Ks. Stefan Wyszyński, ukrywając się w czasie wojny we Wrociszewie, w czasie pieszej wyprawy zajrzał do rudery stojącej na uboczu i sam odebrał tam poród od samotnej kobiety odrzuconej przez wieś. Było za późno, by wzywać pomocy. Potrafił też iść do chłopskich chałup, żeby czytać tam Trylogię Sienkiewicza – pisze Ewa Czaczkowska w swojej, nie tak już nowej, ale wciąż aktualnej biografii Prymasa. To wciąż mało znane, choć opisane, epizody z życia Ostatniego Monarchy Rzeczpospolitej.
Polityk czy pasterz?
Kim jest On dla nas? Młode pokolenie w przygniatającej większości, nie wie, kim był i nie rozpoznaje go na zdjęciach. Sprawdziłem to wielokrotnie pytając anonimowych młodych ludzi w pociągu czy autobusie. Pokolenie, które pamięta Kardynała jeszcze za życia, ma Jego obraz przede wszystkim jako narodowego przywódcy politycznego, który dał odpór komunizmowi. Dodatkowo, przez niektórych pamiętających tamte czasy jest postrzegany jako autorytarnie rządzący polskim Kościołem konserwatysta. Przybliżenie prawdziwego wizerunku kard. Stefana Wyszyńskiego jest istotne, bo jego przykład i nauczanie są stale aktualne i mogą być pomocne w spojrzeniu na obecnie dyskutowane kwestie jak liturgia katolicka, relacje Kościół-polityka albo życie codzienne katolika czy w ogóle człowieka XXI w.
„Z takim zdrowiem, to na cmentarz”
Stefek urodził się w rodzinie wiejskiego organisty. Miał dziewięć lat i czwórkę rodzeństwa, gdy zmarła jego ukochana mama rodząc swoje szóste dziecko. Wczesna strata mamy upodabnia go do św. Jana Pawła II. Wspólne z tym papieżem ma także korzenie głęboka maryjności przyszłego Prymasa. Podobnie jak bł. Jerzy Popiełuszko był słabego zdrowia, do tego stopnia, że ocierał się o przedwczesną śmierć. W czasie święceń kapłańskich przyszłego Prymasa Tysiąclecia, przygotowujący uroczystość kościelny komentował, że „z takim zdrowiem to na cmentarz a nie na księdza”. Gruźlica niewytłumaczalnie wycofała się. Ksiądz Wyszyński tłumaczył to interwencją Matki Bożej.
Nie zważając na zdrowie ani okoliczności życia, był tytanem pracy i modlitwy, zarówno na wolności jak i uwięziony przez komunistów w latach 1953-56. Niezmiennie wstawał o 5.00 i szedł spać o 22.00. Jednocześnie potrafił wypoczywać i utrzymywać szerokie relacje z ludźmi. Przy posiłkach obowiązywał zakaz rozmawiania o sprawach „zawodowych” czy politycznych. Miał to być czas na wspólnotową-rodzinną, radosną atmosferę biskupiego domu.
Świętość stąpając po ziemi
Jako młody kapłan diecezji włocławskiej był jednocześnie wikarym parafii katedralnej, prefektem w szkole przy fabryce celulozy oraz na kursach wieczorowych dla pracujących oraz redaktorem diecezjalnego dziennika „Słowo Kujawskie”. Pobożnego i aktywnego kapłana biskup wysłał na studia doktoranckie na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Ksiądz Wyszyński potrafił zrezygnować z własnej pasji i pójść za radą zaufanego profesora, który radził mu podjąć studia przede wszystkim nad prawem kanonicznym. Nauka społeczna Kościoła i socjologia pozostały więc w kręgu zainteresowań Doktoranta, ale na dalszym planie. Mieszkał w Lublinie w Konwikcie Teologicznym, gdzie kierownikiem, dla ks. Stefana także duchowym był ks. Władysław Korniłowicz.
Ewa Czaczkowska pisze, że te 4 lata w Lublinie były dla późniejszego Kardynała jak drugie seminarium. Zaowocowały ogromnym pogłębieniem duchowym oraz intelektualnym, choć i we Włocławku cieszył się wybitnymi opiekunami, jak ks. Ostrzycki, który zachęcał seminarzystów, by „najpierw chodzili po ziemi, a potem patrzyli w niebo”. To zdroworozsądkowe a zarazem nadprzyrodzone spojrzenie na wszystko, do końca, życia cechowało Prymasa. Był prawdziwym mistrzem w duchowości życia codziennego i w jego pismach przebijają się liczne podobieństwa z doktryną poszukiwania świętości w życiu świeckim głoszoną od 1928 roku w Hiszpanii przez św. Josemarię Escrivá założyciela Opus Dei. Podobnie, choć pod wpływem ks. Korniłowicza i Stowarzyszenia Akademickiej Młodzieży Katolickiej „Odrodzenie” ks. Wyszyński już przed wojną sprzyjał aktywnemu uczestnictwu świeckich w liturgii. Tę wizję mógł upowszechniać w skali diecezjalnej zaraz po wojnie, gdy został biskupem lubelskim.
Tylko ktoś, kto nie zna natury Kościoła może dzielić chrześcijan na konserwatystów i progresistów. Kościół i jego doktryna jest stary, a zarazem nowy jak Ewangelia napisana dwa tysiące lat i stale na nowo odkrywana. Dają temu przykład święci, którzy żyli i umierali niemal na naszych oczach jak Jan Paweł II czy włoska lekarka Joanna Beretta Molla. Kardynał Wyszyński należał do tych właśnie ludzi, którzy dzięki intensywnemu życiu duchowemu potrafili odczytać znaki czasu i skutecznie na nie reagować.
Konserwatywny progresista?
W 1959 r., a więc na trzy lata przed rozpoczęciem Soboru Watykańskiego II, uzyskał od Kurii Rzymskiej zatwierdzenie dla polskich diecezji polsko-łacińskego rytuału niektórych sakramentów! W postulatach do rozpatrzenia na soborze proponował rozszerzenie języków narodowych na czytania i niektóre części stałe Mszy. Kardynał Wyszyński wraz polskim episkopatem powołał prawdopodobnie pierwszą na świecie Komisję Soborową, bo już 15 kwietnia 1959 r., a więc na miesiąc przed powołaniem rzymskiej soborowej Komisji Przedprzygotowawczej!
W swoich propozycjach dla soboru pisał o potrzebie intensywnych działań ekumenicznych z założeniem odpowiednich instytucji na wszystkich poziomach administracji kościelnej, od Kurii Rzymskiej do parafii. Zaraz po powołaniu przez Jana XXIII Sekretariatu do Pielęgnowania Jedności Chrześcijan erygował przy warszawskiej Kurii Ośrodek ds. Jedności Chrześcijan.
Skutecznie postulował udział świeckich w soborze. Trochę dłużej musieliśmy czekać, by spełniły się Jego sugestie większego otwarcia na kanonizacje osób świeckich. Można więc powiedzieć, że między innymi zasługą naszego Prymasa był jeden z najważniejszych owoców Soboru – przypomnienie o powołaniu do świętości osób świeckich na równi z duchownymi. Bardziej wnikliwego czytelnika zachęcam do zapoznania się z książką ks. Stanisława Wilka i Anny Wójcik o udziale kardynała Wyszyńskiego w Soborze Watykańskim II.
Tytan pracy-ojciec „Solidarności”
Kończąc studia doktoranckie ks. Wyszyński odbył roczną podróż studyjną po krajach Europy Zachodniej, by poznać tamtejsze rozwiązania na najnowsze wyzwania duszpasterskie oraz intelektualne. Po powrocie do diecezji włocławskiej przystąpił do pracy jakby z podwójnymi siłami. Lista jego stałych zajęć jest imponująca, oprócz zwyczajnej posługi kapłańskiej to sekretarz Liceum im. Piusa X, dyrektor Diecezjalnych Dzieł Misyjnych, sędzia w sądzie biskupim, wykładowca nauki społecznej Kościoła w seminarium diecezjalnym, gdzie założył też pracownię socjologiczną! Dzisiaj to bardzo modna nauka, ale w tamtych czasach to absolutna awangarda i to w dodatku w seminarium duchownym. Do tego należy dodać aktywność w Związku Inteligencji Katolickiej oraz współudział w organizowaniu sieci Katolickich Uniwersytetów Ludowych, Katolickiego Związku Młodzieży Robotniczej, Chrześcijańskich Związków Zawodowych i Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego, gdzie, oczywiście, także wykładał. Krytykował i komunizm i kapitalizm pokazując ich wspólne materialistyczne korzenie. W szeregu ostatnich zajęć widzimy już w Stefanie Wyszyńskim przyszłego ojca „Solidarności”.
Z tą samą intensywnością dbał o duchowe i doktrynalne formowanie wszystkich grup społecznych w Polsce pod komunistyczną okupacją. Choć bezpośrednio nie był zaangażowany w organizację Wolnych Związków Zawodowych czy później NSZZ „Solidarność”, to właśnie Jego nauczanie i działanie zbudowało grunt do powstania tego narodowego ruchu przepojonego chrześcijaństwem, a w efekcie wartościami społecznymi i patriotycznymi. To właśnie Kościół pod przewodnictwem Prymasa Tysiąclecia sprawił, że strajkujący robotnicy wzywali do zakładów pracy księży, by spowiadali i odprawiali Mszę świętą – rzecz dla Europy zachodniej niebywała i wtedy, i dzisiaj. Należy też dodać, że zorganizowane przez Prymasa obchody Tysiąclecia Chrztu Polski po raz pierwszy dały okazję, by Polacy zobaczyli swą liczbę i siłę. Pierwsza wizyta Jana Pawła II w Polsce była skutecznym powtórzeniem tamtych kilkuset tysięcznych zgromadzeń Polaków. To właśnie na świętowaniu Millenium wzorował się tez Papież organizując obchody Jubileuszu 2000 r.
Z troską o komunistów
Z kolei w odniesieniu do duszpasterstwa z inteligencją w epoce komunizmu, ważnym przygotowaniem dla kard. Wyszyńskiego były Laski, gdzie już przed wojną Kościół w osobie matki Czackiej i ks. Korniłowicza przygarniał osoby niewidome fizycznie ale i duchowo. Pod wpływem „Lasek” nawracali się i przyjmowali tam chrzest niewierzący różnych światopoglądów od komunistycznego do skrajnie nacjonalistycznego. W efekcie Prymas po wojnie potrafił nawiązać owocny kontakt nie tylko z inteligencją wierną tradycyjom katolickim, ale także z tą sympatyzującą z marksizmem i współpracującą ze stalinowskim reżimem jak Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń czy Bolesław Piasecki.
Był świadomy, że komuniści to zbrodniarze, ale jednocześnie błądzące dzieci Boga. Zarówno dla ich dobra osobistego jak i dla dobra narodu i Kościoła postanowił zawsze być gotowy do rozmów, powtarzał „nigdy się nie obrażamy”. Przyjął na kilkugodzinną osobistą rozmowę walczącą z Kościołem Julię Brystygierową, która była bezwzględnym wyższym oficerem Urzędu Bezpieczeństwa. Jakiej pokory oraz innych sił duchowych wymagały wielogodzinne spotkania notablami komunistycznymi, a zwłaszcza z Gomółką?! Jedno z nich trwało kilkanaście godzin. Kardynał Wyszyński wspominał potem, że w tym czasie wypili tylko pół szklanki herbaty. Wystarczyło mu siły, by do końca życia modlić się za tych prześladowców osobistych, Kościoła i całego narodu.
Socjalny rewolucjonista
Jednocześnie potrafił uznać powojenne pozytywne zmiany, choć oczywiście nie sposób ich wprowadzania. Ks. Wyszyński już przed wojną był zwolennikiem reformy rolnej. Sodalicja Mariańska Ziemian Ziemi Kujawsko-Dobrzyńskiej wymogła z tej racji na biskupie włocławskim zakaz głoszenia im nauk przez księdza doktora. Zaproszony przez kard. Hlonda do prymasowskiej Rady Społecznej współredagował deklarację o „uwłaszczeniu pracy” – udział robotników w zyskach i zarządzie przedsiębiorstwami.
Kardynał Wyszyński nie chciał być politykiem i nie był. Dowodem na to jest stała aktualność jego kazań, które oczywiście były odczytywane także w kluczu politycznym, podobnie jak później wypowiedzi ks. Popiełuszki. Z ulgą przyjął powstanie NSZZ „Solidarność” jako politycznej reprezentacji narodu. Cieszył się, że to zdejmuje z niego i z Kościoła rolę, do której ze swej natury nie są powołani, lecz którą wypełniali z powodu patologicznej sytuacji w komunistycznym państwie.
Walka z grzechem gwarancją wolności
Prymas Tysiąclecia był przywódcą narodu, ale przede wszystkim pasterzem Kościoła. W jednej i drugiej roli na każdym kroku wskazywał, że droga do wolnej Ojczyzny w małym stopniu prowadzi przez zmiany polityczne. Bezustannie powtarzał, że droga do wolności narodu prowadzi przez odzyskanie wolności każdego człowieka: wolności od pijaństwa, wolności od rozwiązłości, wolności od lenistwa, materializmu. Rzucał to w twarz Polakom, zapewniając, że nie można całej winy za zło w kraju zrzucić na komunistów. W potencjale każdego człowieka widział szanse na przemianę w Ojczyźnie i w świecie. Dla niego „przedmurzem chrześcijaństwa” był nie tyle naród polski, co pojedyncze osoby, zwłaszcza te, które świadomie podejmują swoje zobowiązania odpowiedzialności za innych. A nawiązując do obrony Częstochowy przed Szwedami, co wszyscy odczytywali w kontekście walki z komunizmem, mówił, że obrona Jasnej Góry to przede wszystkim walka z samym sobą, ze swoimi wadami.
Mistrz dobrego humoru
Na zakończenie trzeba dodać, że w swoim życiu pełnym cierpienia, pracy i ogromnej odpowiedzialności za część Kościoła powszechnego i za cały naród polski nie stracił dobrego humoru. Wynikało to z głębokiej świadomości bycia dzieckiem Boga i synem Maryi. Zachęcam do czytania dzienników Prymasa Pro memoria, które zaczął wydawać Instytut Pamięci Narodowej. Pośród spraw dotyczących życia i śmierci osób oraz całego narodu nie brak tam uśmiechu czy ciętej riposty, która nie mogła być wypowiedziana na głos. Tu ograniczę się do cytatu z listu do o. Stefana Duszy, dyrektora wydawnictwa Pallotinum, zamieszczonego przez Ewę Czaczkowską w biografii Prymasa: „Droga moja Duszo (…) czy moja Dusza na przyjazd Duszy naszej duszy – Ojca Świętego wyda zbiór przemówień O Papieżu polskim z Krakowa? Moja skromna dusza, by Cię uściskała z radości, ażeby Ci Dusza oczami wyszła, gdyby się to stało. Byłoby to nawet bardzo pożyteczne. – A więc, Duszo mojej duszy zrób, co możesz – bo żal duszę ściska na samą myśl, że mogłoby to nie nadążyć”. Dotykamy tu jednocześnie kolejnego wielkiego tematu – stworzenia warunków przez Prymasa, że w ogóle był możliwy wybór Polaka na papieża. Ale to już temat na osobny artykuł…
Podsumowując, Prymas kard. Stefan Wyszyński bezkompromisowy człowiek sumienia, kapłan, pasterz Kościoła, Ojciec Narodu, „Solidarności” i Papieża Polaka. Przygotował wielu ludziom drogę do świętości, sam pozostając w cieniu, czego świadectwem jest wciąż niedokończony jego proces beatyfikacyjny. Zachęcam, by sięgnąć do jego wypowiedzi w Kazaniach Świętokrzyskich czy innych publikacjach. Wciąż wskazują rozwiązania bieżących wyzwań nie tylko dla Polaka-katolika, ale także dla osób różnych narodów, światopoglądów, religii czy ras, coraz częściej spotykanych na naszej drodze w zglobalizowanym świecie XXI w.
dr Paweł Błażewicz
/md