Marzę o białych Świętach, takich jakie znałam kiedyś. Jadę na Święta do domu, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę te wszystkie znajome twarze. Czas na imprezę i świętowanie, ludzie tańczą przez całą noc. Czas na prezenty i wymianę pocałunków, czas na śpiewanie świątecznych piosenek. Śnieg będzie padał wokół nas, a dzieci będą się bawić. To jest pora na miłość i zrozumienie. A ty lepiej uważaj, lepiej nie płacz, lepiej się nie denerwuj i powiem ci dlaczego. Bo Święty Mikołaj przybywa do miasta!
Czy jakoś tak.
Już po Świętach. Ilu z nas w ten sposób faktycznie śpiewem opisuje swoje przeżycie tego Świątecznego czasu? Pewnie wielu bardziej lub mniej świadomie. W końcu to całkiem rytmiczne piosenki! Dla tych mniej spostrzegawczych od razu wyjaśnię, że pierwszy akapit w całości jest cytatem z wersetów różnych tzw. piosenek świątecznych. Ostatnio nadeszła mnie refleksja nad tym, co śpiewano przed skomercjalizowaniem Bożego Narodzenia i nadejściem czerwonego krasnala. Pewnie kolędy. A może coś więcej? Faktycznie od 1942 roku, od nadejścia piosenki „White Christmas”, to właśnie tego typu muzyka kojarzy się z Bożym Narodzeniem.
Nie chcę wyjść tu na największego krytyka, bo byłabym hipokrytą mówiąc, że sama nie nucę takowych pod nosem i nie tylko. Wszakże jako wierzącemu człowiekowi nie wypada mi śpiewać kolęd w innym okresie liturgicznym niż Narodzenia Pańskiego, więc są całkiem dobrym zapełniaczem czasu. Jednak uważam, że po Wigilii to powinno ulec zmianie. Kolędy zasługują na taki sam marketing jak Mariah Carrey i jej „It’s time!”. Bo to już faktycznie czas. Czas przypomnieć, że narodził się Syn Boży! Ten, który był takim samym płaczącym niemowlakiem, jak kiedyś każde z nas, i Bogiem jednocześnie!
Nie uwierzę, że kolędy nie tworzą klimatu i to jeszcze lepszego niż piosenki. Są i rytmiczne, i ballady, i żywe i smutne. Wedle życzenia i nastroju. I przede wszystkim opowiadają o wydarzeniach, które miały miejsce ponad 2000 lat temu. Dokładnie tym, dzięki czemu ktoś (chrześcijanie dokładnie) postanowił, że będziemy spędzać ten czas razem, wspominając fakt, że narodził się nasz Zbawiciel, dzięki czemu sami możemy sobie życzyć zbawienia, bo jest ono w naszym zasięgu. Dorobiono do tego inne tradycje, ale to też osobna historia.
Ten krótki tekst chciałabym zakończyć prostym apelem. Zacznijmy robić lepszy marketing kolędom. Może przy okazji przypomnimy sobie i innym, o co tak naprawdę chodzi i co świętujemy?
/ab