Jeden z największych bohaterów XX w., który od dzieciństwa pragnął zostać świętym, daje przykład, jak przekraczać granice w drodze do świętości.
Cały świat zna Ojca Maksymiliana jako człowieka, który oddał życie za współwięźnia w obozie Auschwitz – Franciszka Gajowniczka. Niewątpliwie na ten heroiczny czyn oraz decyzje, jakie podejmował przez całe życie, miały wpływ wydarzenia z młodzieńczych lat. Święty Maksymilian całkowicie oddał życie Maryi, nieustannie dla Niej przekraczał granice – własnych możliwości, umiejętności, planów, państw, aż po granice życia i śmierci.
Rajmund Kolbe, drugi syn Marianny i Juliusza Kolbów, był dzieckiem, którego postawa wyróżniała się na tle innych. Pewnego razu tak napsocił w domu, iż matka wypowiedziała znamienne słowa: „Mundziu, co z Ciebie wyrośnie?” Rajmund przejęty tymi słowami nie zachował się jak zwykły chłopak w jego wieku, który albo nic z tego sobie nie robi, albo w rozpaczy zamyka się w sobie i zawstydzony przeprasza mamę. Rajmund przekroczył pierwszą granicę, granicę swojego domu – pobiegł do kościoła i ze łzami w oczach poprosił Maryję o odpowiedź, a Ona ukazała mu dwie korony. Wiemy, że wybrał tę białą – oznaczającą czystość i tę czerwoną – oznaczającą męczeństwo.
Rajmund i jego starszy brat, Franciszek, po spotkaniu z franciszkanami z Łagiewnik zaplanowali podróż do Lwowa, by tam w 1907 r. rozpocząć naukę w Małym Seminarium Duchownym. Podróż nie była łatwa. Obaj chłopcy byli małoletni i nie mieli paszportów. Paszport posiadał tylko ich ojciec. Przekroczenie granicy, której pilnowały straże wyczulone na wszystko, było niezmiernie trudne i dla chłopców stanowiło ogromne przeżycie. Musieli się schować w wozie pewnego wieśniaka, który zwoził siano ze swojego przygranicznego pola. Miało to miejsce w okolicach Miechowa pod Krakowem. Właśnie w tym pagórkowatym terenie przebiegała granica pomiędzy Królestwem Polskim, całkowicie kontrolowanym przez cara, a zaborem austriackim. Ojciec przekroczył granicę legalnie za okazaniem dokumentu, a z chłopcami spotkał się w Krakowie. W dawnej stolicy państwa polskiego chłopcy pożegnali ojca i dalej ruszyli pociągiem przez Tarnów, Rzeszów, Przemyśl do Lwowa. Bagażu materialnego było niewiele, jednak ich wyposażenie przez rodzinę Kolbów w bagaże duchowe od dzieciństwa było ogromne. Chłopcy wyjeżdżali w nieznane, jednak z wielką wiarą i ufnością.
Zarówno Franciszek, jak i i Rajmund rozpoczęli naukę w MSD od trzeciej klasy i pomimo że Rajmund był młodszy, od razu dał się poznać jako uczeń bardzo zdolny, pracowity i nad wyraz miłujący Boga oraz Najświętszą Maryję Pannę. Po przybyciu do klasztoru we Lwowie udał się do kościoła, w którym mocno się uradował, gdy zobaczył figurę Niepokalanej. Podziękował Jej wówczas za podróż i za to, że może tu być i się kształcić.
W procesie nauki Rajmund Kolbe wykazywał się nieprzeciętnymi zdolnościami, niejednokrotnie przekraczał granice pilności, pracowitości i życia duchowego. Świadczą o tym oświadczenia współbraci: „Należał na internacie lwowskim do uczniów celujących. Szczególne zdolności wykazywał w fizyce, matematyce i geometrii. Najtrudniejsze nawet zadania rozwiązywał bez trudu swoistym sposobem w bardzo krótkim czasie. Profesor matematyki nie miał dla Rajmunda takiego zadania, którego by nie rozwiązał. Toteż Rajmund był przedmiotem podziwu tak dla samego profesora, jak i kolegów”. Rajmund był pilny, a w czasie wolnym od nauki wesoły i zawsze z radością brał udział w zabawach, wykazywał się pomysłowością i inicjatywą. Jego kolega ze szkolnej ławy, Władek, mówił, że Rajmund nie znosił słowa „nie potrafię”. Im większe miał trudności, np. w rozwiązywaniu zadań matematycznych, z tym większym zapałem zaraz ją pokonywał. Chętnie służył pomocą, szczególnie kolegom słabszym z matematyki. Najbardziej zawiłe zadania tłumaczył w sposób jasny i zrozumiały.
Rajmund interesował się urządzeniami technicznymi, poświęcał im cały swój czas wolny, robiąc wykresy i obliczenia. Koledzy byli zachwyceni jego opowieściami, w których udowadniał im, że podróż na księżyc przy pomocy rakiety jest jak najbardziej realna. Wszystko, o czym mówił i co udowadniał, miało poparcie w obliczeniach lub rysunkach. Rajmund był wizjonerem bez granic, głęboko wierzył, że to, co robi, i to, do czego doszedł podczas nauki i studiowania przeróżnych nowości technicznych, może się stać osiągalne dla człowieka. Ciągle był zajęty, ciągle coś obliczał, snuł dalekie projekty. Jego miejsce w ławce było pełne papierów zapisanych obliczeniami i rysunkami technicznymi. Nie bał się niczego, jednak miał wielki szacunek dla przełożonych. W roku szkolnym 1909/1910 napisał list skierowany do odpowiednich władz i urzędów do oceny: „Ja niżej podpisany ośmielam się przedłożyć Wysokiemu Carsko-Królewskiemu Ministrowi moje samodzielne pomysły: telegraf piszący, aparat zapisujący mowę i głosy z natury, telegraf w którym na stacji można tylko mówić, a na drugiej stacji będzie to zapisywał i odbierał aparat: i prosi o łaskawe zbadanie, oszacowanie ich pod względem praktyczności”. Pod tym tekstem następował rysunek i podpis: „Rajmund Kolbe, uczeń klasy V gimnazjum”. Przez uczonych te wynalazki młodego Rajmunda były ocenione jako conajmniej poprawne.
Rajmund Kolbe wiedział, że w 1656 r., podczas wojny ze Szwedami (tzw. „potopu”) Jan Kazimierz, król Polski, ogłosił Matkę Bożą Królową Korony Polskiej i złożył Jej ślubowanie. Sam uczynił podobny akt, jak później wspominał Maksymilian Kolbe: „W internacie na chórze, gdzie słuchaliśmy Mszy Świętej, z twarzą na ziemi obiecałem Najświętszej Maryi Pannie królującej na ołtarzu, że będę walczył dla Niej. Jak – nie wiedziałem, ale wyobrażałem sobie walkę orężem materialnym”.
Całe życie codzienne w gimnazjum było nastawione na rozwój duchowy i pogłębianie wiary poprzez praktyki religijne. Rajmund zawsze chętnie uczęszczał na modlitwy codzienne i poranną Mszę świętą. W jego postawie widać było, że najważniejszy podczas modlitw i adoracji Najświętszego Sakramentu jest sam Jezus Chrystus ukryty w Hostii, dlatego zawsze siadał w pierwszej ławce. Tej granicy miejsca w kaplicy jeszcze nie mógł przekroczyć, jednak codzienne uczestnictwo we Mszy świętej pogłębiało jego bezgraniczną miłość do Boga. Najchętniej odmawiał różaniec jako najbardziej ulubioną modlitwę Maryi, która towarzyszyła mu przez całe życie.
W 1910 r., po trzyletnim pobycie Rajmunda i Franciszka Kolbów w Małym Seminarium Duchownym, przyszedł czas na podjęcie decyzji o wstąpieniu do nowicjatu. Po latach Maksymilian Kolbe napisze: „Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o habit i jego chciałem odwieść, i wtedy była pamiętna chwila, kiedy idąc do Ojca Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić do Zakonu, usłyszałem głos dzwonka do rozmównicy. Opatrzność Boża w nieskończonym miłosierdziu swoim przez Niepokalaną przysłała w tej tak krytycznej chwili Mamę do rozmównicy – i tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie”. Rajmund tę wiadomość odczytał jednoznacznie. Zdecydował się wstąpić do zakonu i jak wcześniej namawiał swojego brata Franciszka do opuszczenia zakonu, tak teraz namawiał go do wstąpienia do nowicjatu.
Po pobycie we Lwowie nadszedł czas na wyjazd na studia do Rzymu, założenie Niepokalanowa i wyjazd na misje do Japonii, wreszcie finisz ziemskiej drogi w Auschwitz-Birkenau. Wszędzie, gdzie przebywał, nieustannie przekraczał granice. Nazywany był rycerzem od tytułu założonego przez siebie pisma „Rycerz Niepokalanej”. Może dziwić fakt, że w owym czasie tak daleko wyjeżdżał z kraju, ale dla kogoś, kto całe życie oddał Niepokalanej, żadne granice, ani czasowe, ani przestrzenne, nie istniały. W obozie koncentracyjnym przekroczył ostatnią granicę na ziemi, która przyniosła mu chwałę nieba. Każdy z nas w dzisiejszym świecie przekracza granice, ale czy przejście na drugą stronę prowadzi do świętości?
Andrzej Dyczewski
pgw
JEDNO ZDANIE
Dziękuję za Twoją pomoc,
od zawsze wyrywam się z szeregu,
nie tracąc nic – zyskuję wiele.
Wiem że czasami błądzę – życie nie jest łatwe,
tłumy takich samych ludzi.
Ty uczysz mnie wytrwałości.
Mogę wiele, mogę wszystko,
lecz tylko wtedy, gdy jest ze mną Bóg.