby niż do własnej matki? Wiem oczywiście, że wejście w rolę matki młodej matki to ekstremalnie trudna rzecz! Łatwo się sparzyć, łatwo zranić i zostać zranionym. Konfrontujemy się nieraz z tym, czego nie dałyśmy naszym córkom, i często wpadamy w pokusę „nadrobienia zaniedbań”, których nie da się naprawić, obsypując wnuki pocałunkami i hojnymi darami. Czasem to córki próbują reperować tę więź; nawiązać bliższy kontakt, wytłumaczyć, kim są i jak się czują. Jednak wielu mamom niełatwo jest słuchać córki, gdy ta opowiada o swoich trudnościach emocjonalnych, głębokim smutku czy depresji. Obecne pokolenie – mam na myśli kobiety 30-40-letnie – ma dużo większą znajomość siebie i swoich potrzeb, a także świadomość, że pewne zaburzenia trzeba po prostu leczyć u odpowiednich specjalistów. Matki, które uczono, aby „nie histeryzowały” i „nie przesadzały”, kiedy źle się czują, mają zły dzień czy tak zwaną chandrę, bywają zażenowane i zdenerwowane oświadczeniem córki, że widuje się z terapeutą czy ma wizytę u psychiatry. Całe pokolenia kobiet zwykły ciężkie kryzysy osobiste czy małżeńskie opędzać metodami chałupniczymi, bardzo różnymi, w zależności od wielu czynników – niekiedy skutecznymi, niekiedy z gruntu złymi, a zazwyczaj niedostatecznymi. Zwierzały się koleżankom, zamawiały msze, pisały pamiętniki, wyżywały się na bliskich, zaglądały do kieliszka, uciekały z domu, romansowały, zamrażały swoje emocje, gorzkniały, rzucały się w wir pracy. To wszystko w zasadzie wystarczało, aby jakoś funkcjonować – do psychiatry się nie szło, bo to przecież lekarz „od wariatów”, a ja nie jestem wariatką, to tylko życie jest psie.

Z drugiej strony, kiedy matki słyszą od córek, że jest im ciężko, że zdiagnozowano u nich depresję czy jakąś chorobę immunologiczną, czują, że jakoś zawiodły, że to jest przede wszystkim ich wina. Wchodzą w taką karuzelę samooskarżeń, z której bardzo trudno jest zejść. Gdybym tylko miała dla niej więcej czasu, gdybym była bardziej czuła, to może teraz tak nie opędzałaby się od własnych dzieci. Może gdybym jej tak nie krytykowała i była mniej wymagająca, toby teraz nie musiała brać tych leków na depresję. Może trzeba ją było więcej chwalić, toby była bardziej odważna i mocniej wierzyła w siebie. Może za mało jej pilnowaliśmy, nie uczyła się i teraz życie marnuje, pracy nie ma.

Łatwo nie jest

Tak, nielekko jest nadrobić lata zaniedbań w tworzeniu więzi, a jeszcze trudniej znaleźć magiczny plaster na głębokie rany, jakie mogły zostać zadane – świadomie bądź niechcący – przez niespodziewane okoliczności życiowe. Czyjaś choroba, przez którą dziecko mogło się poczuć zepchnięte na odległy plan; jakieś niezaleczone, nieprzegadane sprawy z przeszłości; jakieś ukryte wzajemne pretensje i oczekiwanie, że ta druga strona się domyśli, o co mi chodzi! Relacja mama-córka jest często tak przesiąknięta tymi nieokreślonymi oczekiwaniami, że trudno jest przejść ponad nimi, ponad tym, co nienazwane, żeby się spotkać w rozmowie, w dialogu, który wychodzi drugiej osobie naprzeciw.

Trudna relacja dorosłych dzieci ze swoimi rodzicami jest prawie tak samo bolesna, jak w przypadku małych dzieci – i (wbrew pozorom) jest w stanie poczynić niemałe spustoszenie. Wiadomo, że wina za zerwany kontakt leży najczęściej po obu stronach – bywają trudni rodzice, bywają też trudne dzieci. Jednak warto zrobić wszystko, aby ta jedna z najważniejszych relacji naszego życia została naprawiona, bo obie strony cierpią. Niekiedy może się wydawać, że tej więzi nie da się przywrócić. Zbyt wiele upłynęło lat, powiedziano zbyt wiele gorzkich słów, wszyscy zamknęli się w swoich klatkach goryczy i bólu.

Mamy przyjaciół, mężów i własne dzieci i oni wszyscy jakoś zaspokajają nasze potrzeby emocjonalne. Dostęp do Internetu i jego zasobów w postaci rozmaitych grup parentingowych pozwala rozwiać większość wątpliwości wychowawczych, dietetycznych czy medycznych i nie musimy zawracać sobie głowy opowiadaniem wszystkiego matce, która zawsze do czegoś się przyczepi albo skrytykuje.

A jednak… a jednak więź między matką a córką jest wyjątkowa i mimo wszystko, bardzo się za nią tęskni.

Jeszcze raz powtórzę, że ogromnie trudno jest być matką dorosłych córek.

Wynika to także z faktu, że z dnia na dzień przestajemy kontrolować życie naszych dzieci, które odchodzą z domu, a rozstania nigdy nie przychodzą łatwo. Zdrowa miłość rodzicielska to jedyny rodzaj miłości, jaki powinien zakończyć się rozstaniem, aby nastąpił oczekiwany happy end. Trudno jest radośnie zaakceptować rozłączenie z ukochaną osobą jako szczęśliwe zakończenie, a jednak jest to cel i zwieńczenie wszystkich rodzicielskich wysiłków.

Istota rzeczy

Wychowanie nie polega wyłącznie na takim kształtowaniu dzieci, aby były grzeczne, nie pyskowały, przynosiły piątki i sprzątały swój pokój, ale jego głównym celem jest przygotowanie do życia i wypuszczenie w świat dojrzałych, odpowiedzialnych, wolnych dorosłych. Wychować do wolności może tylko ten, kto sam jest wolny. Żeby pozwolić dzieciom odejść, ale tak naprawdę – fizycznie, emocjonalnie i psychicznie, trzeba posiadać i lubić siebie, być szczęśliwym w sytuacji, w jakiej się jest. Zbyt wielu rodziców tak bardzo skupia się na swoich dzieciach, inwestując w nie setki tysięcy rodzicogodzin, że kiedy nadchodzi chwila rozstania, czują się jak przekłuty balon i życie traci dla nich wartość.  Dlatego tak bardzo angażują się w sprawy swoich dorosłych latorośli, ponieważ suplementują sobie ten sens, który stracili. Ponadto, jeśli sami nie są zbyt szczęśliwi w swoim małżeństwie, nie ufają wyborom swoich dzieci. Tymczasem zaufanie własnym dzieciom jest kluczowe, na każdym etapie ich życia. Ja sama z całych sił staram się wierzyć w dobre wybory swoich dzieci; jednocześnie zachęcać je i usuwać się z drogi.

Wychowujemy dzieci tak, aby nas nie potrzebowały, aby – kochając nas nadal – zostawiły nas za sobą i zajęły się swoją rodziną. I o to właśnie chodzi. I to jest właśnie takie bardzo, bardzo trudne – zarówno dla rodziców, jak i dla dzieci.

A co, kiedy matki naprawdę niszczą nasze życie czy małżeństwo?

W najbardziej krytycznych przypadkach jedynym wyjściem wydaje się odcięcie wszelkich kontaktów. Jednak, zanim się na to zdecydujecie, warto się zastanowić, czy naprawdę zostały wykorzystane wszelkie dostępne od ręki środki zaradcze, takie jak należny szacunek, cierpliwość, uprzejmość, łagodność, a także grzeczne wysłuchanie wypowiadanych opinii. Być może trudno jest lubić swoją matkę, jednak zawsze należy jej się uprzejmość i miły, naprawdę miły ton głosu. Oczywiście, nie można pozwolić, aby ktokolwiek, nawet najbliższa osoba, wami poniewierała, kontrolowała wszystko, co robicie, albo manipulowała w celu zaspokojenia swoich egoistycznych potrzeb. Respektowanie wieku matki oraz doświadczenia, jakie z pewnością posiada, nie może nieść ze sobą konieczności ślepego posłuszeństwa stawianym wymaganiom czy wytycznym. Czasami najlepszą odpowiedzią na takie dyrygowanie jest pełna szacunku i stanowczości odmowa podporządkowania się mu.

Na koniec chciałabym podkreślić, że w rolach, jakie gramy w życiu, wszyscy jesteśmy amatorami.

 

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2 | kwiecień-czerwiec 2023

 

/ab

Katarzyna Glowacka

Katarzyna Głowacka

Żona, mama piątki dzieci, babcia i teściowa. Doradca rodzinny, felietonistka magazynu „Kreda”, blogerka „Mama w Dużym Brązowym Domu”

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#rodzina #matka #dzieci #wychowanie #Mama w dużym brązowym domu #relacja matki z córką
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej