Trzytygodniowy pobyt we wsi Oziornoje, cztery tysiące kilometrów od domu, gdzie w narodowym sanktuarium jest czczona Matka Boża Królowa Pokoju, pozostanie w nas na długo.
Swoją misyjną przygodę w drugim tygodniu lipca rozpoczęłam z Bożeną i Ewą. Wcześniej wzięłyśmy udział w półrocznym kursie przygotowującym do tego typu posługi. Każdą kierowały inną motywacje, ale na pewno łączyła nas chęć dzielenia się sobą z innymi oraz pragnienie doświadczenia czegoś wyjątkowego. Ja chciałam zrealizować swoje marzenie, które już od dłuższego czasu we mnie dojrzewało. Ewa mówiła: na co dzień jestem pracownikiem warszawskiej korporacji i chociaż lubię swoja pracę, nie daje mi ona ani poczucia misji ani sensu, dlatego szukałam możliwości realizacji swoich pragnień gdzieś indziej. Takim miejscem był dla mnie wolontariat misyjny w Kazachstanie. Bożena jest nauczycielem języka polskiego i rosyjskiego. Już przed laty było jej dane pracować i żyć w Kazachstanie. Wokresie letnim dysponuję większą ilością czasu niż w pozostałej części roku, dlatego pomyślałam o wolontariacie, a ponieważ fascynują mnie kraje wschodnie, zdecydowałam się na Wolontariat Syberyjski. I … padło na Kazachstan, a dla mnie to kraj, do którego odnoszę się z sentymentem. Tam niegdyś spędziłam dwa lata i mimo czasem „dziczy” i prostoty, ten kraj mnie zauroczył – wspomina Bożena.
Dziewiątego lipca, po prawie pięciogodzinnym locie z Warszawy, dotarłyśmy do NurSultan – stolicy Kazachstanu. Tu zostałyśmy ciepło przywitane przez księdza proboszcza Wojciecha Matuszewskiego. Udaliśmy się razem w podróż do miejsca docelowego – Oziornoje, które leży pięć godzin drogi autem na północ od stolicy. Ten czas wykorzystaliśmy na wysłuchanie opowieści naszego gospodarza o realiach tutejszej codzienności.
Ostatnie trzydzieści kilometrów przemierzyliśmy drogą polną z więcej niż podwójnym śladem, wyznaczonym najprawdopodobniej przez pojazd, który przejechał po raz pierwszy po większych roztopach, czy po siewach. Nie było też drogowskazów, dookoła rozległe stepy i połacie pól zasiane zbożami. W takich uwarunkowaniach trudno byłoby znaleźć odpowiednią drogę, zważywszy na to, że nawigacja tu już nie działa. Zatem to, że przemierzałyśmy tę drogę z miejscowym, dawało nam komfort. Po drodze rzadko mijaliśmy inne pojazdy. Z dala wyłaniała się wieża białego kościoła, co wzbudzało w nas coraz większe emocje. Dojeżdżając do wsi, zobaczyłyśmy surowe, opuszczone budynki po państwowych gospodarstwach rolnych. W kolorystyce ubogich budynków mieszkalnych i gospodarczych oraz ogrodzeniach, zdecydowanie dominowały niebieskie i żółte kolory, nawiązujące do narodowych barw Kazachstanu. Po dotarciu na posesję parafii, przywitali nas klerycy z siedleckiego seminarium (pełnili tam praktykę) oraz siostra Lidia ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Niepokalanego Poczęcia NMP, posługująca w tym miejscu od dwudziestu lat.
Oziornoje założyli w 1936 r. Polacy, przesiedleni z Ukrainy przez sowiecką władzę. Nie istniały tu wtedy żadne zabudowania, nie było nawet krzewów, tylko z każdej strony daleki step. Ludzie żyli w ciężkich warunkach i głodzie. Organizowali sobie życie, mieszkali w ziemiankach, które budowali własnymi siłami. Sowiecka władza surowo karała za modlitwę, więc po kryjomu odmawiali różaniec. I doczekali się Bożej interwencji. W uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, 25 marca 1941 r., przyszła odwilż. Topniejący śnieg, w starym rozlewisku utworzył jezioro, w którym w sposób niewytłumaczalny pojawiły się ryby. Cud ocalił zesłańców od śmierci głodowej. Od tamtej pory Maryja na tych bezkresnych stepach odbiera wyjątkowy kult. Nosi tytuł „karmiącej rybami”. Po pewnym czasie zbiornik wysechł. Na jego terenie ludzie siali zboże. Od kilku lat ponownie pośniegowa sadzawka zaczęła się rozrastać i obecnie jest tam piękne jezioro. Rybacy kilogramami łowią ryby, którymi dzielą się chętnie z parafią.
Kolejnym cennym znakiem od Boga jest nieprzerwana od ponad dwudziestu lat adoracja Najświętszego Sakramentu. Codziennie od 10.00 do 18.00 płynie tutaj modlitwa. Biorąc pod uwagę fakt, że wieś liczy trzystu mieszkańców, z których nie wszyscy są praktykującymi katolikami, a także to, że ludzie ciężko pracują w gospodarstwach, adoracja wymaga od nich sporo wysiłku. Mieszkańcy muszą uporać się z obowiązkami, zrobieniem obrządku, dopilnowaniem dzieci, a także zaskakującymi warunkami pogodowymi. Pierwszym miejscem adoracji była niewielka kaplica w przedsionku kościoła. W 2013 roku do Oziornego przekazano ołtarz wieczystej adoracji „Gwiazda Kazachstanu”, który rok wcześniej poświęcił Papież Benedykt XVI, prosząc o modlitwę w intencji pokoju na świecie. Jako cud można również uznać liczne powołania zakonne i kapłańskie osób z tej niewielkiej miejscowości
Parafia Matki Bożej Królowej Pokoju oprócz Oziornoje, obejmuje osiem okolicznych wiosek. W lecie, kiedy droga jest stosunkowo dobra, do najbliższej wsi – Spychnoje jest 15 km. Najdalsza – Dmitrowka – w linii prostej oddalona jest od Oziornego ok. 54 km, ale zimą, gdy drogi przez step są zawiane śniegiem, trzeba jechać naokoło jakieś 70 km. Ksiądz proboszcz stara się, by Msza święta w tych wiejskich kaplicach była odprawiona w niedzielę, co najmniej raz w miesiącu.
Od 1999 r. w Oziornoje organizowane są w sierpniu kilkudniowe spotkania młodych. Młodzi przyjeżdżają tutaj, aby we wspólnocie cieszyć się swoją wiarą. Te kilka dni spędzanych jest na modlitwie, słuchaniu konferencji, chwaleniu Pana przez śpiew, ale przede wszystkim na wspólnej Eucharystii. Ważnym świętem na początku lipca jest również główny odpust Sanktuarium – Uroczystość Królowej Pokoju.
W Kazachstanie jest 2% wyznawców katolicyzmu. Nasza posługa w ich Narodowym Sanktuarium polegała przede wszystkim na pomocy w codziennym życiu parafii. Wspierałyśmy w pracach codziennych takich jak: sprzątanie kaplicy, kościoła, mycie okien, pomoc w przygotowywaniu i wydaniu posiłków, zmywanie. Uczestniczyłyśmy w pracach pielęgnacyjnych w ogrodzie, podlewałyśmy warzywa. Dbałyśmy także o porządek w domu pielgrzyma. Również naszym zadaniem było pranie oraz prasowanie bielizny kielichowej i szat liturgicznych. Systematyczne przerwy w dostawie prądu dezorganizowały pracę. Zaskoczyła nas również konieczność przynoszenia wody pitnej ze studni, gdyż ta w kranie była słona. Brałyśmy także udział w ,,łagierach”. To czterodniowe półkolonie dla dzieci we wsiach przynależących do parafii. Naszym zadaniem była pomoc w przygotowaniu materiałów na spotkania oraz ich prowadzenie. Dzieci, od maluchów po nastolatków, bardzo chętnie uczestniczyły w proponowanych zabawach, animowanych tańcach i zawodach drużynowych. Był też czas na Eucharystię, katechezę, wspólne śpiewy, czy prace manualne. Po zakończonych zajęciach młodzi z zaangażowaniem szukali przygotowanych dla nich przez siostrę Lidię upominków – ,,siurpryzu” – które celowo chowałyśmy w zakamarkach podwórka. Między zajęciami było ,,sokopitie”, czyli przerwa na ciastka, cukierki i sok. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo dzieciakom te łakocie smakowały. Czwartego dnia, na zakończenie obozu piekliśmy kiełbaski. Dla niektórych był to prawdziwy przysmak, którego nieczęsto mają okazję próbować. Ten smak (przypominający raczej mortadelę, niż pachnącą kiełbasę śląską) i obraz zajadających się nimi pociech będziemy pamiętać bardzo długo. Dzieciaki zadawały pytania, na które chętnie odpowiadałyśmy. Młodzi mimo, że pochodzą z polskich rodzin, komunikują się jedynie po rosyjsku. Jedynie ich dziadkowie, chętnie rozmawiali w naszym ojczystym języku.
W Oziornoje miałyśmy okazję uczestniczyć we Mszy świętej odprawianej codziennie w języku rosyjskim, zaś raz w tygodniu po polsku. Bardzo pozytywnie zaskoczyło nas zaangażowanie parafian, którzy chętnie włączają się w czytania podczas liturgii, prowadzą spontanicznie modlitwy, śpiewają.
Odczułyśmy tam obecność w prawdziwej wspólnocie. Dla każdej z nas był to czas wyjątkowy i owocny czas, mimo odmiennych doświadczeń i refleksji. Bożenka tak podsumowuje swoją posługę: cieszę się, że znów dane mi było być w Kazachstanie, że mogłam bezinteresownie zrobić coś dobrego, podzielić się moim czasem, ofiarować ręce do pracy, bywało różnej: mniej lub bardziej przyjemnej, czasem wcale niełatwej. Po raz pierwszy podjęłam się wolontariatu w takiej formie i chociaż wolontariat to nie wakacje, połknęłam bakcyla. Wolontariusz może dużo dać i może jeszcze więcej zyskać. Satysfakcja z obcowania z ludźmi, którzy wdzięczni są za każdą, nawet najdrobniejszą pomoc nie ma ceny.
Ewa natomiast wspomina: dla mnie było to doświadczenie spotkania człowieka z drugim człowiekiem. Każdy z nas wniósł wzajemnie w swoje życie coś wyjątkowego. I nie ma znaczenia czy po drugiej stronie była starsza osoba, nastolatek, dziecko. Ludzie żyjący w małej wiejskiej społeczności, wiedzą że żeby przetrwać, potrzebują siebie nawzajem. Ja jedynie starałam się wnieść to czego jak mi się wydaje potrzebowali, pomoc w pracach fizycznych, organizowanie gier i zabaw dla dzieci, rozmowa, uśmiech, zapewnienie że my Polacy w Polsce pamiętamy o nich, Polakach w Kazachstanie.