Z kpt. Zbigniewem Piaseckim ps. „Różycki”, „Czekolada”, żołnierzem Armii Krajowej, harcerzem Szarych Szeregów, powstańcem warszawskim, rozmawia Bartłomiej Ilcewicz
Skąd Pan czerpał patriotyzm?
Z domu to na pewno, ojciec był żołnierzem w latach 1918–1920, walczył także w I wojnie światowej, później była szkoła i harcerstwo. Do domu przychodzili koledzy ojca, nasłuchałem się opowieści z I wojny światowej, mówili o historii. W szkołach naturalnie uczono historii. Nasi nauczyciele bardzo patriotycznie podchodzili do dziejów Polski. Kościół miał duże znaczenie jeśli chodzi o wiarę i nauczanie nas w kierunku moralności, uczciwości; również dużo mówiło się w nim o Ojczyźnie. Szkoła zaś bardzo mocno dbała o wychowanie, o kulturę młodego człowieka i wpajała nam patriotyzm. Było dużo ciekawych imprez patriotycznych, w których braliśmy udział, np. 11 Listopada, 3 Maja, które organizowała szkoła, wojsko. Wszystkie organizacje przed wojną, Kościół, szkoła, wojsko, były zainteresowane, by wychować młodego człowieka na Polaka, który miałby odpowiedni stosunek do Ojczyzny.
Gdzie zastała Pana II wojna światowa?
W 1939 r. przebywałem na Kresach. Mój ojciec służył w 19. Pułku Ułanów, był chorążym, zawodowym wojskowym. Pułk stacjonował w Ostrogu nad Horyniem. Wkroczyli sowieci, którzy aresztowali mojego ojca, później został zamordowany w Katyniu. Zostałem z mamą. Gdy sowieci wkroczyli, bardzo nas to zaskoczyło, przez dłuższy okres nie mieliśmy środków do życia. Pomagał nam wujek, który mieszkał niedaleko, a był osadnikiem wojskowym z Korpusu Ochrony Pogranicza. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że sowieci będą wywozić rodziny wojskowych, policji, działaczy społecznych, duchowieństwo i innych na Syberię. Zaczęła się organizować grupa, która chciała się przedostać na tereny Generalnej Guberni. W ciężkich warunkach zimowych nielegalnie przekroczyliśmy granicę, jadąc kilka dni saniami. Dojechaliśmy do rodziny w Tomaszowie Lubelskim, gdzie byłem do 1941 r. Wtedy mama dowiedziała się, że w Warszawie organizowane są internaty dla młodzieży kadry wojskowej, której ojcowie byli w niewoli lub polegli na froncie. W tym internacie zacząłem się uczyć w szkole zawodowej, wiedząc, że jest całe rozbudowane szkolnictwo w strukturach podziemnych. Zacząłem się uczyć w Gimnazjum Graficznym.
Kiedy miał Pan pierwszy kontakt z konspiracją?
W internacie byli chłopcy, którzy należeli do Szarych Szeregów. Tam zostałem zauważony i zaproponowano mi wstąpienie do tej organizacji. Naturalnie zgodziłem się, byłem dumny z tego, że mogłem być harcerzem Szarych Szeregów. Miałem wtedy 15 lat. To była najmłodsza grupa, a doświadczenia miałem jeszcze sprzed wojny, kiedy zaczynałem przygodę z harcerstwem. W połowie 1943 r. wciągnięto mnie do starszej grupy – tzw. Bojowych Szkół. To była poważniejsza sprawa, bo już uprawialiśmy mały sabotaż.
Na czym on polegał?
Na kolportażu i rozrzucaniu ulotek. Wykonywaliśmy także nasłuch radiowy. Lepiliśmy plakaty. Było duże zagrożenie i trzeba było zachować bardzo dużą ostrożność. Przykładowo na 3 Maja lub Święto Niepodległości 11 listopada braliśmy ulotki i wsiadaliśmy do tramwaju. Stawaliśmy w wejściach i między przystankami. Na hasło rozrzucaliśmy ulotki, szybko biorąc nogi za pas. Wyskakiwało się wtedy z tramwaju.
Gdzie zastało Pana Powstanie Warszawskie?
27 lub 28 lipca odbyła się koncentracja, ale została odwołana. Wróciłem do internatu. 1 sierpnia nie dotarła do mnie wiadomość o wybuchu Powstania. Spotkałem się z kolegą i mówię do niego, że nie wiem, co się dzieje. Po ulicach jeździ żandarmeria, chodzą wzmożone patrole. Poszliśmy do swojej bazy na Mokotów. Gdy szliśmy Marszałkowską, ludzie w bramach zaczęli nas ostrzegać, mówiąc, że już na placu Zbawiciela zaczynają wyłapywać młodych ludzi i zamykają w kościołach. Przeszliśmy zatem dzielnicą niemiecką i na rogu ulic Koszykowej i Mokotowskiej spotkaliśmy grupę młodych osób, uzbrojoną, lecz słabo. Doszliśmy do nich i stwierdziliśmy, że dołączymy do oddziału, bo nie wiedzieliśmy, czy dostaniemy się do swojej chorągwi. Dostałem wtedy swój pierwszy pistolet – bębenkowiec, ledwo oczyszczony z rdzy. Kolega dostał granat.
Co się działo podczas Powstania? Jak wyglądał zwykły powstańczy dzień?
Było duże napięcie. Myślę, że każdy mocno to przeżywał. Coś nowego, coś niespotykanego. Jest akcja zbrojna. O akcji zbrojnej mówiło się przez całą konspirację. Byliśmy przygotowani na to duchowo. Pamiętam jeszcze taki moment, jak przyjechałem przed wybuchem powstania do Mińska Mazowieckiego pożegnać się z rodziną, moja mama zaś jechała do Warszawy spotkać się ze mną. Spotkaliśmy się dosłownie na trasie, między Dębem Wielkiem a Mińskiem Mazowieckim. Była między nami taka rozmowa, krótka, ale przykra dla mamy. Mama namawiała mnie, bym nie wracał do stolicy. Mówiła: „Nie idź tam, bo nie wiadomo, co będzie”. Że ojciec nie żyje, mama już wiedziała. „Nie idź, nie idź, nie idź, synu”. W oczach matki pojawiły się łzy. Powiedziałem: „Ja muszę, mamo! Ja jestem żołnierzem!” Mama była bardzo zdziwiona. Ale ja nalegałem: „Mamo, ja mam rozkaz!” Byłem zły na mamę, że chciała mnie zatrzymać, ale nie okazywałem jej tego. Musiała skapitulować. Pamiętam, jak odszedłem na kilkadziesiąt metrów, obejrzałem się, a moja ukochana mama stała i patrzyła za mną.
Jak wyglądała proza życia w czasie Powstania?
Doskwierał nam brak broni. Po zdobyciu niemieckich koszar wzięliśmy ok. 80 jeńców, ale to byli własowcy – żołnierze z armii Własowa, Gruzini, Ormanie, Azerowie. Oni nie chcieli z nami walczyć, ukryli się w podziemiach koszar SA (Sturmabteilung). Niemcy bronili się, ale było ich za mało. Wtedy także połączyły się bataliony: „Miłosz” i „Ruczaj”. Jeńcy oddali nam broń – wszyscy się uzbroiliśmy. Dwa plutony. Ja dostałem nieduży karabinek kawaleryjski i amunicję, raptem jakieś 10–15 naboi. Dostałem stanowisko na ul. Chopina. Siedziałem w oknie. Słyszałem komendy niemieckie, czułem strach i napięcie. Ponadto w całej Warszawie słychać było strzelaninę i wybuchy. Pożary, paliło się wszędzie, dym – to działało ogromnie na psychikę, szczególnie tak niedoświadczonego żołnierza jak ja. Pamiętam także ostrzeliwania z dział i czołgów niemieckich. Czekaliśmy na atak, ale pod naporem Niemców wycofaliśmy się na ul. Kruczą, tam był sztab płk. Radwana.
Jakie było wtedy nastawienie wśród Was, także przed Powstaniem? Każdy miał przecież plany, z których niełatwo było zrezygnować.
To pytanie nie jest istotne dla mojego pokolenia. Myśmy chcieli walczyć, byliśmy przygotowywani, że będziemy żołnierzami. Przecież mieliśmy hasło: Dziś, jutro, pojutrze. Dziś to znaczy konspiracja, jutro tzn. walka zbrojna, a pojutrze to kształcić się i pracować dla Ojczyzny. Te hasła w nas tkwiły. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, co działo się w Warszawie podczas okupacji. Wszędzie tak było, ale w Warszawie szczególnie, bo tam było serce konspiracji, dowództwo, stamtąd rozchodziły się meldunki. Niemcy o tym doskonale wiedzieli i chcieli zdusić to w zarodku. A ludność Warszawy bardzo cierpiała: ciągłe aresztowania, łapanki, wywózki. Byliśmy przygotowani na zemstę. Dziś jak ktoś mi mówi i pisze: po co to Powstanie?… To było nieuniknione, tego nie dałoby się zatrzymać.
Jak ocenia Pan postawy dzisiejszej młodzieży? Które pokolenie ma łatwiejsze zadanie w spełnianiu powinności patriotycznych: tamto czy obecne?
Tamto, na pewno tak. To nie ulega wątpliwości. To była młodzież, która poświęcała się dla Ojczyzny. Ona wiedziała, co to jest wolność. Nas przygotowano historycznie już przed wojną. Przygotowywała nas szkoła i dom rodzinny. Wiedzieliśmy, że byliśmy pod zaborami. Mieliśmy tego świadomość. Mentalność była inna. Nie myślało się o zabawach, tego nie było. Młodzież była wychowywana w szacunku do innego człowieka, do starszych ludzi, szacunku do Ojczyzny. Dziś Ojczyznę często się opluwa. Racja, część młodzieży jest wspaniała, patriotycznie nastawiona.
Co według Pana oznacza patriotyzm dzisiaj?
Dzisiaj to praca i obrona naszych wartości. Obrona naszej historii, która jest opluwana, fałszowana. Obrona prawdziwych bohaterów, bo teraz jest tak, że ze zdrajców nieraz robi się bohaterów, a z bohaterów robi się zdrajców. Praca dla Polski, dla Ojczyzny. Przed wojną o sprawy narodowe dbały wszystkie instytucje: szkoła, Kościół i prawie każdy dom rodzinny.
Czy obecnie poszedłby Pan walczyć za Polskę?
Oczywiście, że tak! Mam to we krwi. Tak zostaliśmy ukształtowani. Choć chwile były dramatyczne, to walczyliśmy i dziś zrobiłbym to samo. Jestem dumny z Polski i nikt mnie z tego nie wyleczy (śmiech). Martwi mnie jednak, że we współczesnej Polsce ludzie nie chcą ze sobą rozmawiać i nie mogą się zjednoczyć, zwłaszcza w kręgu środowisk patriotycznych, by tworzyć jedną siłę.
pgw