Dlaczego odchodzimy?

2013/01/12

Z ks. prof. Janem Sochoniem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozmawia Mariusz Marczuk
Powstaniec – Sybirak – zakonnik. Te trzy słowa najlepiej charakteryzują postać św. Rafała Kalinowskiego, którego życie bardzo wiąże się z historią dziewiętnastowiecznej Polski.

Fot. Artur Stelmasiak

Listopad w polskiej tradycji to czas zadumy i refleksji nad ludzkim życiem. Jaki jest teologiczny sens listopadowych świąt: Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego?

Trudny zapewne do wyobrażenia byłby rok liturgiczny bez uroczystości Wszystkich Świętych. Jego początki odnajdujemy w obyczaju pierwszych chrześcijan, którzy (już w IV wieku po Chrystusie) wspominali we wspólnych modlitwach męczenników, którzy ponieśli śmierć w imię miłości do Jezusa; później włączono w te celebracje również wyznawców, czyli tych, których życie było wiernym naśladowaniem Bożego stylu życia. Stąd też zadaniem i powinnością każdego chrześcijanina jest zdobywanie świętości, bo tylko w ten sposób można zasłużyć na wieczną zażyłość z Bogiem. Dzień Zaduszny odsyła w swych źródłach do tradycji zakonnych. Św. Odylon, opat klasztoru w Cluny (X-XI wiek) zaproponował modlitwy za tych zmarłych, którzy odeszli z nadzieją zmartwychwstania. Dlatego spotykając się na cmentarzu, przy grobach bliskich ponawiamy w głębi serca podstawowe pytania egzystencjalne, rozmyślamy o zbawczym dziele Chrystusa, polecamy się miłosierdziu z nieba. To czas intensywnej refleksji i duchowej „współsympatii” z tymi, których na ziemi ukochaliśmy. I pamiętamy, że dzieli nas nie odległość czy śmierć, ale zwłaszcza brak miłości.

Oznacza to, że jedyną szansą na nasze ocalenie od śmierci jest Jezus Chrystus?

Na to zagadnienie należy spojrzeć historycznie. Człowiek z natury rzeczy potrzebuje opieki i pomocy. O własnych siłach nie jest w stanie zapewnić sobie podstawowych warunków życia. Nawet włączony w ochraniający – przynajmniej w teorii – porządek wspólnoty grupowej (naród, państwo) nie zdobywa poczucia ostatecznej pewności. Nie może – choć wciąż próbuje – w żaden sposób przekroczyć przygodnego statusu istnienia. Szuka więc zewnętrznego wsparcia. Pierwszym krokiem na tej drodze jest inny człowiek, z tego samego kręgu kulturowego albo (w skrajnych przypadkach) tzw. obcy, inny, barbarzyńca, poganin. Razem bowiem możliwe staje się odniesienie zwycięstwa, pokonanie przeciwnika, obrona przed złem, w najszerszym sensie wybawienie. To militarne znaczenie wybawienia z opresji czy utrapienia z biegiem czasu objęło porządek religijny. Bóg, zwłaszcza w tradycjach hebrajskich, wybawia najpierw z dramatów egzystencjalnych, zapowiada nadejście nowej ery szczęśliwości w narodzie izraelskim. Jezus często dokonując uzdrowień mówił, że to wiara „zbawia”, a właściwie „uzdrawia”, „daje zdrowie”. Co miał na myśli? Przekonywał zapewne, że odpowiedzią na tajemnicę cierpienia i śmierci jest On sam. Ale powiedzmy od razu: nawet skierowanie się w stronę Jego miłości nie umniejsza życiowego trudu i niepokoju. Doświadczenie wyraźnie podpowiada: śmierć to śmierć, nie sposób jej w żaden sposób oddalić i przekreślić. Tymczasem Jezus wciąż powtarzał: „Wierz tylko”. Wierzymy więc, że to Chrystus daje nam wyzwolenie, które sprowadza się do przemiany naszego wnętrza.

Dla niewierzących takie rozumienie śmierci i cierpienia nie ma znaczenia. Co z nimi będzie?

Zarysowana przez Chrystusa perspektywa pojmowania śmierci nabiera znaczenia dla tych, którzy w Niego wierzą. Nie wszyscy jednak są przekonani do Chrystusa, nie wszyscy Go znają. Nie mają, można sądzić, nadziei na osiągnięcie życia wiecznego.

Sobór Watykański II przypomina, że ziarna prawdy zasianej przez Boga odnajdujemy we wszelkich religiach. Ich postawa wobec innych określa ich wartości. Są to wartości, które pochodzą od Boga. Jak ci ludzie mogą być odłączeni od Chrystusa, który dał im natchnienie życiowej szlachetności? Pozostaje sprawą oczywistą, że każdy człowiek jest wartością samą w sobie. Ma naturalne prawo do rozwoju swych twórczych możliwości, wolności, szacunku itd. Nie możemy wykluczać z kręgu Bożej życzliwości tych, którzy w doświadczeniu własnych religii nie natknęli się na Chrystusa. Nie pomijajmy tych, którzy sądzą, że nie wierzą, że są ateistami. Nie wiem, czy piekło jest pełne ludzi, ale wiem, że w piekło nie wypada wierzyć, gdyż byłoby to bezsensowne. Wierzymy natomiast w Boga i wierzymy Bogu, którego miłość – jak pięknie zauważył francuski jezuita F. Varillon – jest bezradna wobec możliwości zaistnienia piekła.

O ile zbawienie ludzi różnych wyznań jest zrozumiałe, o tyle trudno pojąć odkupienie ateistów.

Zastanawiamy się często nad grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Ludzie na to hasło reagują najczęściej zdenerwowaniem, powiedziałbym: teologicznym niepokojem. O jaki grzech chodzi? Jest to taka postawa wewnętrzna człowieka, w której on, w swojej zaciekłości wyraża przekonanie, że Bóg nie istnieje. Nie przyjmuje stanu życia z Bogiem w wieczności i absolutnie, choć względnie, odcina się od Niego. Ta zapiekliwość ludzkiego przekonania jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Jan Paweł II w książce „Pamięć i tożsamość” przypomina, że człowiek może się kategorycznie zaprzeć Boga. Może mu powiedzieć kategoryczne nie.

Ateiści mają jednak szansę na zbawienie, a drogą tą jest Niebo. To nic innego jak nasza najbardziej intymna relacja z Bogiem. Doznajemy tego już teraz, choć nie w kształcie pełnej doskonałości zjednoczenia z Chrystusem. Niebo jest otwarte dla wszystkich i każdy otrzymuje możliwość doświadczenia tego niewyobrażalnego stanu bliskości ze Stwórcą. Czy wykorzysta tę szansę? Na to pytanie nie sposób wyraźnie odpowiedzieć. Przypomnę jedynie, że to od naszego obrazu Boga zależy, czy opowiadamy się za powszechnym zbawieniem ludzi, czy raczej twierdzimy, że siła ludzkiej wolności przyzwala na możliwość istnienia wiecznego potępienia.

Skąd się wzięła tradycja listopadowych świąt i jakie jest jej znaczenie?

Trzeba chyba powiedzieć, że pamięć o zmarłych i celebrowanie tego faktu charakteryzuje wszystkie kultury świata. To po prostu wewnętrzna potrzeba każdego człowieka, wynikająca z jego ludzkiego sposobu bycia. Nasze chrześcijańskie obchody listopadowych świąt nałożyły się z różnymi wcześniejszymi wierzeniami dotyczącymi zmarłych. Wystarczy wspomnieć mickiewiczowskie „Dziady”. Tradycja narodowej zadumy, blask znicza, a czasem wzruszenie nad grobem bliskich przypominają nam o istocie tego i przyszłego życia. Tego, które fizycznie kruszeje i nie jest końcem, a także przyszłego, które jest naszą nadzieją.

Pierwszego dnia świąt uświadamiamy sobie, że nasza słaba doczesność ma wydawać obfite owoce. Człowiek, który kocha Boga ma podążać ku świętości. Za przykładem Wszystkich Świętych ma docierać do Chrystusa i stawać się świętym. Dzień ten w naszej tradycji jest również modlitwą do świętych o wstawiennictwo u Boga.


Ateiści i wyznawcy innych religii mają szansę na zbawienie. Jest to tajemnica miłości Boga do człowieka
Fot. Mariusz Marczuk

Dzień Zaduszny jest pełen żalu, smutku, goryczy. Jak należy przeżywać te chwile?

W odróżnieniu od pierwszego dnia świąt, czas ten wskazuje na zadumę i pamięć o tych, którzy odeszli. Jest to w tradycji katolickiej czas modlitwy za bliskich, a zarazem czas wstawiennictwa zmarłych za nas. Przypomnijmy sobie, że ewangeliczne wydarzenie opowiadające o nawiedzinach magów zawiera ważne przesłanie, mianowicie pośród darów ofiarowanych małemu Jezusowi znalazła się także mirra, cenny balsam, być może produkowany w Arabii z czerwonych jagód. Używano owego balsamu (może żywicy?) również do namaszczania zwłok. W tradycji prawosławnej wprost wskazuje się na to, że jest to znak przyszłej śmierci Jezusa, który jednak zmartwychwstanie. Mimo więc śmierci nie smućmy się nadmiernie, a raczej duchowo radujmy.

Spotkamy się z tymi, którzy odeszli?

Nie możemy sobie wyobrazić zbawienia bez tej personalistycznej jedności. Jeśli matka pyta, czy spotka po śmierci syna, który zmarł w młodości, odpowiadam: tak. Dlatego, że Chrystus jest głową Kościoła, która jednoczy wszystkich. Teksty święte mówią, że ludzie są członkami Chrystusa i Kościoła. Nie ulega wątpliwości, że doświadczymy spotkania z bliskimi. Apokalipsa św. Jana sugeruje, że zostaniemy włączeni w mistyczne Ciało Chrystusa poprzez jego zbawienie.

Czym jest żałoba i dlaczego ubieramy się na czarno po śmierci bliskich?

Żałoba przejawia się w dwojaki sposób. Jest przeżyciem wewnętrznym, podczas którego solidaryzujemy się ze zmarłymi. Doświadczamy ich odejścia, zanosimy modlitwy do Boga o ich zbawienie, troszczymy się o nich. Proszę zauważyć, że kiedy Chrystus umarł, apostołowie do czasu zstąpienia Ducha Świętego trwali w żałobie. Ich czas niepewności był tak napięty, że mógł nawet wiązać się z niepokojem. Pojawiały się wątpliwości, co dalej, jak żyć, jak nieść dobrą nowinę? I oto zostaje zesłany Duch Święty, który napełnia ich pokojem, rozdziela dary, obdarza łaskami.

Tak jest i z ludźmi. Pojawia się w sercu każdego z nas wiele pytań o sens ludzkiego życia, sens śmierci i niepokój o życie przyszłe. Jednak jeśli uznamy Chrystusa za naszego Pana, będziemy w stanie zaufać Jego Opatrzności.

Przejawem zewnętrznym żałoby jest strój. W naszej kulturze jest on czarny, w innych spotyka się inne kolory. Nasza postawa ma się przejawiać w rozwadze naszego postępowania i refleksji. Często – właśnie dlatego – unikamy zabaw, jesteśmy wstrzemięźliwi, nie pijemy alkoholu. Wyrzeczenia te są widzialnym znakiem żałoby.

Przed nami narodowe święto odzyskania niepodległości przez Polskę. Jak możemy rozumieć śmierć na polu walki? Jest to spełnienie losu chrześcijanina, patriotyzm?

Problem ten dotyczy rozumienia wojny, potrzeby walki. Pacyfista powie, że to nie ma sensu. W obliczu zjawiska terroryzmu, w pewnych sytuacjach należy bronić swojej wspólnoty, narodu. Wobec tego śmierć na polu walki byłaby śmiercią zasługującą. Nie można mówić tutaj o wartości wypraw krzyżowych, które przyniosły wiele, bardzo wiele zła. Wykluczamy również islamską zasadność zabijania w drodze podboju Europy, w tym zniszczenia innowierców. Jest to problem dość trudny, bo człowiek zdaje sobie sprawę, że konieczność zabijania wiąże się z przegraną. Jest to przegrana ludzkiego człowieczeństwa.

Kto wśród zmarłych na polu walki, zmarłych świętych zasługuje na szczególną pamięć?

Za przykład narodowego męczeństwa można uznać św. Wojciecha, który jest patronem naszej Ojczyzny. Oddał swe życie w słusznej sprawie. Wielu innych świętych przejawiało taką postawę. Warto wspomnieć o trudnym czasie rozbiorów, represjach i prześladowaniach ludzi II wojny światowej, okresu PRL. Polscy patrioci, w imię wartości wyższych, godzili się na cierpienie. Represje polityczne odcisnęły przecież ogromne piętno na psychice inwigilowanych, prześladowanych. Oni, pomimo wszystko, bronili prawdy, bronili Ojczyzny, godząc się jednocześnie na cierpienie. Była to postawa patriotyzmu i honoru obywatela Polski. Poświęcając się dla narodowej sprawy pragnęli żyć w realiach polskiej tradycji, kultury i obyczajów. Wspomnijmy przykładowo Rafała Kalinowskiego, siostry nazaretanki z Nowogródka, ojca Kolbego, kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Artykuł ukazał się w numerze 11/2006.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej