Dostałam w prezencie książkę. Tematyka była strzałem w dziesiątkę – rzecz o słynnych artystach i ich dziełach. Pozycja napisana bardzo zgrabnie, zilustrowana, taką książkę dobrze się czyta. Jednak nazwiska autora i tytułu nie podam, bo nie mam najmniejszego zamiaru robić mu reklamy…
Pewnie w głowach moich Czytelników rodzi się pytanie dlaczego, skoro to był taki strzał w dziesiątkę. Otóż lektura okazała się być zarazem strzałem w kolano. Wciągające historie, składające się na niezwykłe życiorysy światowych sław sprawiały, że czytałam kolejne strony. Zarazem obsesyjna wręcz niechęć autora do wszystkiego co katolickie sukcesywnie psuła mi nastrój. Najpierw niezauważalnie – oddzielałam przecież informacje wartościowe i ciekawe od zacietrzewionych, a niekiedy wręcz głupich uwag pisarza. Jednak po zakończeniu lektury przez kilka dni czułam się jak po męczącej rozmowie z kimś, kto mnie nie znosi i nie zamierza tego zmienić.
Zarazem pojawiła się we mnie myśl, że skoro na mnie – osobę która przeczytała w swoim życiu całkiem sporo i różne rzeczy przemyślała oraz przemodliła – lektura tej niezbyt wymagającej książki miała jednak negatywny wpływ, to co dzieje się z czytelnikami, którym brak jest wiedzy, doświadczenia, może refleksji nad pewnymi sprawami, którzy nie umieją odsiać ziarna informacji od plew indoktrynacji? Na przykład z ludźmi młodymi?
Tak to już jest, że pewnych pozycji, a raczej pewnych autorów czytać się po prostu nie powinno, choćby nie wiem jak ciekawa była sama lektura. Otwierać taką książkę to jak otwierać drzwi, przez które do wnętrza wlewa się ciemność. A wystarczająco dużo jest lektur, które mogą napełnić światłem. Trzeba je tylko świadomie wybierać.
/mdk