Nie było w ostatnich latach ekranizacji, która wzbudziłaby większe emocje, niż zaprezentowany przed ponad dwoma miesiącami film „Sound of Freedom. Dźwięk wolności”. Wyprodukowany przez meksykańskiego aktora Eduardo Verástegui film opiera się na prawdziwej historii amerykańskiego agenta bezpieczeństwa wewnętrznego Tima Ballarda - granego przez znanego z „Pasji” Jima Caviezela - który rozczarowany brakiem skuteczności wymiaru sprawiedliwości w ściganiu handlu ludźmi, rezygnuje z pracy w rządowej wyspecjalizowanej agencji, ale nie rezygnuje z niesienia ratunku i determinacji w zwalczaniu haniebnego procederu, zwanego współczesnym niewolnictwem.
Właśnie handlowi ludźmi, a ściślej handlowi dziećmi, poświęcony jest film, którego wyreżyserowania podjął się Alejandro Monteverde, a jego premiera światowa odbyła się 3 lipca tego roku. To pierwszy w historii kinematografii tak mocny, skłaniający do refleksji i przemyśleń film, który dotyka współczesnego tematu tabu i co bardzo istotne, oparty jest na prawdziwej historii.
Wydawać się może, że współcześnie nie ma już żadnych tematów tabu. Są to jednak pozory. Właśnie handel ludźmi, kobietami i mężczyznami oraz wyjątkowo odrażający, bo dotykający istoty bezbronne, niewinne – czyli dzieci, jest nadal takim współczesnym tematem tabu. Co prawda, są wyspecjalizowane instytucje walczące z tym procederem, z różnych stron płyną odezwy i deklaracje o zapobieganiu tym przestępstwom, ale skala działalności tego przerażającego kryminalnego świata rośnie z roku na rok, co potwierdzają statystyki i raporty tych instytucji.
Jakie są jego formy? Najważniejsze to handel tanią siłą roboczą, nielegalne adopcje, handel narządami, czerpanie zysków z niewolniczej prostytucji i handel dziećmi wśród siatki pedofili. Jak to możliwe, że w dzisiejszych czasach olbrzymiej wiedzy, informacji, pięknych ponadnarodowych rezolucji i, wydawałoby się, zgody co do wartości ludzkiego życia i jego godności współczesne niewolnictwo wciąż się rozwija? Podobne pytania towarzyszą szczególnym kulisom historycznym powstania filmu „Sound of Freedom. Dźwięk wolności”.
Otóż, mimo że we wszystkich materiałach przeczytamy, że film powstał w 2023 r., tak naprawdę gotów był już w 2018. Zatem mamy do czynienia ze współczesnym „półkownikiem”, filmem odłożonym za głęboką półkę z faktycznym zakazem publicznej emisji. I nie jest to tylko moja opinia, ale potwierdzają to także krytycy filmowi dalecy od doszukiwania się w genezie powstania filmu jakiegoś wymierzonego w obraz spisku.
Tu dochodzimy do fenomenu, jakim była olbrzymia determinacja ludzi, by jednak ten film mógł pojawić się w dystrybucji. To w wyniku oddolnej społecznej inicjatywy i zgromadzenia środków pieniężnych od wielu zwykłych Amerykanów udało się najpierw wykupić prawa do filmu od jednej z hollywoodzkich wytwórni, a potem uruchomić profesjonalną premierę i dystrybucję filmu. Rezultat wejścia do kin był zaskakujący dla wszystkich. „Sound of Freedom. Dźwięk wolności”, który powstał w oparciu o skromny, jak na amerykańskie warunki, budżet, zdeklasował w pierwszych tygodniach emisji ostentacyjnie promowane inne równolegle emitowane w kinach filmy, których budżet i obsada była nieporównywalnie bogatsza.
To właśnie z Hollywood i tamtejszego filmowo-biznesowo-medialnego środowiska wyszło wiele komunikatów, artykułów i wypowiedzi, które od samego początku mają na celu zdyskredytowanie walorów filmowych i wiarygodności tej produkcji? Czy film zasługuje na tak surową ocenę?
Co do zarzutów dotyczących wiarygodności filmu, można odpowiedzieć krótko: to nie jest film dokumentalny, a fabularny. Zrobiony w konwencji współczesnego kina akcji, a nie reportażu. Co nie zmienia faktu, że odwołuje się do autentycznych wydarzeń i jest to jego wielka wartość.
Od razu warto o bardzo ważnej rzeczy powiedzieć. Potencjalnym widzom mogą towarzyszyć obawy o brutalność i drastyczne sceny. Współczesna, szczególnie hollywoodzka kinematografia wciąż nachalnie oswaja nas z przemocą, agresją i banalizacją zła płynącego z ekranu. Na tym tle „Sound of Freedom. Dźwięk wolności” prezentuje się bardzo dobrze. Choć to film, który odsłania kulisy handlu dziećmi w Ameryce Południowej i widz wie, że dzieci te są celem i ofiarami przemocy seksualnej, to twórcy filmu powstrzymali się od nadmiernej brutalizacji.
Jest tu miejsce na doskonałe ujęcia operatorskie, dobrze dobraną muzykę i bardzo zaangażowaną grę aktorskiej czołówki. Oczywiście znajdziemy w nim także niedoskonałości, ale z uwagi na odważne podjęcie tematu i pokazanie go masowemu odbiorcy, nie są one na tyle istotne, by dominowały nad misyjnym charakterem ekranizacji.
Tym, co zachwyca wyjątkowo, jest niesamowita gra dzieci, które ujmują swoją naturalnością, szczerością. Jest więc w filmie czas dla widza na refleksję, zastanowienie i przemyślenie. To różni ten film od wielu dzisiejszych, produkowanych masowo filmów i seriali, w których zachęta widza do stawiania pytań i podejmowania refleksji zastąpione zostały prostym, bądź prostackim, przekazem. Są w filmie obrazy, które zostają na długo w pamięci, powodują wstrząs i mocne utożsamienie się ukazanymi ofiarami.
To film, który pyta o granice niegodziwości wobec dzieci, który odsłania pychę, próżność i zepsucie moralne ludzi krzywdzących niewinne i bezbronne istoty, które bez względu na szerokość geograficzną, zawsze, w każdym miejscu świata powinny być otoczone opieką i bezpieczeństwem. Film jest bardzo uniwersalny, "ponadświatopoglądowy". Może to właśnie tak przeraża jego przeciwników. Nikogo nie pozostawia obojętnym.
Ja oglądałem ten film także jako ojciec i towarzyszyła mi solidarność z filmowym ojcem i dziećmi przez cały film, ale wiem od ludzi, którzy nie mają dzieci, że „Sound of Freedom. Dźwięk wolności” wywarł na nich wyjątkowe, nie dające się porównać z żadnym filmem, wrażenie. Tak, takiego filmu jeszcze nie było. Nie warto go z góry przekreślać i ulegać sugestiom amerykańskiego mainstreamu.
Polska premiera kinowa 15 września. Warto i trzeba go obejrzeć!
/ab