Jezus doskonale wiedział, że bez jedności Jego uczniów rozpoznanie w Nim zbawcy świata jest niemożliwe.
Ekumenizm jest słowem opisującym rzeczywistość, która na stałe wpisała się w krajobraz dzisiejszego chrześcijaństwa, chociaż z punktu widzenia dwutysiącletniej historii Kościoła wydaje się zjawiskiem młodym. Współczesny ruch ekumeniczny pojawił się przecież dopiero w XIX w., a Kościół rzymskokatolicki włączył się do niego dopiero po II Soborze Watykańskim. Mimo tej pozornej młodości, która sugeruje, że ekumenizm jest jakimś nowinkarstwem zaburzającym stabilną kościelną tradycję, tak naprawdę odwołuje się on do jednego z najważniejszych doświadczeń pierwotnego Kościoła.
Pierwotne doświadczenie ekumeniczne
Gdy po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa w różnych miastach starożytnego świata rodziły się Kościoły, wszyscy chrześcijanie mieli świadomość, że uczestniczą w dziele pączkującym w całym świecie. W Liście do Diogeneta anonimowy chrześcijanin żyjący na początku II w. pisał do swojego pogańskiego przyjaciela, że chrześcijanie „mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło” i porównywał Kościół istniejący w świecie do duszy obecnej w ciele: „Duszę znajdujemy we wszystkich członkach ciała, a chrześcijan w miastach świata”. Ireneusz z Lyonu to doświadczenie jedności Kościoła, którego poszczególne wspólnoty różniły się między sobą językiem, kulturą i zwyczajami, wyraźnie wiązał z jedną wiarą obecną w całym chrześcijaństwie. W dziele Przeciw herezjom pisał: „Chociaż tę naukę i wyznanie wiary – jak mówiliśmy – odziedziczył Kościół rozsiany po całym świecie, to jednak strzeże jej pilnie, jakby jeden dom zamieszkiwał; i jednakowo w te prawdy wierzy, jakby miał jedną duszę i jedno serce, i jednozgodnie je głosi i naucza i podaje, jak gdyby miał jedne usta. Choć bowiem na świecie jest wiele niepodobnych do siebie języków, to jednak moc tradycji jest jedna i ta sama. Ani też kościoły założone w Germanii inaczej nie wierzą, ani inaczej nie podają kościoły iberyjskie, ani celtyckie, ani libijskie, ani wschodnie, ani egipskie, ani w środku świata rozmieszczone” (1, 10,1-2).
Każdy, kto dołączał do Kościoła żyjącego w Antiochii, Rzymie czy Aleksandrii, miał zatem głębokie poczucie, że wchodzi we wspólnotę nie tylko z ludźmi budującymi z nim jego Kościół, ale także z tymi, którzy w innym miejscu na świecie budują na tej samej wierze swój Kościół. Wiara chrześcijańska owocowała więc powstawaniem konkretnych Kościołów w różnych miejscach na świecie: Kościół w Laodycei, Kościół w Efezie, Kościół w Lyonie, ale ludzie tworzący te Kościoły mieli równocześnie świadomość, że przynależą do jednego Kościoła, który obecny jest na całej zamieszkanej ziemi. Greckie słowo oikumene tak właśnie należy tłumaczyć: „cała zamieszkana ziemia”.
Kościół Chrystusowy jest zatem od swego początku i w swej istocie ekumeniczny, bo w odróżnieniu od wcześniejszych doświadczeń religijnych, które ograniczały się do umacniania jedności plemion i narodów, chrześcijaństwo buduje doświadczenie jedności do tej pory nieznane w historii rodzaju ludzkiego: jedności ze wszystkimi ludźmi.
Trud bycia awangardą
Właśnie to awangardowe podejście chrześcijan do kwestii jedności pomiędzy ludźmi jest źródłem nieustannych „trudności ekumenicznych” Kościoła. Jezus w swoim nauczaniu wielokrotnie zapowiadał konflikt, a nawet nienawiść między Kościołem a światem. Zbyt często interpretujemy te słowa tylko w kontekście osobistej moralności chrześcijan, którzy mierzą się z pokusami czynienia zła pochodzącymi ze strony świata. Nie jest to oczywiście interpretacja błędna, ale jednak zbyt wąska. Osobiste wybory moralne każdego człowieka i decyzje, jakie podejmujemy w sumieniu, ostatecznie kształtują także nasze relacje społeczne, dlatego konflikt świata i Kościoła dotyczy także właśnie ukształtowania ładu społecznego.
Świat wprowadza jedność między ludźmi w dużo bardziej ograniczonym zakresie niż Kościół. Świat ceni, wspiera i broni jedności rodziny, plemienia czy narodu, ale w jego optyce zawsze istniejemy „my” i istnieją „oni”. „Oni” to oczywiście ludzie, którzy nie są z nami, mogą być nam po prostu obojętni, a wcale nierzadko są naszymi wrogami. Dlatego przykazaniem, które świat kieruje do człowieka, jest: „będziesz miłował swojego bliźniego, a nieprzyjaciela swojego będziesz nienawidził”.
Ewangelia jest zaproszeniem do zupełnie nowego przeżywania człowieczeństwa. Od kiedy Jezus ogłosił, że jednego mamy Ojca, Boga, który jest w niebie, a my wszyscy jesteśmy braćmi, Kościół nosi w sobie palące wezwanie do zrealizowania jedności, której w świecie cały czas nie ma i której świat się boi, boi się tak dalece, że ukrzyżował Jezusa i prześladuje chrześcijan. Znamienne, że autor Listu do Diogneta, którego porównanie Kościoła w świecie do duszy w ciele zostało przywołane wyżej w kontekście obecności chrześcijaństwa w każdym zakamarku świata, kontynuując wysnuwanie wniosków z tego porównania, stwierdza: „Ciało nienawidzi duszy i chociaż go w niczym nie skrzywdziła, przecież z nią walczy (…). Świat też nienawidzi chrześcijan, chociaż go w niczym nie skrzywdzili”. I zaraz potem dodaje: „Chrześcijanie zamknięci są w świecie jak w więzieniu, ale to oni właśnie stanowią o jedności świata”.
Wydaje się więc, że właśnie „ekumeniczny charakter Kościoła” jest postrzegany jako zagrożenie przez świat dzielący ludzi na swoich i obcych oraz organizujący ludzi w konkurujące ze sobą wspólnoty. Kościół tak dalece posunął się w postulowaniu i realizacji jedności między ludźmi, że zagroził dotychczasowemu porządkowi świata.
Duch świata i duch Chrystusa w Kościele
Kiedy zbliżała się godzina odejścia Jezusa z tego świata, będąca równocześnie godziną założenia Kościoła, Chrystus modlił się, błagając Boga całą mocą swojego Serca o jedność uczniów. W tej modlitwie padły słowa: Oby się tak zespolili w jedno, żeby świat poznał, żeś Ty mnie posłał (J 17,23). Powiązanie rozpoznania zbawczej misji Chrystusa z jednością uczniów jest oczywiste w kontekście tego, co zostało powiedziane wcześniej. Świat doskonale wie, że jego kształt nie jest doskonały, że sposób, w jaki żyjemy, myślimy i działamy, rodzi zło: wyzysk jednych ludzi przez drugich, bogactwo jednych i biedę innych, nawet wzajemne zabijanie się. Jeśli więc ktoś ma być ratunkiem dla świata, to będzie nim ten, kto zdoła świat tak przemienić, że podział na „my” i „oni” zastąpi obejmującym wszystko „my”. Jezus doskonale wiedział, że bez jedności Jego uczniów rozpoznanie w Nim zbawcy świata jest niemożliwe.
Dlatego podziały w Kościele są tak boleśnie przeżywane przez ludzi wierzących w Chrystusa, zaś z satysfakcją przyjmowane przez ludzi tego świata. Świat nie boi się Kościoła, który przestaje być ekumeniczny, a staje się „polski”, „angielski”, „egipski” czy „galijski”, bo wtedy religia staje się narzędziem jego polityki polegającej na trosce o swoich w konkurencji, czy nawet w walce, z innymi. Duch świata będzie więc inspirował podziały w Kościele, żeby Duch Chrystusa nie był dla niego zagrożeniem.
Kiedy spojrzymy na historię podziałów w chrześcijaństwie, nie ulega wątpliwości, że choć zawsze wiążą się ze sporami o doktrynę czy kwestie moralne, równocześnie nakładają się na nie interesy polityczne państw i narodów. Skoro cesarz rzymski wspierał doktrynę nicejską, Teodoryk, będący z nim w konflikcie politycznym, stanął po stronie arianizmu. Dążąc do dominacji ekonomicznej na Wschodzie, kraje średniowiecznej Europy patrzyły na wschodnich chrześcijan coraz bardziej jak na obcych, bo przecież trudno ograbić własnego brata, a heretyka i schizmatyka już można. Również podziały wywołane Reformacją i Kontrreformacją nie wynikały przecież z powrotu do Ducha Chrystusowego, ale inspirowane były kwestiami politycznymi i doprowadziły do wręcz oficjalnego zaakceptowania przewagi ducha świata nad Ewangelią przez przyjęcie zasady: cuius regio, eius religio.
Chrześcijaństwo tracące swój wymiar ekumeniczny i pozbawione doświadczenia jedności z wszystkimi przyjmującymi Chrystusa jest tak niepełne, że Duch Chrystusa będzie się przeciw niemu buntował, bo wie, że podziały i brak jedności są owocem działania ducha świata w ludziach Kościoła. A nie po to Pan przelał własną Krew, żeby się zmarnowała, ale żeby przez nią rozlewać w ludziach swojego Ducha.
Nic więc dziwnego, że niedawne ożywienie ekumeniczne traktowane jest w chrześcijaństwie jako rozbudzenie na nowo pierwotnego poruszenia, które zrodziło Kościół, jako nowe tchnienie Ducha Chrystusowego. Zrealizowanie faktycznej jedności było i cały czas jest trudne, nikt nie ma na nie gotowej recepty. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest ona zamierzona przez Pana od samego początku i to właśnie dla niej Pan oddał życie. Ekumenizm nie jest więc żadną nowinką, ale powrotem do samego źródła chrześcijańskiego doświadczenia.
Ks. dr Przemysław Szewczyk
mak