Reductio ad putinum w połączeniu z wszechobecnym w Polsce theatrum absurdum jest niezwykle groźnym zjawiskiem. Poziom absurdów niekiedy sięga zenitu, a zasadność stawianych racji nijak ma się do stanu faktycznego. Co takiego rozumieć przez tytułowe reductio ad putinum? Odpowiedź w (za)krótko red. P. Sutowicza!
W ostatnim czasie coraz częściej wracamy do przeszłości, dopatrujemy się w niej takiej lub innej prawdy. Szukamy argumentów na poparcie naszych (nie zawsze) słusznych racji. Zamiast merytorycznych konwersacji, spotykamy się z wszechobecnymi oskarżeniami, krzykiem i brakiem słuchania ZE ZROZUMIENIEM.
Media, ale i politycy czy ludzie ze szklanych ekranów naszych telewizorów, laptopów, smartfonów i innych środków służących do pozyskiwania informacji tworzą swoją własną politykę dezinformacji. Nie chodzi tu o tworzenie fakenewsów, a raczej o wytwarzanie sytuacji oraz argumentów, które pokażą, że RACJA (prawda) jest po ich stronie, a wszyscy twierdzący inaczej zostają w konkretny sposób zaszufladkowani.
Coraz więcej i coraz częściej mówi się o rosyjskich szpiegach obecnych na terytorium Polski. Co za tym idzie, pojawia się znaczna ilość komentarzy, w których jedna strona oskarża o działanie na rzecz obcego wywiadu drugą i vice versa. Zasypywanie argumentami trwa, a prawdziwi agenci siedzą i śmieją się z tej absurdalnej sytuacji.
Co bym więc zrobił będąc rosyjskim agentem? Bardzo głośno bym krzyczał, że wszyscy dookoła nimi są. Mało tego, z drugim podobnym sobie umówiłbym się, by on mnie też tak nazywał, za co - oczywiście - odwzajemniłbym mu się tym samym i obu nam - na pewno - by to pomogło - zaznacza red. Piotr Sutowicz.
/em