Z dr Ewą Czaczkowską, autorką książki „Prymas Wyszyński – wiara nadzieja, miłość”, rozmawia Anna Rasińska (KAI).
Anna Rasińska (KAI): „Prymas Wyszyński – wiara nadzieja, miłość” to tytuł Pani najnowszej książki, której premiera przypada dziś, 6 maja. Spod Pani pióra wyszła również obszerna biografia Kardynała, co nowego znajdziemy w najnowszej publikacji?
– To jest zupełnie inna książka od poprzedniej. W dwunastu rozdziałach staram się ukazać jak w życiu codziennym prymas Wyszyński praktykował najważniejsze cnoty chrześcijańskie – tytułową wiarę, nadzieję, miłość, a także inne cnoty, które rozpatrywane są w procesie beatyfikacyjnym. Piszę na przykład o jego odwadze i niezłomności w obronie zasad, ale też elastyczności w działaniu, bo tylko one razem stanowiły o wielkości prymasa. Cały rozdział poświęcam kwestii przebaczenia, bo był to w moim przekonaniu niezwykle ważny aspekt cnoty miłości. Tym bardziej, że prymas przebaczał nie tylko wrogom – ludziom władzy czy funkcjonariuszom UB i SB, ale także „swoim”, którzy dopuścili się wobec niego nielojalności czy zdrady. Piszę też o niezwykle istotnym aspekcie nauczania prymasa Wyszyńskiego, jakim była kwestia pracy, ale także o przyjaźniach, o relacjach z kobietami.
Pisze Pani, że kard. Wyszyński odkrywał w sobie świętość i pielęgnował ją. W jaki sposób?
O odkrywaniu w sobie świętości, a nie dojrzewaniu do niej – co jest jednak odwróceniem optyki patrzenia na świetość – mówi w rozmwie zamieszczonej w tomie ks. prof. Zdzisław Kijas, relator w procesie beatyfikacyjnym kard. Stefana Wyszyńskiego. Zwraca on słusznie uwagę, że świętość nie jest zwieńczeniem drogi, ale jest samą drogą. Jest sposobem rozwoju człowieka, odkrywaniem w pełni tego, co zostało zakodowane w nim u początku drogi. To odkrywanie świętości przez prymasa następowało więc w czasie, wraz z kolejnymi wyzwaniami, zadaniami, etapami życia. Z odkrywaniem tego, co od niego wymaga Bóg, by czynić wszystko zgodnie z wolą Bożą.
W książce uderza ojcowski stosunek Kardynała do swoich wiernych.
– To prawda, prymas chciał być przede wszystkim pasterzem, ojcem, co przejawiało się m.in. w tym że homilie zwykł rozpoczynać od słów „umiłowane dzieci Boże, dzieci moje”. Był ojcowski, czyli wymagający, a jednocześnie pełen troski, miłości i miłosierdzia. Również wobec księży. Nie znaczy to, że nie bywał krytyczny czy nawet ostry w słowach, ale nigdy nie niszczył ludzi. Starał się, i tego też uczył księży, aby prawdę głosić z miłością. Myślę, że to jest wciąż największe wyzwanie – prawdę głosić wytrwale, bez wypaczanie jej, ale z miłością.
Bez wątpienia wiąże się to z jedną z dewiz życiowych Prymasa, która brzmi „czas to miłość”. Jak realizował tę postawę w swoim życiu?
Pełne to zdanie, wypowiedziane w kazaniu do młodzieży brzmi: „Ludzie mówią czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas to miłość”. Myślę, że to jedno z tych prymasowskich zdań najbardziej trafnych i zawsze aktualnych. On sam ceniąc czas rozdawał go innym. Cały był dla innych. Doskonale obrazuje to choćby dziennik pro memoria. Całe dnie, od rana do nocy miał wypełnione spotkaniami. Tysiącami spotkań rocznie z ludźmi wszelkich stanów, środowisk, kondycji. Nie tylko w czasie wizytacji duszpasterskich, ale podróży w różne części kraju. A przy tym starał się nie zaniedbywać rodziny, kultywował dawne przyjaźnie, z okresu zanim został prymasem i jeszcze sprzed wojny. Te hasło: „czas to miłość” w życiu prymasa realizowało się przede wszystkim w głoszeniu ewangelii. Bo to było najlepsze co w czasie mu danym mógł dać innym.
W książce zaskakuje stwierdzenie, że kard. Wyszyński nie widział siebie w roli przywódczej, a jednak został postawiony na kościelnym piedestale. Gdzie w takim razie widział siebie Prymas?
– Tak, to może dziwić, ale Stefan Wyszyński nie chciał być przywódcą, nie chciał być prymasem a nawet biskupem. Mówił i pisał o tym, m.in. w pro memoria. I myślę, że brak dążenia do najwyższych urzędów, co samo w sobie nie musi być złe, sprawiło, że traktował wszystkie te nominacje jako prawdziwą służbę. A kim pragnął być? Jak pisał w dzienniku najchętniej wiejskim proboszczem na parafii położonej wśród lasów. Gdy otrzymał nominację na biskupa lubelskiego żal mu było opuścić włocławskie seminarium, gdzie był rektorem i porzucić zaangażowaną społecznie publicystykę, w której czuł się dobrze. Jeszcze trudniejsza decyzja stanęła przed nim w 1948 roku, gdy otrzymał nominację na arcybiskupa gnieźnieńskiego i warszawskiego oraz prymasa Polski. Kilka lat temu odnalazłam w archiwum list pisany przez prymasa-nominata do Piusa XII 1 stycznia 1949 roku, w którym tłumaczył dlaczego wahał się przyjąć nominację. On po prostu czuł się człowiekiem marnego stanu, gdy czasy wymagały, jak pisał, męża w pełni i doskonale Bożego, mocnego duchem, gotowego na cierpienie, obdarzonego mądrością i chrześcijańską rozwagą. Dla mnie uderzające jest, że cechy, jakie zdaniem Wyszyńskiego powinny charakteryzować osobę stojącą na czele Kościoła w Polsce w tych trudnych czasach, a których uważał, że nie ma, w nim właśnie z czasem się w pełni objawiły.
W książce dużo miejsca poświęciła Pani relacji Kardynała z kobietami, jaki miały one wpływ na życie kard. Wyszyńskiego?
– Piszę bardziej szczegółowo o trzech kobietach – Marii Okońskiej, Marii Winowskiej oraz matce, Juliannie Wyszyńskiej. Każda z nich odegrała jakąś rolę, ale największy wpływ miała matka Julianna, która jak pisał prymas, pomogła mu ułożyć relację z Matką Bożą. Jest naprawdę wzruszające w jaki czuły sposób stary już prymas pisał o swej matce. W przestrzeni serca, zarezerwowanej tylko dla niej, był zawsze małym Stefanem, który za matką tęskni i pragnie jej miłości. Maria Winowska, wybitna pisarka emigracyjna, prowadziła paryski sekretariat prymasa i mało kto wie, że to ona w 1965 roku napisała projekty listów biskupów polskich do episkopatów świata, poza listem do biskupów niemieckich, ale i ten list konsultowała. Maria Okońska, założycielka zespołu Ósemka, który dziś nosi nazwę Instytut Prymasa Wyszyńskiego, miała wpływ na kształt i realizację programu milenijnego prymasa. Przez kilkadziesiąt lat wspierała go swoim intelektem, pracą i modlitwą. Ale myślę też, że fakt iż Stefan Wyszyński był ojcem duchowym zespołu Ósemka miało istotny wpływ na jego generalny stosunek do kobiet. Dla mnie niezwykle interesującym było odkrycie, że prymas Wyszyński już w 1957 roku, czyli przed Soborem Watykańskim II promował kobiety w Kościele i uznawał aspiracje społeczne kobiet. Co więcej, przestrzegał księży przed protekcjonalnym traktowaniem kobiet.
Odwaga i niezłomność prymasa, to również jedne z ważniejszych cech Kardynała. Skąd brał siłę by znieść wszystkie przeciwności życiowe?
– Z wiary. To był fundament jego życia. Prymas przyznał przed śmiercią, że nigdy nie miał wątpliwości w wierze. On nie tylko wierzył, ale cały zawierzył się Bogu i Maryi, której obecność w swoim życiu uważał za pewną duchową tajemnicę. W pełni ufał Bożej Opatrzności i temu, że Bóg- Ojciec wie, co dla człowieka najlepsze. Na pół roku przed swoją śmiercią, a w 70 rocznicę śmierci swej matki, pisał, że trudno jest pojąć, że Bóg, który wszystko czyni z miłości , pozbawił dzieci miłości macierzyńskiej, ale zaraz dodał: Niech się stanie wola Twoja. Poza tym prymas miał świadomość, że to Bóg rządzi Kościołem, on zaś jest tylko Jego sługą. To dawało mu pokój i siłę do działania. A także modlitwa. Stefan Wyszyński był człowiekiem modlitwy. Na kolanach szukał rozwiązania licznych problemów związanych z pełnionymi funkcjami.
Opisuje Pani cuda, które dokonały się za wstawiennictwem kard. Wyszyńskiego już po śmierci. Czy można nieco zdradzić na czym one polegały?
Jest wiele świadectw łask otrzymanych za wstawiennictwem kard. Stefana Wyszyńskiego. Głównie dotyczą takich spraw jak dar macierzyństwa, realizacja powołania kapłańskiego czy zakonnego, ale także znalezienie pracy, wyjście z nałogów, nawrócenie, spowiedź po kilkudziesięciu latach. Jest też wiele świadectw uzdrowień. Jedną z osób, która uważała, że uzdrowienie z nowotworu zawdzięcza wstawiennictwu kard. Wyszyńskiego był ks. Edmund Boniewicz, przez ponad 20 lat spowiednik prymasa. Natomiast w procesie beatyfikacyjnym został uznany cud uzdrowienia z nowotworu tarczycy s. Nulli ze Szczecina. Kobieta w 1988 roku przeszła operację usunięcia płatu tarczycy oraz węzłów chłonnych szyjnych. Po okresie poprawy zdrowia jej stan się pogorszył, w gardle pojawił się guz wielkości 5 centymetrów, który mimo leczenia w szpitalu dusił ją i bezpośrednio zagrażał życiu. Przełom nastąpił 14 marca 1989 roku. Wtedy stan zdrowia siostry nagle się poprawił. I tak jest do dziś. W czasie choroby o jej uzdrowienie modliły się siostry z jej zgromadzenia za wstawiennictwem kard. Stefana Wyszyńskiego.
Beatyfikacja Prymasa Tysiąclecia została odłożona, na bliżej nieznany termin. Co Pani myśli o tej decyzji?
– Rozumiem ją, pewnie inaczej być nie mogło z uwagi na bezpieczeństwo życia i zdrowia osób, które chciałyby uczestniczyć w tej uroczystości. Zapewne przeszkodą było i to, że do ogłoszenia aktu beatyfikacji konieczna jest obecność legata papieskiego. Działalność legatów Stolica Apostolska zawiesiła. Decyzję więc rozumiem, choć smutno, bo prymas jak mało kto nadaje się na błogosławionego czasu izolacji, który wciąż przeżywamy. Oczywiście, można się uciekać do wstawiennictwa prymasa indywidualnie. Myślę też, że z tej trudnej sytuacji może wypłynąć dobro. Wydłużenie czasu przygotowań może pomóc lepiej poznać życie i nauczanie prymasa Wyszyńskiego, który ma nam wiele do powiedzenia na każdy czas. Również po pandemii.
Jak prace nad Pro memoria? Ile tomów już się ukazało, co dalej z pracami?
Prace nad Pro memoria trwają. Obecnie w opracowaniu redaktorów naukowych jest kilka tomów rękopisów dziennika prymasa. To jest naprawdę bardzo wymagająca i czasochłonna praca. Do tej pory ukazało się w druku siedem tomów, ósmy tom jest w składzie, natomiast dziewiąty tom jest w redakcji językowej. W sumie w tym roku wyjdą jeszcze drukiem cztery tomy, czyli będzie ich już jedenaście.
źródło: ekai
/mwż