Dwie różne książki dwojga autorów, traktujące o innych czasach i osobach, a jednak obie uzupełniają się, a raczej pokazują wypełnianie się historii zbawienia.
Przymierze” Zofii Kossak, traktuje o losach biblijnego patriarchy Abrahama i jego drodze do odkrywania wiary w Jedynego Boga w świecie, który nie bardzo chciał taką ideę zaakceptować. „Święty Miecz” Jana Dobraczyńskiego opowiada o świętym Pawle.
Dwie powieści dwu autorów
Obie książki wydane ostatnio nakładem Instytutu Wydawniczego PAX zdają się współgrać, tworząc ciekawy dyptyk. Oczywiście, różne osobowości pisarzy znaczą mocne piętno na kartach obu opowieści. Kossak pisała „Przymierze” na farmie w Kornwalii w trudnych dla niej powojennych latach i bez wątpienia nie sposób nie dostrzec w decyzjach i tułaczce Abrahama jej własnych losów. „Święty Miecz” jest wynikiem podróży Dobraczyńskiego do Rzymu zaraz po II wojnie światowej. Jest więc wynikiem doświadczenia spotkania pisarza ze świętym miastem i pytań, które sobie wówczas postawił. W obu wypadkach mamy więc do czynienia z kreacją nieco osobistą, lecz z drugiej strony trudno byłoby wskazać w historii literatury światowej powieści, w których nie odbija się doświadczenie piszącego. Zawsze należy o tym pamiętać, a czytając zastanawiać się jedynie nad tym, czy nie wywarło ono piętna na tyle dużego, że przysłoniło odtwarzane na kartach postaci zbyt mocno. Z drugiej strony, literatura powstaje z myślą o czytelniku i jego odbiorze, więc kreowany przez pisarza świat musi być dla niego czytelny.
W obu wypadkach odbiorca jako tako obeznany z dziejami czy to Apostoła Narodów, czy biblijnego Patriarchy znajdzie zgodność z kartami czy to Księgi Rodzaju, czy Dziejów Apostolskich. Dziwnym by było, gdyby autorzy powieści kwestionowali ten schemat, nie dysponując wiedzą alternatywną. Z drugiej strony, w obu wypadkach pisarze tworzą swego rodzaju rzeczywistość dopisaną tu, gdzie Biblia albo milczy, albo pozostawia pole do interpretacji. W wypadku postaci Abrahama jest to o tyle istotne, że narracja biblijna liczy sobie zaledwie kilka stron, zaś dzieło Zofii Kossak kilkaset. Poza tym pisarka musi poruszać się po terenie, gdzie trudno oddzielić mit od faktu. Oczywiście, znaczna część opisów realiów epoki wynika z odbycia przez pisarkę swoistego studium historii czasów, w których patriarsze przyszło żyć. Z tego punktu widzenia Dobraczyńskiemu pewnie było prościej – w końcu Dzieje Apostolskie i pisarstwo wczesnochrześcijańskie pozostawiają wiele śladów bohatera jego powieści, jednak, z drugiej strony, ponieważ są to źródła różne, to i postać wyłaniająca się z nich może być mniej jednoznaczna. Pisarz musiał jakoś wybierać – czyniąc ze swego bohatera stygmatyka, przydał mu cechę, którą mógł on, ale wcale nie musiał mieć.
W obu wypadkach pisarze rekonstruują swoje narracje, odpowiadając sobie na pytanie, czy mogłoby coś takiego mieć miejsce, a jeśli tak, to z czym się to wiąże. W tym kontekście warto zachęcić czytelnika do przeanalizowania historii o zabraniu Sary, żony Abrahama przez faraona, która na kartach powieści Zofii Kossak nie jest sprzeczna z tym, co znajdziemy w Biblii, ale bardzo sprytna, przygodowo-sensacyjna część opisu tego, jak się rzeczy miały, nadaje jej nieco inny wydźwięk.
Bóg Abrahama i św. Pawła
Najważniejsze w obu książkach są przede wszystkim postaci i ich relacje do Boga. W tym kontekście Pawła i Abrahama więcej łączy niż dzieli. Być może dlatego obie książki, mimo, że względem siebie odmienne, można czytać jak biografie paralelne. My, chrześcijanie, wiemy, że Bóg Abrahama jest Bogiem Pawła, a także naszym. Obie narracje, ukazując postaci kroczące drogami do Jego poznania, mogą być historiami, które w jakimś sensie dzieją się w wieku XX czy XXI. Intryga mająca na celu oskarżenie chrześcijan o podpalenie Rzymu dla Dobraczyńskiego nie jest jakimś tam odległym mitem, lecz archetypem prowokacji politycznej używanej do gry interesów. Ta kwestia jest u niego inaczej postawiona niż w Sienkiewiczowskim „Quo Vadis”, choćby dlatego warto ją przeczytać. W ogóle postaci znane czytelnikom z Sienkiewicza rysują się inaczej, sam główny bohater jest inny, a czytelnika, przygotowanego na jego śmierć od miecza rozgrywającą się na kartach rzeczonej powieści, może zaskoczyć… jej brak. Po lekturze książki odbiorca może również zadać sobie pytanie, który z mieczy pojawiających się w opowieści jest tym tytułowym „świętym”. Przy czym dla pisarza chyba każda odpowiedź będzie poprawna. Schematy, do których jesteśmy w jakiś sposób przyzwyczajeni, Dobraczyński często łamie i jest to ciekawe. Skreślona przez niego postać zmęczonego starego Pawła, niemal ślepego człowieka, jest bardziej ludzka, a zwroty akcji co najmniej intrygujące – to akurat łączy treść „Świętego Miecza” z narracją znaną z Sienkiewicza, ale w zasadzie to wszystko.
O ile Paweł, ten realny i ten powieściowy, wierzył w jednego Boga i był to wymieniony „Bóg Abrahama”, o tyle droga powieściowego i realnego Abrahama do wiary wydaje się być dużo bardziej zawiła. W świecie rzeźbionych bożków, złych i dobrych duchów oraz okrutnych kultów, w którym idea jednego Stworzyciela wszystkiego, jest dosyć odosobniona, pozostaje on postacią samotną – jego plemię toleruje go, ale bardziej dlatego, że jest naczelnikiem niż z innych powodów, poza tym wszyscy inni dookoła nawet nie kryją, iż nic z jego przekonań nie rozumieją. Co prawda, bohater nie jest całkiem sam – pojawiają się w „Przymierzu” ukryci monoteiści: już to kapłan z Ur czy też król Salem Melchizedek, który występuje zarówno w biblijnej historii Abrahama, jak i książce. Ponieważ Boga trzeba odkryć, to Abraham przybiera postać myśliciela. Jego narzędziem jest rozum, uzupełniony przez objawienie. Tytułowe „Przymierze” to swoisty szczyt akcji. Reszta jest tylko niezbędnym uzupełnieniem. W historii Abrahama znanej nam z Biblii są miejsca trudne, takie, które z pozycji człowieka współczesnego zdają się być etycznie wątpliwe. Niektóre pisarka stara się rozwikłać, nadać im głębszy sens, nad niektórymi przechodzi jakby obok. Czytelnik sam musi sobie odpowiedzieć, czy te zawikłania udało jej się objaśnić, czy też dalej są polem do interpretacji. Nawet jeśli to drugie, to i tak dobrze, przecież nie zawsze wszystko musimy wiedzieć na 100 %. Jeżeli przeczytamy książkę z ożywionymi przez pisarkę postaciami, pojawiającymi się na kartach Biblii niekiedy tylko enigmatycznie, to kiedy wrócimy do Księgi Rodzaju, w sposób oczywisty zaczynają one zbliżać się do nas, ich życie w kontekście tytułowego „Przymierza” zaczyna nabierać sensu.
Dzieje zbawienia w literaturze
Abraham wytyczył początek szlaku, po którym przyszło kroczyć Pawłowi. Powieściowy bohater Dobraczyńskiego nie ma łatwiej, mając takiego poprzednika. W jego czasach akceptacja Bożego planu zbawienia wymagała tyle samo, jeśli nie więcej wysiłku i odpowiedzi na rodzące się pytania. Ile z dotychczasowych utrwalonych przez obyczaj i teologię przekonań należało pozostawić, a co zmienić? W łonie pierwotnego chrześcijaństwa, obserwowanego w książce Dobraczyńskiego, ten spór toczy się czasami bardzo ostro. Wydaje się, że w tym wypadku mamy do czynienia z konfliktem stałym – zawsze pokolenia przychodzące muszą odpowiadać sobie na pytania, co z dziedzictwa przeszłości pozostawić jako element rzeczywistości, a co ma pozostać jedynie jako zabytek. Odpowiedzi w tej kwestii zawsze będą rodzić konflikt, być może czasem rozłam. Tym, co wszystkich spierających się ludzi jednoczy, jest jednak wiara w Zmartwychwstałego, tak silna, że potrafi budzić wyznawców wśród dotychczasowych wrogów Chrystusa. To przesłanie jest na tyle uniwersalne, że, manifestując je, Dobraczyński nie był oryginalny, lecz jedynie uwrażliwił swoich czytelników na tę oczywistą prawdę.
Książki inne, a jednak tożsame. Skoro Bóg jest jeden, to pisząc o Nim także w wersji fabularnej, dochodzi się do podobnych koncepcji. Na tym polegają dobre powieści, że starając się zwrócić uwagę czytelnika, naprawdę kierują go w jedną stronę, nawet jeżeli toczą między sobą polemikę.
Na pewno potrzeba dzisiejszej kulturze powieści katolickiej. Z jednej strony dobrze by było, gdyby pisano książki nowe. Niemniej – kreacja pisarska powstała przed kilkudziesięciu laty nie czyni z niej rzeczy mniej wartościowej. Jeżeli mamy do czynienia z rzeczą dobrą, to trzeba po nią sięgnąć, a jej lektura na pewno będzie z pożytkiem dla rozwoju duchowego.
Bohaterowie Zofii Kossak i Jana Dobraczyńskiego, przy całej swej pomnikowej wielkości, byli ludźmi skonstruowanymi jak my wszyscy, dobrze czasem spojrzeć na nich jako ludzi właśnie. Takie ich ukazanie w obu wypadkach wyszło, poza wszystkim, po prostu zgrabnie. Obie książki wnoszą sporo treści, z których zadowoleni będą i miłośnicy dobrej beletrystyki i ci, chcący pogłębić swą formację biblijną.
Zofia Kossak, Przymierze, Warszawa 2018, s. 443
Jan Dobraczyński, Święty Miecz, Warszawa 2018, s. 358
Piotr Sutowicz
/md