Z Bolesławem Piechą, lekarzem ginekologiem, byłym wiceministrem zdrowia, posłem PiS, rozmawia Petar Petrović. |
W Sejmie znajduje się pięć projektów, które mają uregulować sferę związaną z zapłodnieniem in vitro i sprawami związanymi z bioetyką. W lewicowym projekcie byłego ministra zdrowia Marka Balickiego proponuje się pełną refundację zapłodnienia in vitro ze środków publicznych. Z rządzącej PO wyszły dwie inicjatywy: Jarosława Gowina, który zgadza się na stosowanie in vitro tylko dla małżeństw, ale sprzeciwia się tworzeniu zarodków nadliczbowych, ich zamrażaniu i likwidowaniu i autorstwa zespołu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, który dopuszcza stosowanie tej metody, także dla par niebędących w związku małżeńskim, pozwala na tworzenie zarodków nadliczbowych, a także na ich mrożenie i selekcję. Mainstreamowe media uznały za najbardziej „radykalne”, bo zgodne z nauczaniem Kościoła projekty przygotowane przez obywatelski Społeczny Komitet Inicjatywy Ustawodawczej „Contra in vitro” i posła PiS Bolesława Piechy, które zakazujące stosowania metody in vitro. Dlaczego?
Moja ustawa ma określoną preambułę, konkretne stanowisko moralne i światopoglądowe, odwołujące się do naszych chrześcijańskich korzeni. Jej celem jest wprowadzenie regulacji całości problemów związanych z bioetyką, a nie tylko sprawę metody in vitro. Ma ona też dwa kardynalne zapisy. Pierwszy dotyczy zakazu tworzenia embrionów ludzkich poza organizmem kobiety, a drugi zakazu niszczenia embrionów ludzkich. Jestem, podobnie jak wielu innych posłów, związany z nauką Kościoła, w związku z czym dążę do tego, żeby tę naukę respektować. Ona mówi wprost, sprawa in vitro jest moralnie wątpliwa i bardzo często odbywa się kosztem innego życia ludzkiego. Aby kobieta mogła uczestniczyć w programie in vitro, należy pobrać od niej kilka, kilkanaście komórek, które się zapładnia, a następnie selekcjonuje. Warunkiem powodzenia całego zabiegu jest właśnie ten ostatni proces. Naturalne zapłodnienie odbywa się poza kontrolą człowieka i czasami dochodzi do naturalnych poronień. Natomiast w warunkach laboratoryjnych dokonuje się pewnej eugeniki, czyli typowania, czy embrion ludzki A jest lepszy niż embrion ludzki B. Jeżeli ten B uznamy za gorszy, to dochodzi wtedy albo do jego zamrożenia, albo do zniszczenia.
Bolesław Piecha opowiada się za wprowadzeniem regulacji całości problemów związanych z bioetyką
| Fot. Dominik Różański
Z czego, pana zdaniem, wynika brak refleksji nad tym, że w procesie in vitro dochodzi do likwidacji innych zarodków?
Wydaje mi się, że kluczowym pytaniem, nad którym każdy człowiek musi się zastanowić, jest to, czy ja, jako rodzic, mam prawo do posiadania dziecka, czy inaczej, uważam dziecko za dar. Moim zdaniem nie ma możliwości na gruncie różnych ustaw, nie tylko polskiej konstytucji, ale również konwencji międzynarodowych, by uznać rodzica za „posiadacza dziecka”. Dziecko jest darem. Darem, który trzeba przyjąć, także wtedy, gdy go wcale nie oczekiwaliśmy i nie planowaliśmy. Przekonywanie, że embrion ludzki ma tylko potencjał, by stać się człowiekiem, jest niewyobrażalnym nieporozumieniem. Każdy z nas, niezależnie od fazy rozwoju, ma przypisaną niezależność, niezbywalność i nienaruszalność godności. Embrion to człowiek. Nie ma od tego wyjątków.
Skąd się bierze przyzwolenie wielu osób deklarujących się jako chrześcijanie na działania wymierzone w człowieka w tej fazie rozwoju. Czy ludzie udający się do klinik in vitro lub aborcyjnych zapominają o tym, że embrion to nie tylko „zlepek komórek”? Czy zapominają o tym politycy i przedstawiciele mediów, którzy zgadzają się na pozbawianie ochrony prawnej życia nienarodzonych?
O tym się nie zapomina, bo to wszyscy wiedzą, ale próbuje się to w różny sposób ukryć. Życie ludzkie powstaje w momencie połączenia się dwóch komórek, żeńskiej i męskiej. Od tego momentu mówimy o prawnej ochronie nowo poczętego życia. W mojej ustawie jest także mowa o tym, że życie ludzkie musi podlegać ochronie, a nie, jak proponują niektórzy, by to człowiek decydował o tym kto zasługuje na to żeby żyć, a kto nie. Przy realizacji obecnie obowiązującej ustawy może dochodzić do wielu nadużyć, którym należy się przeciwstawić. Zbyt łatwo bowiem tłumaczy się usunięcie płodu tym, że kobieta może utracić zdrowie lub życie.
W projekcie ustawy przewiduje pan sankcje karne za posługiwanie się metodą in vitro.
Jeżeli tworzy się pewną pulę zakazów i nakazów, to muszą być też sankcje. W mojej ustawie kobieta jest jednak zwolniona ze wszystkich kar. To jest bardzo ważna sprawa, która koreluje z ustawą antyaborcyjną o ochronie płodu ludzkiego. Odpowiedzialność spada na fachowych pracowników medycznych, bo to oni umożliwiają przeprowadzanie zabiegów. Oni są świadomymi wykonawcami i to oni mają podlegać karze. Te sankcje są mniejsze niż w projekcie obywatelskim, są powiązane z tym, co znajdujemy w zapisie ustawy o ochronie płodu ludzkiego. Katalog kar też jest szeroki, od grzywny, poprzez odebranie praw do wykonywania zawodu, aż do pozbawienia wolności.
Co się stanie z zamrożonymi embrionami?
To jest jeden z największych problemów, na które nikt nie znalazł do tej pory idealnego rozwiązania. Stworzyłem, wzorując się na projekcie francuskim, tzw. program ratunkowy. Daje on szansę zamrożonemu embrionowi ludzkiemu urodzić się i cieszyć pełnią życia. Zdaję sobie sprawę z ograniczeń i konsekwencji tej ustawy. Dlatego zapisane jest w niej, że to biologiczna matka decyduje o tym, co się będzie działo z jej embrionem. Może je urodzić, może też umożliwić jego adopcję. Oddaliśmy wszystkie możliwe relacje dotyczące adopcji zarodków sądowi rodzinnemu. To nie są ani proste, ani idealne rozwiązania, ale nie jest to projekt jednostkowy w Europie.
Wydaje się, że informacje o metodzie in vitro przedstawiane są w mediach według jednego szablonu. Obok wypowiedzi polityków o prawie do macierzyństwa przedstawia się wzruszające historie par, które nie mogą zajść w ciążę. Na końcu mówi się, że biskupi wobec metody in vitro wyrażają sprzeciw, gdyż jest ona nieetyczna. O czym media nie wspominają?
Rzadko się mówi o tym, że wiele par odchodzi z klinik z kwitkiem. Mimo powtarzanych zabiegów nie udaje im się zajść w ciążę. Jeżeli dodamy do tego rzecz najważniejszą, czyli to, że w takcie tej procedury dyskwalifikuje się poprzez selekcję nieudane zapłodnienia, bądź zamrażanie, większość powstałych zarodków, to możemy mówić o poważnym problemie, który w ogóle nie jest poruszany w przekazie medialnym. Zdaję sobie sprawę, że jest to trudna edukacja. Wiem, że w dzisiejszych czasach slogan „in vitro równa się szczęśliwa rodzina” jest dominujący. Zawsze uważałem jednak, że stara, bardzo ważna maksyma „in dubio pro vita humana” („wątpliwości rozstrzyga się na korzyść życia”) jest moją zasadą. Nie wolno poświęcać kogoś dla własnej satysfakcji…
Jaka jest świadomość kobiet dotycząca zabiegów in vitro?
Dobrze by było, gdyby kobiety miały trochę większą wiedzę o swoim organizmie i swojej fizjologii, tak aby mogły świadomie podejmować decyzję. Ich partnerzy także nie powinni być w tych sprawach laikami. Musimy mieć świadomość tego, że uznanie pary za niepłodną to dzisiaj droga na skróty. Z mojego doświadczenia wiem, że są pary, którym program in vitro nie pomógł, które następnie adoptowały dziecko, a teraz mają swoje potomstwo. Jest to tylko jeden z wielu przykładów tego, że wiele czynników, które dotyczą niepłodności, jest nierozpoznanych bądź bagatelizowanych. Liczne problemy tkwią także w sferze psychiki. Nie można przedstawiać tylko jednego wyjścia sytuacji wobec niemożności zajścia w ciążę. Wiele par, które pochopnie uznano za niepłodne, ma szansę urodzić dziecko, tyle że trzeba będzie temu poświęcić trochę więcej czasu, wysiłku, czasami zmienić podejście do sprawy. Pary, które chciały korzystać z procedury in vitro, muszą pamiętać, że zawsze dzieje się to jakimś, a raczej czyimś kosztem. Kosztem nienarodzonych dzieci – o tym trzeba mówić wprost. Nawet projekt pana posła Gowina, który został przez wielu uznany za zbyt konserwatywny, budzi we mnie duże kontrowersje. Być może system jest zerojedynkowy… Albo zakazać, albo zliberalizować do maksimum. Chyba innego wyjścia nie ma.
Teraz już wszystko w rękach posłów, czy Pańska propozycja ma szansę uzyskać poparcie także przedstawicieli innych partii?
To jest projekt poselski, który konsultowałem z wieloma czynnikami społecznymi i nie chciałbym, żeby został on zakwalifikowany wyłącznie politycznie. Ci posłowie, którzy uważają, że pewne racje moralne, etyczne i światopoglądowe warte są bronienia i podtrzymywania, gdyż są elementem naszej tożsamości, powinni się na ten temat wypowiedzieć. Przypomnę, że nie apelowałem o dyscyplinę partyjną, gdyż chciałem, żeby każdy mógł podjąć decyzję zgodnie ze swoim sercem i sumieniem.
Po ostatnich wyborach do europarlamentu słychać było głosy, że zwycięstwo partii uznających się za prawicowe zahamuje ideologiczne projekty socjalistów. Jaką rolę do odegrania mają w tej kwestii polscy posłowie, którzy podkreślają swoją prawicowość?
Jeżeli uważamy się za konserwatywną prawicę, niezależnie, czy mówimy o PO, czy PiS, to znaczy, że reprezentujemy pewien system wartości, a jeśli tak, to naszym obowiązkiem jest dawać świadectwo. Możemy oczywiście zaprzeczać, ale wtedy nie mówmy o sobie, że reprezentujemy prawicę. Sądzę, że europosłowie obu partii mają do wykonania pewne zadanie, którym jest odwołanie się, jako reprezentanci europejskiego kraju, do naszych wspólnych europejskich korzeni. Europa oparta jest przecież na bardzo wielu doświadczeniach chrześcijańskich. Czy są to doświadczenia kalekie? Nie! To jest nasza tożsamość, nie bójmy się jej. Sądzę, że nasi posłowie w Europie powinni brać pod uwagę także apele Jana Pawła II i doprowadzić do tego, żeby ten kontynent zaczął w końcu oddychać także tym drugim płucem. Niech to będze wpisane w chrześcijański światopogląd i wartości, których nie wolno się nam wstydzić.