W stronach zbyt dalekich, by nas przejąć mógł czyjś bólu grymas, gdzie strach lecieć cherubinom – ludzie giną… Zacytowany fragment pochodzi z wiersza Josifa Brodskiego Piosenka o Bośni, być może wiersza szerzej znanego Czytelnikom jako piosenka w wykonaniu Edyty Geppert. I choć mój artykuł dotyczy jeszcze dalszych stron świata, to niestety ukazane w wierszu znieczulenie zdaje się ciągle trwać. Mijają kolejne lata, a ludzie wciąż giną.
Temat społeczności chrześcijańskiej na Bliskim Wschodzie niestety albo nam spowszedniał, albo nie jesteśmy o nim dość informowani. Wydaje się, że świat zachodni nie przejmuje się jej losem i nie dotyczy to tylko zlaicyzowanej, ateistycznej jego części, ale niestety także kręgów chrześcijańskich. Tymczasem tamtejsi chrześcijanie to prawdziwie „starsi bracia w wierze”. W Chrystusa wierzą od I w. Dla części z nich językiem ojczystym jest aramejski – ten sam język, którym posługiwał się Syn Boży. Trwanie w wierze tak długo, jak dawno istnieje Kościół, robi wrażenie, ale szczególnego znaczenia nabiera świadectwo męczenników naszych czasów oraz odwaga tych, którzy żyją na tych terenach. Dość wspomnieć o wymownym zdjęciu z I Komunii świętej, którą przyjęły setki dzieci pomimo zagrożenia prześladowaniami i śmiercią. Jak pisał w komentarzu jeden z internautów: „u nas dzieci narzekają, gdy dostaną za mały tablet, gdy tam w zamian za radość przyjęcia Chrystusa grozi im śmierć”.
Zaledwie 13 lat temu, w przeddzień rozpoczęcia ofensywy koalicji prowadzonej przez USA, społeczność chrześcijańska w Iraku liczyła około 1,5 mln wyznawców. Obecnie ich liczbę szacuje się na maksymalnie 300 000 osób. Exodus postępował od 2003 r., wraz z destabilizacją przyniesioną przez interwencję zbrojną Zachodu. Apogeum stanowią ostatnie lata i działalność tzw. Państwa Islamskiego, które licznych chrześcijan zmusiło do opuszczenia domostw, a pozostałych prześladuje z niespotykaną do tej pory brutalnością. Niektórzy z wyznawców Chrystusa postanowili chwycić za broń.
Początek bojówek chrześcijańskich sięga 2014 r. Poprzedziły je masowe ucieczki chrześcijan z zajętego przez islamistów Mosulu i ościennych miejscowości. Podobny los spotkał mieszkańców Qaraqosh – największego do tej pory skupiska chrześcijan w Iraku. Mieszkańcy tego miasta, zaskoczeni ofensywą Państwa Islamskiego, masowo uciekali w nocy 6 sierpnia 2014 r. Odległość ok. 40 km pokonało wtedy 50 000 ludzi. Większość uchodźców uciekła do obozów na północ, do irackiego Kurdystanu. Ich życie cechuje niepewność jutra i strach mieszający się z nadzieją na powrót do rodzinnych domów. W rozmowie z Radiem Watykańskim ks. Luigi Ginami opowiadał o panujących w obozach warunkach. Relację podsumował słowami: „Bycie chrześcijaninem w Iraku oznacza prawdziwe męczeństwo”.
Bardzo szybko po ucieczce zawiązała się grupa byłych oficerów armii irackiej, którzy postanowili stworzyć chrześcijańskie oddziały zbrojne. Pomysłodawcą był gen. Behnam Aboosh, który wraz z rodziną musiał uchodzić z Mosulu. Podjął negocjacje z walczącym o niepodległość rządem Kurdystanu. Uzyskał zgodę na stworzenie chrześcijańskiej siły zbrojnej u boku Peszmergów – bojowników kurdyjskich. Tak powstała Nineveh Plain Protection Units (NPU), czyli Jednostki Ochrony Równiny Niniwy. Jest to prawdopodobnie największa jednostka skupiająca chrześcijan. Prawdopodobnie, gdyż dane są nieścisłe. Według szacunków mówi się o maksymalnie ok. 5000 ochotników, ok. 500 osobach trenowanych w tym momencie i kolejnych 500 w czynnej służbie. Jednostka ta nie wyczerpuje oczywiście tematu chrześcijańskich bojowników.
Innym przykładem jest Dwekh Nawsha – Poświęceni. By w pełni oddać sens nazwy, należy przetłumaczyć: „ci, którzy się poświęcają”. Choć organizacja nie jest tak liczna jak NPU, to wiadomo o niej więcej. Chętnie prezentuje swoje dokonania, gości dziennikarzy i znakomicie odnajduje się w mediach społecznościowych. Według pewnej starej anegdoty oficerowie Napoleona po wygranej bitwie zatykali nosy, przejeżdżając w pobliżu gnijących ciał. Na to cesarz Francuzów miał się zdziwić i powiedzieć: „przecież ścierwo wroga pachnie najpiękniej”. Podobnie można odnieść wrażenie, że w dobie Facebooka najwięcej „polubień” uzyskują te zdjęcia i filmy, które przedstawiają bez cenzury pobojowiska po zwycięskich potyczkach…
Tego rodzaju propaganda może zaskakiwać. Jednak po pierwsze jest to odpowiedź na podobne działania tzw. Państwa Islamskiego, którego filmy przyciągnęły niejednego ochotnika z Zachodu. Po drugie trudna sytuacja przymusza chrześcijan do pozyskiwania funduszy z zewnątrz. Dwekh Nawsha na swych stronach podaje numery kont, na które można przekazywać dotacje. Dlatego nie powinno nas dziwić, że przy kolejnych wpisach pojawia się hasło podobne do obietnic przedwyborczych: „Potrzebujemy Twojego wsparcia, by móc bronić naszych ziem”. O ile jednak w ustach polityków słowa te nie budzą zaufania, o tyle dla Poświęcających się faktycznie jest to sprawa życia i śmierci.
A kwestia zagrożenia dla chrześcijan nie zamyka się tylko w perspektywie walki z Państwem Islamskim. Jak mówi wspomniany wcześniej gen. Aboosh, region Równiny Niniwy jest bardzo bogaty w zasoby naturalne. Generał przewiduje, że po pokonaniu islamistów jego ojczyzna stanie się miejscem walki pomiędzy Kurdami a rządem irackim. „Wielu ludzi chce nam zabrać naszą ziemię, ale my tu zostaniemy” – dodaje. W wywiadzie dla BBC jeden z żołnierzy NPU powiedział, że jeśli nie będzie jednostek złożonych z chrześcijan i służących ich ochronie, to w ciągu 10 lat na Bliskim Wschodzie nie będzie już wyznawców Chrystusa. Sytuacja w rejonie konfliktu jest niezwykle skomplikowana. Zrozumienia nie ułatwia przeplatanie się różnych narracji dotyczących m.in. rządu syryjskiego. Dlatego zapraszam zaciekawionych Czytelników do dalszej analizy. Zalecam przy tym korzystanie z internetu i unikanie oficjalnych źródeł, gdyż te podają wiele przeinaczeń, jeśli nawet nie przekłamań. Rzetelnym źródłem z pierwszej ręki jest m.in. strona internetowa Pomocy Kościołowi w Potrzebie.
Pragnę zaapelować o solidarność z naszymi braćmi na Bliskim Wschodzie. Nie chodzi tutaj oczywiście o wyjazd na wojnę. Nie każdy też musi wspierać finansowo bojówki chrześcijańskie. Ale jest jeden dar, co do którego mamy pewność, że nie zostanie źle wykorzystany i że na pewno trafi do tych, którzy najbardziej tego potrzebują – modlitwa. Jeżeli zaś i to dla nas zbyt dużo, to zadajmy sobie pytanie: czy Poświęcający się nie stają się Poświęcanymi? Poświęcanymi przez nas, dla naszego (nie)świętego spokoju?
PS Dodatkowe wyjaśnienie rozpoczęcia artykułu od wiersza Piosenka o Bośni znajdą Państwo na stronie przepisujetenwiersz.pl
Mateusz Zbróg
pgw