Kiedyś w rozmowie z dziećmi zapytałam, gdzie dziś mógłby urodzić się Pan Jezus, tak żeby jak najwięcej ludzi mogło przyjść do Niego i oddać Mu pokłon. „To proste – odpowiedziała 7-letnia Blanka – w hipermarkecie, przecież tam jest tak świątecznie i ładnie.
Wraz z nadejściem świąt Bożego Narodzenia coraz bardziej próbujemy wyobrazić sobie, jak to było tam, w Betlejem. Z kilku zdań zawartych w Ewangelii budujemy własną wizję tamtej rzeczywistości. Użalamy się nad ubóstwem i chłodem żłóbka, nad brakiem godnych warunków, nad samotnością. Próbujemy tak do głębi „wczuć się” w sytuację Świętej Rodziny i tych, których spotkała wtedy w Betlejem na swojej drodze. Myślimy o ludziach, którzy odmówili gościny Maryi i Józefowi, o tych, którzy nawet nie wiedzieli, że ktoś tej gościny szuka, wreszcie o tych, którzy może i chcieli ugościć, ale zwyczajnie zabrakło miejsca. Tak łatwo jest oceniać innych, przecież jak mogli tak postąpić! Widzieli, że ludzie szukają schronienia, że kobieta spodziewa się narodzin dziecka, jest noc… My na pewno postąpilibyśmy inaczej. Czy nasze „na pewno” jest prawdziwe, przemyślane, a przede wszystkim czy sprawdzone w konkretnej sytuacji?
Kiedyś w rozmowie z dziećmi zapytałam, gdzie dziś mógłby urodzić się Pan Jezus, tak żeby jak najwięcej ludzi mogło przyjść do Niego i oddać Mu pokłon. „To proste – odpowiedziała 7-letnia Blanka – w hipermarkecie, przecież tam jest tak świątecznie i ładnie. Tak dużo ludzi tam przychodzi… Jest szansa, że ktoś zauważyłby Jezusa”. Słowa płynące z serca małego dziecka, a to dzieci są najlepszymi obserwatorami, otworzyły oczy na to, jak bardzo zmieniło się nasze podejście do świąt. Często tak wiele rzeczy jest ważniejszych, zakupy, sprzątanie, prezenty, kreacje świąteczne… W tym całym szaleństwie można zagubić istotę, można zgubić Jezusa. Ale jest szansa, by było inaczej. W ubiegłym roku użytkownicy jednego z portali społecznościowych zamieszczali na swoim profilu zdjęcia z napisem: „Na święta nie zapomnij zaprosić Jezusa. Urodziny bez Jubilata są do bani”. Coś w tym jest… Bo przecież tak bardzo szykujemy się na święta, tyle wysiłku wkładamy w przygotowania, a potem mijają one, nie wnosząc w nasze życie duchowe żadnej zmiany, refleksji, zatrzymania się. Myślę, że doświadczenie Obecności niezwykłego Jubilata, Jezusa, przyjęcie Go do naszych domów i rodzin, pozwoli nam na nowo i w pełni przeżyć świąteczny czas.
Myślę, że w tym oczekiwaniu Maryi
są ukryte wszystkie czekania matek.
Mnie osobiście święta Bożego Narodzenia najsilniej kojarzą się z ŻYCIEM. Już sam Adwent wprowadza nas w radość oczekiwania na NOWE ŻYCIE. Myślę, że w oczekiwaniu Maryi jest coś zwyczajnego. Jak każda matka, nosząc dziecko pod sercem, Maryja czekała na narodziny swojego Dziecka. Myślę, że w tym „oczekiwaniu Maryi” są ukryte wszystkie czekania matek. Jest czekanie radosne, tych matek, które w poczuciu spokoju i bezpieczeństwa przygotowują się do chwili rozwiązania, które nie mogą się doczekać wraz z całymi rodzinami, by to nowe życie zagościło w ich domu. Czekanie pełne niepokoju, kiedy matki dowiadują się, że ich dziecko może urodzić się chore albo może nie doczekać przyjścia na ten świat. Radość przeplatana ze smutkiem, na ile chwil będzie dane doświadczyć tego upragnionego cudu. Czekania pełne troski, tych rodzin, które „ledwo wiążą koniec z końcem” i martwią się, czy uda im się zapewnić byt jeszcze jednemu dziecku. I wreszcie nieczekanie tych matek, które z różnych powodów czekać nie chcą, które w imię praw swoich odbierają prawo do życia tym, którzy jeszcze swoich praw sami przedstawić nie potrafią. NIEczekanie wypełnione – czasem nawet nieuświadomionym – czekaniem na uzdrowienie przez Miłość, wsparcie najbliższych, czyjeś dobro.
Oczekiwanie na przyjęcie nowego życia ma wtedy sens – nawet jeśli wiąże się z niepokojem, troskami, może czasem smutkiem – kiedy wiemy, że to NOWE ŻYCIE, ten mały człowiek, ma już własne miejsce. Dlatego nie rozpaczam nad „ubóstwem betlejemskiej stajenki”, bo wiem, że Jezus miał przygotowane najlepsze miejsce, miejsce w Sercu swojej Matki, w Sercu Boga Ojca, w troskliwych ramionach swojego Opiekuna św. Józefa, a wreszcie w sercach ludzi, którzy tak bardzo na Niego czekali. I może dobrze, że nie urodził się w pałacu, w otoczeniu służby, ale tak zwyczajnie przyszedł, żeby być blisko każdego z nas – Bóg w osobie bezbronnego Dziecka.
W kontekście dzisiejszej walki o prawo do życia dla każdego temat przyjęcia życia jest bardzo szeroko komentowany, omawiany i czasem mamy już wątpliwości, czy jeszcze coś nowego możemy wnieść do dyskusji, czy mamy odwagę krzyczeć, że my jesteśmy za życiem, czy powinniśmy manifestować swoje poglądy, potępiać działania tych, którzy w swoich prawach stawiają się nad Prawem Bożym. Nie mówię, że nie trzeba tego czynić, bo przecież my, katolicy, mamy świadomość świętości życia i tego, że nie do nas ono należy. Myślę, że nikomu z nas nie trzeba tłumaczyć, że Bóg jest tym, który decyduje o początku i końcu naszego życia. Mamy świadomość, że każde życie jest święte i w każdym człowieku mieszka Chrystus. Tylko jak bronić życia, tak żeby każde życie uszanować i ukochać, a co z umiłowaniem życia człowieka, który myśli inaczej niż my, dla którego Przykazania Boże nie są żadną wartością… Jest tylko jedna skuteczna metoda – metoda praktyczna.
Czy potrafimy dać coś więcej niż parę zbędnych monet napotkanemu żebrakowi, uścisnąć jego dłoń, pokazać, że jego życie w naszych oczach jest cenne i niepowtarzalne?
I tu czas na sprawdzian, bo za chwilę usłyszysz w Ewangelii, że „nie było miejsca…”. Czy będziesz mógł powiedzieć, że to miejsce jest? Że w twojej życiowej przestrzeni jest miejsce na przyjęcie ŻYCIA i troskę o nie? I pamiętaj, że to znów nie będzie pytanie o słowa, deklaracje czy wzniosłe ideały, ale o proste czyny. Odpowiedzmy sobie, czy potrafilibyśmy zaopiekować się dzieckiem chorym, własnym lub cudzym. Czy potrafimy dać coś więcej niż parę zbędnych monet napotkanemu żebrakowi, uścisnąć jego dłoń, pokazać, że jego ŻYCIE w naszych oczach jest cenne i niepowtarzalne? A może znajdziemy czas, by wspomóc matkę wychowującą chore dziecko, aby i ona mogła ucieszyć się chwilą odpoczynku? Być może ktoś dzięki naszej trosce i taktownemu wsparciu zdecyduje się urodzić dziecko mimo trudnej sytuacji materialnej. Niewykluczone, że wśród świątecznej krzątaniny zdecydujesz się na telefon do kogoś, z kim dawno nie rozmawiałeś, odwiedzisz samotną, starszą osobę, ofiarujesz swój czas. To właśnie jest przyjęcie życia, ukazanie, że czyjeś życie jest dla mnie wartościowe, ważne, ze względu na Tego, który nam życie ofiarował. Kiedy już będziesz potrafił Go ujrzeć w każdym napotkanym człowieku, przyjąć z miłością i dać Mu miejsce w swojej codzienności, w swoim zatroskaniu, to znak, że jesteś gotowy na świętowanie Bożego Narodzenia. I kiedy przyjdą wreszcie święta, na nowo wsłuchasz się w tekst Ewangelii według św. Łukasza i odetchniesz z ulgą, że miejsca dla Jezusa nie było TYLKO w gospodzie, ale ZNALAZŁ je i znajduje nieustannie w ludzkich dobrych i kochający sercach.
Renata Czaja
mk