Wiele z powstających ostatnio filmów pozostaje w sprzeczności z prawdą o Polsce i Polakach, ale też uderza w system wartości chrześcijańskich Ktoś próbował określić kierunek, w jakim idzie polska (mainstreamowa) kinematografia. Musiał pokazać nie jeden, ale dwa jej kierunki. Powstają, więc albo żenująco głupie komedie. Jak – niedawno – obrany najgorszym filmem na świece Kac Wawa, albo obrazy „demitologizujące” polską historię. Zapewne do tych ostatnich należy zaliczyć film Wojciecha Smarzowskiego Róża, a teraz także Obławę Marcina Kryształowicza i Pokłosie Władysława Pasikowskiego.
O ile pierwszy z wymienionych można zareklamować „nieznany epizod z polskiej historii”, konkretnie z czasów powojennych na tzw. ziemiach odzyskanych, o tyle Obława już „igra z wojennymi przyzwyczajeniami widza”, „to ta część partyzanckiej rzeczywistości, która może ujrzeć światło dzienne dopiero w konfrontacji z wieloma opowieściami i różnymi doświadczeniami” (przytaczam fragmenty opisów i recenzji), część – dodajmy – przedstawiającą bezsens, przemoc, gwałty, prywatę, a nawet „kanibalizm”. Nie od dziś wiadomo o okropnościach wojny. Tylko co daje opisywanie zawsze wyłącznie jednej strony medalu? Czy tak walczy się o prawdę historyczną? Trzeci z wymienionych filmów, Pokłosie jest tu wielkim, osobnym tematem.
Fałszywa bezkompromisowość filmowców
Jak pokazuje przegląd opinii widzów, krytyków, a nawet ideologów wszelkiej maści, „wielkie” nie jest nawet to, co się wokół filmu dzieje. Obraz nie jest „odważny”, jak wyraża się zdroworozsądkowo dr Krzysztof Persak, historyk z ISP PAN i IPN: „[…] mamy wolność słowa i podejmowanie takiej tematyki nie grozi negatywnymi konsekwencjami. Mówiłbym raczej o bezkompromisowości twórców filmu”.
Całe szczęście, że ktoś to jeszcze widzi, miast udawać, że Polakom trzeba wciąż maksimum kontrowersji wokół ich historii tylko po to, by zademonstrować „odwagę”, jaką trzeba się wykazać, żeby temat podjąć. A tak prawdopodobnie sądzi większość współczesnych artystów, sądząc po owocach. Szkoda, że nie zauważają oni, iż „sprowadzają na ziemię” świętości już nie tak oczywiste, często w ogóle nie(u)znane. Tym samym ich „strony alternatywne” stają się jedynymi, jakie przeciekają do zbiorowej świadomości.
Co więc przecieka? Owa „bezkompromisowość” Pokłosia wygląda podobno (film nie widziałam i nie zobaczę, zaraz wyjaśnię, dlaczego) następująco: „Polacy to oszalałe, upojone alkoholem antysemickie bydło, tłuszcza, która nabija żydowskie dzieci na widły i rzucając je do ognia krzyczy, że to kara za zabicie Jezusa, natomiast dla Żydów została zarezerwowana wyłącznie rola ofiar” – tak opisuje filmowy wizerunek polskiej społeczności Piotr Zychowicz, historyk i publicysta historyczny, do niedawna zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Uważam Rze Historia”.
Ostatecznie zniechęca mnie od tego filmu również przez tegoż publicystę przytoczony fakt zawarcia w filmie sceny, w której – uwaga! – Józek (grany rzez Macieja Stuhra chłopak, który odnalazł macewy ze starego żydowskiego cmentarza i stawia je na swoim polu oraz docieka prawdy o zbrodni) zostaje ukrzyżowany na drzwiach stodoły przez „ogarniętych antysemickim szałem Polaków” (za Zychowiczem). Przypomnijmy, że akcja filmu dzieje się 10 lat temu, czyli na współczesnej polskiej wsi. Jak ktoś słusznie zauważył, twórcy Pokłosia okazują podobną znajomość realiów polskiej wsi, jak twórcy znanego serialu Ranczo – czyli można zwątpić, czy kiedykolwiek ruszyli się poza miasto.
Ale do rzeczy. Można by mnożyć kolejne uwagi dotyczące filmu Pasikowskiego, nawet miałam pierwotnie taki zamiar, ale obecnie można wszystko bardzo łatwo wyszukać, na przykład o tym, jak rosyjskie pieniądze wsparły film o „ciekawym scenariuszu”, jak okrzyknięto antysemitami rządzących w Ostrołęce (PiS), skąd rzekomo wycofano film, a potem okazało się, że to efekt gry politycznej – DKF mający wyprzedzać pokazanie filmu w kinie, przeniesiono na styczeń, by potraktować temat z należną powagą – z udziałem historyków i recenzentów reprezentujących różne światopoglądy…
Z większą chyba powagą, niż zasługiwałby na to sam film, ale za to może z należną samemu tematowi. To prawda, że problem stosunków polskożydowskich czeka wciąż na zaistnienie w kulturze. I chyba będzie tak czekał, aż… Właśnie – dokąd? Ano dotąd, aż znajdzie się człowiek na tyle odważny, by podjąć wyzwanie ukazania prawdy. Prawdy, czyli nie: mitu ani nie: demitologizacji. Prawdy, czyli prawdy. Będziemy czekać tak jak w przypadku wielu innych debat i problemów, aż znajdą się ludzie, którzy pokażą ludzi z krwi i kości, wielkich i słabych, uczciwych i nieuczciwych, kochających i nienawidzących. Wszystkich. Mam jeszcze w pamięci dyskusje wokół Pasji Mela Gibsona: czy Rzymianie zostali pokazani jednoznacznie jak zwierzęta, Żydzi, jako jeszcze inni i tak dalej, i tak dalej.
Koniec końców okazało się, że granica dobra i zła nie jest tam wytyczona na równi z przynależnością „narodową”, lecz biegnie w poprzek niej, w każdej grupie ukazani zostają ludzie prawi i nieprawi, sam zaś Szatan pozbawiony został nawet cech płciowych. Żadnych sugestii, żadnych prostych podziałów.
Jakich filmów nam potrzeba
Potrzeba nam, więc filmu, który pokaże, że Polska była jedynym krajem, w którym za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci, a mimo to najwięcej drzewek Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata dedykowanych jest Polakom. Przedstawi rodziny Mulów, Baranków i Kowalskich, którzy sprzeciwili się zakazom i zginęli wraz z ukrywanymi przez siebie sąsiadami, a wraz z nimi nakreśli portrety tych, którzy donosili. Ze strachu? Dla korzyści? O Pokłosiu wie każdy, o fabularyzowanym dokumencie Macieja Pawlickiego Historia Kowalskich – mało, kto.
W pierwszym poruszony zostaje temat spalenia żywcem ponad 300 Żydów, w drugim – ponad 30 Polaków i Żydów (przez Niemców). Liczba robi różnicę, lecz czy kolaborantów pierwszej z historii należy ocenić surowiej niż tych z drugiej? Idąc zaś jeszcze dalej: czy historia ma być dla nas dzisiaj kalkulacją na korzyść ideologii, poprawności politycznej lub kontrowersji, czy liczeniem się z prawdą o człowieku? Albo czy w kulturze naprawdę zabrakło miejsca na prostą uczciwość względem ludzi, których postawy chce się uwiecznić? Ostatnio mogliśmy się właśnie przekonać o polskiej wersji kręcenia filmu „opartego na faktach”.
Filmowy Józef Kalina, ukrzyżowany na drzwiach stodoły lokalny filosemita, miał być odpowiednikiem pana Zbigniew Romaniuka, rzeczywiście zbierającego żydowskie macewy z okolicy, lecz za to szanowanym, a w końcu obranym Przewodniczącym Rady Miasta Brańsk. Owszem, historia z 1941 roku miała być luźną inspiracją dla filmu. Jego autorzy odżegnują się od „rzekomej historyczności” ukazanej fabularyzacji. Ale mądrzy Polacy i tak będą dzieci gnać do kin, a potem urządzać lekcje: historii, polskiego, wychowawcze.
Już są w Warszawie zatwierdzone konspekty. Naprawdę. Proszę bardzo: szkoła ponadgimnazjalna, język polski, dwie godziny lekcyjne i wyjście do kina. Temat: Z jaką prawdą każe nam się zmierzyć film Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”? Lub jedna godzina plus wyjście do kina (do wyboru: j. polski, historia, etyka, godzina wychowawcza). Temat: „Naród, który traci pamięć, traci sumienie”. Dyskusja o wartościach na podstawie filmu Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”. Zatwierdzono przez Urząd Miasta Warszawy. Jakie to jednak łatwe: zapożyczyć się u obcego kapitału, sfilmować zachowawczy thriller, w którym – jak podsumowuje jeden z recenzentów – „Na każdego diabła z koloratką przypada tu niezbrukany sługa boży, a na każdego Franciszka („poznałem dobrze Żydków w Chicago”) – Józek („Mówi się Żydzi, nie Żydki”) „pokazać czyste stereotypy, które należy utrwalić, pewnie dla zasady, a potem zrobić na tym ogromne pieniądze i rozgłos, jako ktoś, kto zrobił „odważny film”.
Ale tym sposobem ani ofiary, ani oprawcy nie otrzymują należnej sprawiedliwości dziejowej, jeśli już o takową chodzi. Nikt nie podjął wysiłku rzetelnego poznania sprawy, dyskusji wokół zeznań naocznych świadków polskich i żydowskich, którzy wskazują na fakty różne od tych ze śledztwa IPN-u, policzenia (skoro już liczby przesądzają) ile dokładnie osób brało czynny udział w zbrodni i jakie są realne współczesne postawy wobec pamięci o pomordowanych i o mordercach, jaki oddźwięk problemu.
Podtrzymywanie stereotypu jeszcze nikogo od stereotypu nie uwolniło. Prawda – i owszem. Ale ona kosztuje. (Mogę podpowiedzieć z serca jeszcze jedno: …i daje większe możliwości artystyczne. Ale nie pomyśleli Włosi, nie pomyśleli Polacy. I mamy, co mamy.) Nie, nie obejrzę „Pokłosia”. Będę dalej czekać na ludzi odważnych, którzy zrobią „nie-odważne” filmy o prawdzie, którzy dowiodą, że kultura jeszcze może być sprzymierzeńcem człowieka, a nie interesów. Człowiekowi nic nie przyjdzie z pokazania czarno-białych stereotypów. Prawdziwą korzyść odniesie z całej palety szarości, w które może popaść. Na nic się nie zda bicie kijem po „polskiej-antysemickiej” głowie, jeżeli kijem będzie brutalny nonsens. Zaboli dopiero prawda. Ona nawet zrodzi się w bólach. Oby.
Agnieszka Komorowska