Czas zgody, czas pogardy

2013/01/21
Z Markiem Nowakowskim, pisarzem i scenarzystą, rozmawia Petar Petrovic

Panie Marku, co nam zostało z tego czasu „narodowych rekolekcji”, który zapanował po katastrofie pod Smoleńskiem? Przypomnę, że mówiono wtedy, iż musimy być teraz RAZEM, że Polacy muszą się zjednoczyć, że czas porzucić spory, że ta tragedia musi nas odmienić. Dziś wydaje się, że to było bardzo dawano temu…

Proszę pana, ja nie patrzyłem na te tłumy przez pryzmat mediów, tylko wędrując ulicami stolicy, widziałem prawdziwych ludzi. Uważam, że mamy do czynienia z dwiema Polskami. Pierwsza jest sztucznie stworzona, wirtualna, wykreowana. A druga jest różna… I ciemna, i wściekła, i zaściankowa, ale też światła i ta część Polski jest w ogóle w mediach nieobecna. Zamiast niej mamy do czynienia z kohortą janczarów, którzy o wszystkim mówią jednym głosem. Takie „Szkło kontaktowe” doprowadzało mnie do obrzydzenia. Tych dwóch… te ich uśmieszki, poczucie wyższości, pobłażliwość i wyławiane głosy, które były jednym chórem na „NIE” w stosunku do partii opozycyjnej, na „NIE” wobec koncepcji IV RP. Tam nikt nie brał pod uwagę czegoś takiego jak dobry smak. To jest po prostu estetyka chamów, nuworyszów, demagogów, prostaków wypolerowanych, którzy uważają się za intelektualistów, za wspaniale wykształconych ludzi, Europejczyków, a nie są niczym innym jak zwykłą swołoczą. Nie wiem, skąd tacy ludzie się biorą, ale w Polsce zawsze tego typu postaci było i nadal jest bogactwo.

Ale wie Pan, że dla tej drugiej strony to Pan jest oszołomem, ksenofobem, człowiekiem niedzisiejszym i hamulcem w rozwoju naszego peryferyjnego, zacofanego mentalnie kraju? Czym się więc Państwo różnicie?

Wbrew kalumniom, które na nich rzucam, jestem estetą. Wiem, czym jest ład i harmonia. A im właśnie brakuje harmonii w ocenie rzeczywistości. Media, bijąc ciągle w jedną stronę i mając jeden cel, skrzywiają odbiór tym ludziom, którzy są wobec nich bezbronni. Tym, którzy nie mają wewnętrznego oporu, wiedzy, doświadczenia, umiejętności odsiewu plew od ziarna. Oni się gubią, są zatraceni, ale często, gdzieś podświadomie jest w nich jakiś opór. Zdrowy rozsądek czy może poczucie dobrego smaku, sam nie wiem. W pewnych okolicznościach, na ogół ekstremalnych, coś się w nich może zmienić. Dużo chodziłem po mieście i słyszałem głos ludu – prawdziwy „vox populi” – i to wcale nie był „ciemny głos”. Pojawili się nie tylko ludzie starszego pokolenia, które ma doświadczenie i dysponuje wiedzą porównawczą, ale było tu mnóstwo młodych ludzi. Ludzi, którzy poczuli, że coś jest nie w porządku. Pytano, dlaczego tak jest. Pewnie dlatego, że mamy do czynienia z dyktaturą potężnych kręgów opiniotwórczych, które tak chcą widzieć naród i prowadzić społeczeństwo.


Marek Nowakowski: Przez gry polityczne powstały dwie Polski, które się zderzają
Fot. Petar Petrović

Emisja dokumentu „Solidarni 2010” Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego wzbudziła gwałtowny atak środowisk liberalno- lewicowych. Określano go jako „pisowską agitkę”, podkreślano jego tendencyjność; rosyjskie media nie kryły swojego oburzenia. Podniosły się głosy, że to sabotaż mający na celu przerwanie procesu bratania się narodu polskiego z rosyjskim.

Widziałem i słyszałem głos tych ludzi na żywo. Dlatego też uważam, że nie jest to film tendencyjny i wywołujący złe emocje. On po prostu prezentuje inną Polskę – niepokazywaną do tej pory i to jest prawo dobrego dokumentalisty. Tenże niekoniecznie powinien przedstawiać obiektywną sytuację, zapytać o zdanie obie strony, gdyż tamta strona miała do tej pory ciągle głos. Autorzy tego filmu pokazali tę niemą część naszego społeczeństwa. Dlatego całkowicie nie zgadzam się z decyzją Rady Etyki Mediów. Ciągle mamy do czynienia z demagogią. Te tuby medialne są niezmordowane, a zarazem mają swoich proroków, łakome zaszczytów autorytety, które im tę rzeczywistość interpretują. Kimś takim jest np. Andrzej Wajda, reżyser, kręcący lepsze czy gorsze filmy. Ale jakim prawem on ma być moim autorytetem i to w dodatku moralnym?! Moim i innych ludzi, którzy sami chcą mieć możliwość oceny. Albo taki utalentowany aktor, ale o małym móżdżku Daniel Olbrychski. On mówi „bracia Rosjanie” i wszystko już jest wspaniale, „po tej tragedii nastąpiło katharsis…”. To są bzdury! To są bzdury gołosłowne!

Przecież Polska nie jest jedynym w krajem, w którym dynamiczne media kształtują sposób myślenia społeczeństw. I Pan ciągle wierzy w to, że można się im przeciwstawić?

Żyłem w PRL-u i znałem ludzi, którzy mimo propagandy, mocniejszej niż dziś, pozostawali niezależni, a to znaczy, że można się nie dać nawet w tak strasznej sytuacji, jaką był totalitaryzm.

Totalitaryzm się skończył, podobno żyjemy w wolnym, niezależnym kraju. Ale w demokracji rządzi większość, czyli 50% + 1 głos jest wymagany do odniesienia zwycięstwa. Jak doprowadzić do tego, by większość społeczeństwa chciała rzeczywistych zmian w kraju, wbrew mediom, „elitom”, ośrodkom wpływów i wszystkim tym, którzy do tej pory „kręcili lody”, wykorzystując słabość tego państwa?

Proszę mnie nie traktować jako apologety naszego społeczeństwa, ono jest również marne. Jest takie, bo zostało zwichrowane, zdemoralizowane przez wiele sytuacji historycznych. W zrozumieniu tego faktu możemy sięgać aż do zaborów, ale po co tak daleko, skoro bliżej mamy okupację niemiecką, a następnie ten stan pół okupacji sowieckiej. A działało to na społeczeństwo szalenie szkodliwie. Nie jest też tak, że można się z tego od razu wyleczyć. Jedna faza się skończyła, zaczyna się nowa i my przechodzimy przyspieszoną detoksykację i jest po sprawie. To niestety zostaje częściowo w świadomości i podświadomości. Przy sprzyjających warunkach, gdy takie jednostronne potęgi zaczynają walić nas w łeb, to się znowu rozwija i umacnia. To jest właśnie ta choroba społeczna, która do tej pory istnieje, stąd mamy tak wielu ludzi bezwolnych, zdemoralizowanych, bezideowych, strachliwych, stających zawsze po stronie siły. Ciągle mamy do czynienia ze szczurzym myśleniem, które siedzi w Polakach.

Nie minął nawet miesiąc, a znów słyszeliśmy o „irasiadach i borubarach”, a nawet o tym, że jeden z kandydatów na prezydenta jest nekrofilem. Czyli wraca stare?

Ale to nie znaczy, że nic się nie zmieniło w całym społeczeństwie. Ludzie znów zamknęli się w swojej prywatności, a media ponownie wykorzystują ten czas, kiedy ta erupcja nie ma publicznego wyrazu, żeby dalej wrócić do trucia i ubezwłasnowolnienia. Tu jest zadanie dla prawdziwych polityków, którzy myślą o dobru publicznym, oni powinni w jakiś sposób wykorzystać ten potencjał.

Przepraszam, ale nie słyszał Pan o tym, że takie myślenie jest już passé? Dziś najwięksi eksperci od politycznego impression, twierdzą, że Polacy nie chcą już więcej żadnych idei. Chcą spokoju i pełnego portfela oraz tego, „by się z nas świat nie śmiał”.

A skąd ci eksperci to wiedzą?

No, są przecież ekspertami, prawda?

Czyli analizują wirtualizm medialny. Oni operują danymi statystycznymi, opierając się na medialnej nadbudowie, czyli znowu nadrzeczywistość góruje nad prawdziwą realnością

Podważa Pan dogmaty współczesnej poprawności politycznej, twierdząc, że idee i rzeczywiste programy polityczne są wciąż ważne?

Oczywiście nie chodzi o to, że ludzie potrzebują idei, która zaspokoi ich wszelkie potrzeby, „życie w czystości, w poświęceniu dla innych”, gdyż do takich stanów może dojść tylko w sytuacjach „narodowego pogotowia”. Idea musi być połączona z rzeczowością, praktycyzmem i pragmatyzmem.

A dziś się mówi, że „wystarczy tylko dobrze krajem zarządzać”.

Wystarczy dobrze zarządzać „w imię czego”? W imię tego, żebyśmy nie świecili oczami przed Europą, za nasze drogi, służbę zdrowia, stan armii itd. Byśmy mieli tyle w portfelu co Niemcy, a na starość nie musieli dorabiać, sprzedając owoce przy ulicy. Czy to mało?

Nie wiem, czy przypadkiem te „nam”, nie dotyczy tylko „pewnej grupy”. Tych, którzy dziś szkolą polityków w tym, jak mają występować, co mówić i jak się ubierać, uważam za małpy, żyjące w sztucznym świecie. One stworzyły sobie schematy i wedle nich opracowują jakieś działania dla polityków.

W mediach przewartościowaniu uległo opisywanie tłumów uczestniczących w obchodach. Mowa jest o odradzaniu się demona polskiego patriotyzmu, znów mówi się o ksenofobii, Polaku – wiecznej ofierze, o tym, jak bardzo różnimy się od oświeconej Europy.

Dla mnie te głosy to historycznie wygląda tak, jakbyśmy znów mieli do czynienia z „nową Targowicą”. Te czasy bezideowości, relatywizmu są dla tych ludzi jak najbardziej sprzyjające i oni murem za tym stoją.

Ale piosenka tandemu Figurski–Wojewódzki zdobyła sobie dużą popularność, czy to znaczy, że w kraju mamy tylu nihilistów?

Po błaznach sprzedających się dla rozgłosu medialnego wszystkiego mogę się spodziewać.

No to kto jest odpowiedzialny za te dwie Polski, za tę mowę nienawiści, za dzielenie Polaków. Obie strony konfliktu nawzajem się o to oskarżają.

To wynika z naturalnego biegu rzeczy. Przez te gry polityczne powstały dwie Polski, które się ze sobą zderzają. Która wygra? Jest Polska, która widzi, że te ostatnie dwadzieścia lat nie spełniło jej oczekiwań. To nie jest jeszcze ta Najjaśniejsza Rzeczpospolita, o której oni marzyli. To nie jest jakiś utopijny idealizm. Po prostu ci ludzie widzą szereg rzeczy, które się kolidują z patosem słów, które cały czas słyszą. Chcieliby Polski czyściejszej, jakiegoś Dekalogu, który w dużej mierze byłby respektowany przez rządzących i wcielany przez nich w życie. I to była ta erupcja, z której wyłaniał się głos: „Źle nam jest, nie tak chcieliśmy, nie o to walczyliśmy, nie o tym marzyliśmy”. I to jest ten podstawowy problem etyczny, który trzeba rozstrzygnąć. Samo zwycięstwo wyborcze tego stanu nie zmieni. Te sprawy nie zostały załatwione jeszcze od upadku komunizmu, one ciągle jątrzą i ropieją.



Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia.

Artykuł ukazał się w numerze 6-7/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej