Gdy mam przyjemność tworzyć artykuł, to niemal zawsze napisanie treści jest ostatnim, zdecydowanie najkrótszym elementem. Wcześniej zawsze „piszę” sobie całość w głowie i gdy już wiem, że dobrnąłem do końca, zasiadam do klawiatury. Jeśli Czytelnik pomyślał, że tym razem Redakcja poprosiła mnie o podzielenie się refleksją na temat powstawania tekstów, to od razu wyjaśniam, że chodzi o coś innego. Jak bowiem wybrnąć z sytuacji, w której zamówiony tekst miał dotyczyć zagadnienia miłości w polityce, a w trakcie jego powstawania miała miejsce tragiczna śmierć prezydenta Gdańska? Co zrobić, gdy tekst czekał już tylko na przelanie myśli na papier? Postanowiłem, że niczego nie będę zmieniał, gdyż szaleństwem wydaje się pisanie na ten temat, gdy spory nad trumną Pawła Adamowicza przybierają na sile. Kto w tej chwili będzie chciał czytać o miłości i cnotach w polityce? Może zatem bardziej wartościowe będzie spojrzenie na chłodno, nie uwzględniające ostatnich wydarzeń.
Kanwą naszych rozważań jest orędzie papieża Franciszka na dzień pokoju pt. „Dobra polityka służy pokojowi”. Mnie przypadł do omówienia trzeci punkt tego dokumentu o nazwie „Miłość i cnoty ludzkie dla polityki służącej prawom człowieka i pokojowi”. Dla ułatwienia Czytającego oraz by nie pozwolić sobie na zbytnie odejście od omawianego tekstu, będę przytaczał fragmenty i próbował od razu się do nich odnosić.
Powołanie i możliwości
Franciszek przypomina za swym poprzednikiem, Benedyktem XVI, że „każdy chrześcijanin wezwany jest do tej miłości zgodnie ze swoim powołaniem i swoimi możliwościami oddziaływania w polis”. Nie ma zatem dla chrześcijanina możliwości nieangażowania się w politykę, czyli w dbanie o dobro wspólne. Czy to oznacza, że poza partiami politycznymi nie ma zbawienia? Czy dobry chrześcijanin musi się opowiadać po którejś ze stron politycznego frontu? Bynajmniej.
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że polityka to nie tylko rząd, parlament, instytucje samorządowe. To również, a może przede wszystkim działalność społeczna. Prof. Feliks Koneczny, twórca porównawczej nauki o cywilizacjach mówił, że we właściwej nam cywilizacji łacińskiej siła polityczna danego narodu wynika z jego siły społecznej. Innymi słowy, w cywilizacji szanującej jednostkowość ludzi nie da się zadekretować silnego, sprawnego państwa. Nie wystarczy tu „prikaz”, choćby sformułował go król z Bożej łaski. To zorganizowane „doły”, świadomy i możliwie nieskłócony naród może wydać z siebie sprawnych reprezentantów.
Równocześnie Benedykt XVI prosi o zaangażowanie zgodne z indywidualnymi możliwościami. Nie możemy więc pozwolić sobie na wymówki.
Jeśli ktoś otrzymał talent, to zda sprawę z tego, na ile go wykorzystał. Zgodnie z nauką płynącą z jednej z przypowieści wiemy, że zakopanie uzdolnień na pewno nie spotka się z pozytywną reakcją Pana Boga. Nie każdy musi być powołany do zajmowania stanowisk w instytucjach państwowych czy samorządowych, ale jeśli ma takie możliwości i jest gotów na wzięcie odpowiedzialności, to nie powinien rezygnować z błahych powodów. Choćby po to, by nie ustąpić miejsca innym: forsującym rozwiązania antyboskie i antyludzkie.
Możemy mieć do czynienia z innym rodzajem wymówki – „nie nadaję się do polityki”. Życie społeczne wydaje się nam zbyt skomplikowane, agresywne, upartyjnione. Wszystko to prawda, ale wróćmy tu do katolickiej definicji polityki. W tym sensie podniesienie śmieci z chodnika będzie już polityką. Oczywiście, nie zmieni to radykalnie Polski. Oczywiście, można to odbierać jako banalizację polityki. Podobny postulat zresztą swego czasu zgłaszał lider Partii Palikota, kiedy jako jedno z kryteriów nowoczesności państwa wymieniał sprzątanie po swoim psie. My jednak nie poprzestawajmy na tym, że posprzątamy po pupilu lub podniesiemy papierek. Wiemy, że nieustanna zmiana ku lepszemu musi odbywać się na wszystkich szczeblach życia. Ale nie tłumaczmy się fałszywie, że nie robimy nic, bo nie jesteśmy w stanie. Na początek wrzućmy śmieci do kosza, pomóżmy starszej sąsiadce, wpłaćmy jakąś kwotę na zbiórkę charytatywną, a kiedyś z pewnością dotrzemy do zaangażowania „zgodnego ze swoim powołaniem i swoimi możliwościami”.
Budowa miasta Bożego
„Gdy miłość jest pobudką zaangażowania na rzecz dobra wspólnego, ma ono wyższą wartość, niż gdy ma ono tylko świecki i polityczny charakter. […] Gdy działalność człowieka na ziemi jest inspirowana i wspierana przez miłość, przyczynia się do budowania powszechnego miasta Bożego, do którego dążą dzieje rodziny ludzkiej” – czytamy dalej w cytowanych słowach Benedykta XVI. Stawia on, a za nim Franciszek, pytanie o źródło zaangażowania polityków. Czy to, co czynią, czynią ad maiorem Dei gloriam? Czy wysiłki swoje ofiarują Panu Bogu? Czy realnie pragną pomagać bliźnim, czy czynią to z miłości do nich?
Pytań wiele, ale są bardzo zasadne. Można bowiem pokusić się o stwierdzenie, iż jeśli jacyś politycy odpowiedzą na nie negatywnie to „biada im”. Polityka, zwłaszcza jej wycinek związany ze współzawodnictwem w sprawowaniu władzy, niesie za sobą wielką odpowiedzialność. O tym wiele osób zdaje się nie pamiętać. Tymczasem każdy akt prawny ma przełożenie na życie ludzi. Oczywiście w mniejszym lub większym stopniu. Na przykład dla części dzieci w łonach matek będzie to dosłownie sprawa życia lub śmierci. Ktoś inny może z niecierpliwością czekać na rozszerzenie listy leków refundowanych. Kogoś innego nieskutecznie realizowane przetargi publiczne doprowadzą do bankructwa. Przykładów można podać wiele. Czy za wszystkie te rzeczy bezpośrednią odpowiedzialność ponoszą politycy? W pewnym sensie tak. Nie możemy oczywiście oczekiwać, że przy pisaniu każdej ustawy będzie analizowane to, jak po jej wprowadzeniu zmieni się życie każdego z trzydziestu kilku milionów obywateli. Nie możemy także wykluczyć zwykłego ludzkiego błędu, formułowania wniosków na podstawie błędnych przesłanek. Czym innym jest jednak błądzić, a czym innym wykorzystywać stanowisko dla prywatnej korzyści.
Wracamy zatem do pytania o motywację. Czy „idę do polityki”, bo dobrze płacą i można zdobyć kontakty, czy chcę coś zmienić dla dobra społeczeństwa? Czy czuję, że otrzymałem talenty i chcę podzielić się nimi z innymi, czy, wprawdzie nie zakopuję ich, ale wykorzystam je tylko i wyłącznie dla własnej korzyści? Franciszek w orędziu pisze, że „jest to program, w którym odnaleźć się mogą wszyscy politycy, niezależnie od swojej przynależności kulturowej czy religijnej (…)”. Wezwanie do inspirowania się miłością społeczną jest uniwersalne. Gdyby bowiem każdym z nich kierowała miłość społeczna, to nawet nie wierząc, kierowaliby się kryterium dobra w podejmowaniu decyzji. Uczciwa debata, bez kalki nakazującej odrzucanie z góry części rozwiązań, doprowadziłaby ich do rozwiązań służących prawdziwemu dobru człowieka.
Błogosławieni, którzy…
W orędziu papież przypomina za wietnamskim kardynałem Francoisem Xavierem Nguyen Van Thuanem „Błogosławieństwa polityka”. Błogosławiony jest ten, który dobrze rozumie swoją rolę w świecie; którego postępowanie jest wiarygodne; który pracuje dla wspólnego dobra; który jest wierny sobie; który trudzi się na rzecz budowania jedności; który potrafi słuchać; który się nie lęka. Wymieniłem większość cech z tego dokumentu, gdyż w kontekście zaangażowania politycznego warto pamiętać o tych swoistych „gwarantach” Bożego wsparcia. O ile bowiem osobiste motywacje, choćby najuczciwsze, nie gwarantują sukcesu, o tyle z Panem Bogiem możemy porywać się na wielkie zadania. Do pewnego momentu mottem Rzeczypospolitej było zawołanie „Si Deus pro nobis, quis contra nos?” – „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”. Może warto przywrócić to hasło na sztandary, ale także w serca, by nie pozostało pustym sloganem.
Mateusz Zbróg
/md