Matko, cóż za podróż miałam dziś do pracy! Mimo pięknej aury, całkiem nieprzyjemną.
Kiedy czekałam na przystanku autobusowym, nadciągnęła tam młoda matka z dwiema córkami. Jedna – całkiem jeszcze malutka – siedziała w wózku. Druga – na oko trzyletnia – z trudem pedałowała na kolorowym rowerku. Ten trud i wyraźny jeszcze brak umiejętności kolarskich wzbudził w młodej mamie gniew i zaserwowała swojej pociesze garść uwag w tym temacie. W dodatku głosem jak karabin maszynowy. Nieuprzejmy ton i dołujące słowa sprawiły, że dziecko skuliło się w sobie. A potem… potem szyderczo się roześmiało, gdy matka skomentowała zachowanie młodszej siostry. Czym skorupka za młodu nasiąknie… - ano właśnie - …tym na starość trąci. Kiedy wysiadłam z autobusu i byłam w drodze do biura, mój wygląd nieżyczliwie skomentowała idąca z naprzeciwka niemłoda kobieta. Wyraźnie nie przypadła jej do gustu moja sukienka i dała temu głośno wyraz. Zaskoczyła mnie, ale nie należę do osób, które się takimi uwagami przejmują. Jestem jednak przekonana, że zupełnie inaczej rzecz się musi mieć z domownikami tej pani…
Są ludzie, z których frustracja strzyka jak jad. Mają potrzebę, by wciągać innych w orbitę swojego życiowego niezadowolenia, które w sobie bezustannie podsycają. Małe piwo, kiedy to ktoś nieznajomy lub prawie obcy. Problem robi się poważny, gdy taki jadowity osobnik to twój kolega z pracy, ciotka, a nie daj Boże rodzic lub małżonek. Fatalnie jest też, gdy taki frustrat mieni się osobą wierzącą i praktykującą. Tu przychodzi mi na myśl zdarzenie przed kościołem, którego byłam świadkiem. Po Mszy świętej, sprawowanej w intencji pewnej rodziny, zamawiający ją pan bezlitośnie i bezczelnie komentował niektórych jej członków – dla ścisłości dodam, że przy tym obecnych! W kościele często go widywałam. Był religijny, bo na wierzącego mi nie brzmiał, chociaż niewątpliwie się za takiego uważał.
Wszyscy (?!) wiemy, że słowa mają moc – czynienia dobra i robienia krzywdy, budowania i burzenia, umacniania i osłabiania. Każdemu zdarza się używać i jednych i drugich. Obyśmy jednak świadomie budowali, i to przede wszystkim siebie, pamiętając, że i dobro i zło biorą się z wnętrza człowieka. A kiedy tego dobra brak, to z próżnego i Salomon nie naleje…
/mdk