Wrocławianie znają barokową kaplicę wyróżniającą się na tle gotyckiej bryły kościoła dominikańskiego św. Wojciecha. Jako jedyna ocalała z ostatniej wojennej pożogi w stanie nienaruszonym, chroniąc w pięknym wnętrzu bezcenne relikwie pewnego świętego, którego życie i śmierć na zawsze złączyły się z losami Wrocławia. To szczątki błogosławionego Czesława, dominikanina, patrona miasta, który nie jeden raz dowiódł skuteczności swojego wstawiennictwa, a którego czcimy 20 lipca.
Urodził się około 1175 roku, był więc rówieśnikiem świętej Jadwigi, żony księcia Henryka Brodatego. Wprawdzie wiarygodne źródła historyczne milczą na temat wzajemnych związków tych dwóch wielkich postaci, trudno jednak wyobrazić sobie, by nigdy się nie spotkały. Chociaż oboje pochodzili z różnych środowisk – Czesław z rodu możnowładców małopolskich, z kręgów kościelnych, związany bezpośrednio z biskupem Wawrzyńcem, Jadwiga z niemieckiego rodu Andechsów, wżeniona w książęcą rodzinę Piastów, wkrótce skłóconą z Kościołem śląskim – połączyła ich świętość ich czasów. Oboje stali się świadkami i uczestnikami ogromnych przemian XIII wieku: narodzin nowoczesnej stolicy księstwa śląskiego, w której zamieszkiwali ludzie wszystkich stanów, również ci wymagający szczególnej opieki i wsparcia, przyciągani blichtrem miasta, pozbawieni dotąd posługi katolickiej, ochrzczeni poganie, jakich wielu w wielkich zbiorowościach.
W 1226 roku biskup wrocławski oddał sprowadzonym przez przybyłego z Rzymu brata Czesława dominikanom parafialny kościół św. Wojciecha, mieszczący się na obrzeżach podwrocławskiej osady. Charyzmat zakonu św. Dominika zakładał pracę właśnie w środowisku miejskim, wśród ludzi zaniedbanych pod względem duszpasterskim. Zakonnicy zdobywali wysokie wykształcenie, a jednocześnie wymagano od nich gotowości do zmiany miejsca pobytu, mieli utrzymywać się z pracy własnych rąk i kaznodziejstwa. Czesław otrzymał święcenia z rąk samego założyciela zakonu, brał udział w fundacjach klasztorów w Austrii i Czechach, był prowincjałem, a w końcu osiadł w założonym przez siebie konwencie wrocławskim w 1236 roku. Miał wówczas ponad sześćdziesiąt lat, więc był już w podeszłym jak na tamte czasy wieku. Nie wiemy, jak wyglądały ostatnie lata życia tego dominikanina: wolał zapewne przebywać w ciszy konwentu i oddawać się modlitwie. Żywotopisarze podkreślają jednak jego zaangażowanie w szerzenie modlitwy różańcowej, chętnie opowiadają o cudach, których dokonywał wśród mieszkańców Wrocławia. Piotr Skarga przekazuje historię wskrzeszenia syna pewnej mieszczki, który utonął w nieznanej bliżej rzece o nazwie Wiadro (czy Viadrina-Odra?), Czesław przywracał wzrok, słuch, odwiedzał potrzebujących. W tym rysie duchowości przypominał św. Jadwigę, o której powiadano, że jako Niemka nauczyła się języka miejscowej ludności, by z nią obcować i nieść pomoc biednym. Nie bez kozery najważniejszy autor żywota błogosławionego Czesława, Abraham Bzowski, twierdził później, że święty dominikanin wywarł pewien wpływ na osobowość księżnej, a bracia z jego konwentu brali czynny udział w procesie kanonizacyjnym żony Henryka Brodatego.
Wszystkie te opowieści nie dają się sprawdzić w żadnych dokumentach, jednak historycy poszukują w każdej legendzie ziarna prawdy. A tkwi ono z całą pewnością w najważniejszej historii z życia błogosławionego Czesława: dziejach ocalenia Wrocławia z pożogi tatarskiej. Sam najazd miał świątobliwy dominikanin przepowiedzieć jeszcze zanim przybysze ze stepów Azji wkroczyli na Śląsk, co jednak nie mogło zapobiec nieszczęściu, które nadeszło wiosną 1241 roku. U wrót stolicy księstwa stanęły hordy wojska, przedstawianego na współczesnych rycinach jako wcielenie prawdziwego zła: tak zapewne wyobrażano sobie Tatarów jeszcze zanim obrońcy ujrzeli ich z korony wrocławskich wałów. Relację z tego wydarzenia przekazał w XV wieku kronikarz króla Kazimierza Jagiellończyka, Jan Długosz. Powiada on, iż, gdy najeźdźcy oblegali zamek książęcy, błogosławiony Czesław wyszedł na mury, by oddać się modlitwie. Ukazał się wówczas wszystkim obecnym oślepiający blask, który zmusił obce wojska nie tyle do odwrotu, co natychmiastowej ucieczki w popłochu. Dla tego właśnie cudu ocalenia miasta w ikonografii ukazuje się świętego dominikanina z ognistą kulą nad głową.
Współcześni historycy skłonni są dostrzegać w tym wydarzeniu użycia nieznanych rodzajów broni, możliwe, że po raz pierwszy prochu strzelniczego. A jednak pamięć wrocławian okazała się wdzięczna wobec tego, który nie tylko ocalił ich od nieszczęścia, ale i po śmierci w 1242 roku nieraz skutecznie wstawiał się w intencjach potrzebujących. Pamiętali o nim zwłaszcza Polacy, skupieni w Nowym Mieście Wrocławskim. W żywocie autorstwa Piotra Skargi czytamy, iż jeszcze w 1570 roku święty miał ocalić tę część miasta od skutków szalejącego pożaru, a podobno piach z grobu błogosławionego Czesława cieszył się sławą uzdrawiania z wszelkich chorób.
Ożywienie kultu nastąpiło w końcu XVII wieku. Papież Klemens XI w 1713 roku dokonał aktu beatyfikacji, a jego następca zezwolił na oddawanie czci w całej Polsce. W ten sposób błogosławiony Czesław stał się pomostem pomiędzy Śląskiem a resztą Rzeczpospolitej, a mieszkańcy Wrocławia zyskali skutecznego patrona we wszystkich potrzebach. W 2006 roku otwarto ponownie sarkofag z jego szczątkami i naukowcy dokonali próby odtworzenia wyglądu głowy świętego. Oglądając to oblicze miejmy tyle samo wiary co nasi przodkowie, którzy nie widzieli, a wierzyli i doświadczali skutecznej pomocy duchowej tego wielkiego świętego.
Anna Sutowicz
mak