Mąż i żona w ponowoczesnym świecie, czyli jak się dogadać

2024/07/5
people 2603521 1920
Fot. StockSnap / Pixabay

W ponowoczesnym świecie, w którym żyjemy, niełatwo się dogadać. Ideologie, które urządziły naszą rzeczywistość bazują na podziałach. Odgórnie wybrano grupy współczesnych „uciśnionych”, a wśród nich znalazły się kobiety. Kto docelowo jest beneficjentem tej sytuacji to temat na inny tekst, tu chciałam tylko zaznaczyć, że ma ona duży wpływ na codzienność zwykłych Kowalskich. Klin, sztucznie, aczkolwiek niezwykle skutecznie, wbity pomiędzy kobietę a mężczyznę rzuca się cieniem na relacje małżeńskie i to także w małżeństwach ludzi wierzących.

Co więc robić skoro ona i on chcą tworzyć szczęśliwe małżeństwo, a żyją tu i teraz, w świecie odgórnie ustalonych parytetów, feminatywów i przekazu o „dobrych kobietach” i „złych mężczyznach” sączonego do umysłów w procesie edukacji oraz podlewanego medialnym sosem?

PO CO TO WSZYSTKO

Pierwsze, bardzo ważne i podstawowe pytania, które należy sobie jako mąż i żona zadać to: po co jest nasze małżeństwo, czego po nim oczekujemy, dlaczego związaliśmy się sakramentem. To nie są pytania głupie, czy nie na miejscu. Nie wszyscy mają za sobą kurs przedmałżeński na dobrym poziomie, a nawet jeśli tak, to zdarza się, że tę istotę naszego „razem” tracimy z oczu wraz z upływem czasu i kolejami małżeńskiego losu. Niekiedy codzienność zaciera w świadomości sakramentalny, uświęcony wymiar naszego małżeństwa. Nie bez znaczenia jest tu wpływ kultury, kształt prawa oraz niezbyt budujące przykłady z życia innych – zarówno osób na świecznikach, jak i naszych znajomych. Poznałam historię kobiety, która rozwiodła się ze swoim mężem, idąc za przykładem przyjaciółki. Serio. Można się tak emocjonalnie zaangażować w czyjeś życie, że przez jego pryzmat zaczyna się postrzegać własne, więc klęska jest prawie gwarantowana. Kluczowe jest zachowanie pamięci o tym, że nasze małżeństwo jest odrębną, uświęconą rzeczywistością, światem konkretnej żony, konkretnego męża i Boga, którego pobierając się zaprosiliśmy do naszego małżeństwa.

POSTAWA SŁUŻBY

Żyjemy w bardzo zindywidualizowanej, egoistycznej kulturze. Na świat patrzymy przez pryzmat swoich odczuć, pragnień i często nie potrzeb, a zachcianek. Do tego wszystko chcemy mieć szybko – przyzwyczajeni do natychmiastowej gratyfikacji, tracimy cenną umiejętność cierpliwego i wytrwałego działania.

Pokusa myślenia głównie o sobie nie jest taka nowa, ale teraz nie wstyd się do niej przyznawać. Pamiętam jak wiele lat temu dotarło do mnie, że robiąc herbatę, czy kawę dla siebie i męża zawsze to sobie najpierw przygotowuję napój. To był punkt zwrotny i od tamtego dnia kubek dla siebie szykuję na końcu, ale zawsze (sic!) muszę to robić świadomie, bo bez kontroli umysłu wracam do punku wyjścia. „Ja, mi, mnie, moje…” – tacy jesteśmy. A miłość to dar z tego co moje, także wtedy kiedy się nie chce, nie ma siły, czasu brak, cierpliwość szwankuje. Miłość jest wyborem, postawą, jest ponad emocjami i pomimo nich. Przyjmując pryzmat miłości nie zatracamy siebie – budujemy się, rozwijamy, dbamy o siebie w wielu wymiarach – tylko cel tych działań przestaje być nakierowany li tylko na samego siebie, ale bierze pod uwagę dobro jakie z nich wyniknie dla naszego małżonka i szerzej – rodziny. Dlatego takim samym błędem jak egocentryczne patrzenie na małżeńską rzeczywistość jest też postawa zapominania o sobie, życie wyłącznie dla współmałżonka i dzieci. Potrzeba mądrej równowagi, słynnego katolickiego i/i.

RAZEM TO NIE OSOBNO

Muszę przyznać, że nieodmiennie mnie dziwią i niepokoją historie małżonków, którzy nie zarządzają swoimi finansami w jedności, bo nie ma chyba bardziej dzielącej sfery niż pieniądze. Różne tu można dawać przykłady – to może być i formalna i zarazem faktyczna rozdzielność finansowa, ukrywanie dochodu (na ogół przez tego, kto zarabia więcej), nie dopuszczanie małżonka do wglądu w teoretycznie wspólne środki, inwestowanie i wydawanie na własną rękę itd. itp. Nie piszę tutaj o sytuacjach skrajnych (nałogi). Rozumiem też, że niekiedy z racji na np. sytuację zawodową lepiej jest mieć rozdzielność finansową, ale ona nie musi być równoznaczna z wykluczaniem żony, czy męża ze współdecydowania o finansach. Jeżeli nie ma się zaufania w kwestiach finansowych do teoretycznie najbliższej osoby, to na jakiej podstawie można je w ogóle zbudować?

Razem to też wspólne omawianie ważnych spraw, decydowanie. A często nie umiemy ze sobą rozmawiać i małżeńska dyskusja jest jak przeciąganie liny – ten będzie miał rację, kto siłowo przeciągnie drugiego na swoją stronę. Tak jakoś się stało, że nawyki z dyskursu polityczno-społecznego przesiąkły pod dachy zwykłych ludzi. Z efektami w życiu małżeńskim takimi samymi jak w polityce… A powinna nam przyświecać małżeńska racja stanu – dobro naszego związku i naszej rodziny. Co byłoby najlepsze „dla nas”, nie tylko „dla mnie”.

Razem to wspólny stół i wspólne łóżko. To wspólna modlitwa. Razem to czas, kiedy jesteśmy we dwoje. Bez niego nie będzie „nas”. Ten czas we dwoje powinien być jakościowy – jeżeli zależy nam na dobrych efektach, trzeba użyć właściwych środków. Jedynym z nich są właśnie te minuty i godziny, kiedy rozmawiając poznajemy się lepiej, jesteśmy na bieżąco ze sprawami męża/żony, obdarowujemy się uwagą. I nie dajcie się zwieść – ta potrzeba wzajemnego poznawania się nie mija z wiekiem.

Powodzenia!

 

/mdk

 

 

1 ppok20220620 0005

Marta Karpińska

Dziennikarz i fotograf, redaktor naczelna kwartalnika "Civitas Christiana".

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#małżeństwo #komunikacja #jedność #rozmowa
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej