Chiny dzisiejsze rozwijają się w tempie, które wprawia w osłupienie przybyszów z Zachodu. Będąc w bardzo prowincjonalnym mieście Jinghong w 2015 i 2017 roku, widziałem jak dalekie zmiany zaszły tam w ciągu zaledwie dwóch lat. Podobnie prężnie rozkwita w Państwie Środka chrześcijaństwo, choć niektóre jego lokalne formy wyrazu mogą wprawić Europejczyka w zdziwienie.
W poprzedniej części wspominałem o moim podziwie dla Kościoła w Chinach na podstawie doświadczenia z Kaifeng-u i Xi’an. W tym drugim mieście spotkałem miejscowego arcybiskupa, z którym – nie mając pojęcia o jego godności – przywitałem się w sposób, jak dla mnie, nazbyt poufały. Już po fakcie przedstawiono mi, kim jest człowiek, któremu tak śmiało uścisnąłem dłoń. Starałem się usilnie, żeby nie zrzedła mi mina. Problem polega na tym, że w Państwie Środka nie uświadczy się kapłana w sutannie czy w koloratce. Przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. Nie wiem, czy jest to skutkiem partyjnych dyspozycji czy czegoś zgoła innego. Natomiast istnieje inne narzucone przez władzę ograniczenie. Rząd chiński uniemożliwia sprawowanie posługi kapłanom spoza Chin. Znalazłem wszakże jeden wyjątek. Było to w Guangzhou (znanym pod nazwą Kanton), leżącym w największej aglomeracji na świecie – Delcie Rzeki Perłowej, liczącej co najmniej 50 mln mieszkańców. Specyfika tego miejsca jest wyczuwalna od razu dla każdego, kto przebywał w innych rejonach Chin.
W Kantonie mieszka spora mniejszość afrykańska, dla której posługę duszpasterską pełnią w tamtejszej katedrze Najświętszego Serca Jezusa czarnoskórzy księża. W każdą niedzielę o 15:30 jest w niej celebrowana Eucharystia w języku angielskim. Oprócz tego są oczywiście także Msze po mandaryńsku (czyli w standardowym chińskim) oraz kantońsku, tradycyjnym języku prowincji Guangdong. Będąc w Guangzhou w 2017 roku, postanowiłem wybrać się do katedry na godzinę 15:30, licząc na spotkanie lokalnej międzynarodowej społeczności. Pewna Indonezyjka, właścicielka hostelu, w którym mieszkałem, poinformowała mnie, że Msza ta jest bardzo charyzmatyczna. Nie myliła się. Dynamiczność tej liturgii wprawiła mnie w małe oszołomienie. Oprawa, pieśni, homilia, właściwie wszystko dostosowane było do większości wiernych, którą stanowili Afrykanie. Po Mszy Świętej chętni mogli uczestniczyć w specjalnym spotkaniu modlitewnym w salce parafialnej, sądząc po przygotowaniach, równie charyzmatycznym. Zdaje się jednak, że wielu ludzi przychodzi tam, żeby pobyć we wspólnocie „wśród swoich”, bo część z nich nie jest nawet chrześcijanami. Celebrans musiał przypominać zebranym w świątyni, że Komunia święta może być udzielona tylko osobom ochrzczonym, będącym w stanie łaski uświęcającej. Po nabożeństwie posypania głów popiołem, powtórzonym w I niedzielę Wielkiego Postu dla nieobecnych w kościele w Środę Popielcową, spotkałem na pobliskim deptaku nad Rzeką Perłową dwóch sympatycznych Afrykanów, którzy przyjechali do Chin na studia. Nie za bardzo rozumieli symbol posypania popiołem, który wciąż widniał na ich głowach. Jeden z nich nie był chyba nawet katolikiem. Kiedy poinformowałem go, że wciąż ma krzyż z popiołu na czole – zaczął go nerwowo ścierać. Przyszedł do kościoła zapewne na zaproszenie znajomych, katedra stała się bowiem miejscem integracji tej czarnoskórej mniejszości, często przez Chińczyków pogardzanej. Co ciekawe, w kościele widziałem naprawdę rzadko spotykane małżeństwo chińsko-afrykańskie. Widać, chrześcijaństwo przebija bariery rasowych uprzedzeń.
W Guangzhou oczywiście znajduje się więcej czynnych kościołów. Jeden z nich położony jest nieopodal konsulatu Rzeczypospolitej Polskiej, przy którym – byłem świadkiem! – przyszli małżonkowie lubią sobie robić zdjęcia ślubne, na wyspie Shamian, będącej dawną brytyjską i francuską koncesją. Kolonialna zabudowa wśród palm nadaje temu miejscu, otoczonemu potężną azjatycką metropolią, niesamowitego uroku. Msze święte są tam odprawiane z rana w dni powszednie o 7 i w niedziele o 8:30. Kiedy postanowiłem się tam wybrać na Eucharystię w środku tygodnia, musiałem zerwać się z łóżka dużo wcześniej i pojechać pierwszym metrem, by potem jeszcze zażyć żwawego spaceru. Niestety, moje wysiłki spełzły na niczym, bo zastałem kościół zamknięty z niewiadomych powodów. No cóż, przynajmniej już z samego rana byłem w mieście.
Chociaż w Chinach kontynentalnych – poza wyjątkiem jakim jest katedra w Kantonie – nie spotka się raczej księdza obcokrajowca, to jest to możliwe w dwóch specjalnych regionach, położonych nieopodal prowincji Guangdong: Makau i Hongkongu. Ten pierwszy miałem przyjemność odwiedzić w 2017 roku, by przeglądać bogate zbiory makaońskich bibliotek.
W Makau
Jeszcze nie tak dawno Makau było portugalską kolonią, którą przekazano Chińskiej Republice Ludowej dopiero w 1999 roku. Od tego momentu ten półwysep położony w pobliżu Delty Rzeki Perłowej stanowi w myśl doktryny jeden kraj, dwa systemy, podobnie jak znajdujący się nieopodal Hongkong, Specjalny Region Administracyjny, który posiada pełną autonomię wewnętrzną, lecz wspólną z państwem chińskim politykę zagraniczną i obronną. Całkowite złączenie Makau z ChRL ma nastąpić w 2049 roku. Mieszkańcy tej byłej kolonii portugalskiej patrzą na to zjednoczenie z dużo większą sympatią niż obywatele sąsiedniego Hongkongu. Widać to choćby na przykładzie nauki standardowego języka mandaryńskiego, wobec której znacznie mniejszy opór występuje w Makau niż w dawnej brytyjskiej posiadłości.
Dzięki suwerennej polityce wewnętrznej Kościół katolicki w Makau działa zupełnie swobodnie. Zresztą to właśnie ta kolonia portugalska była bramą misjonarzy do świata azjatyckiego już od XVI wieku. To tutaj jezuici przygotowywali się do pracy w Chinach, Japonii, Wietnamie, Filipinach i innych krajach regionu poprzez naukę języków i miejscowych obyczajów. Świadectwem tego są pozostałości po monumentalnym kościele Matki Bożej (nazywanym często „katedrą św. Pawła”) oraz liczne wciąż działające świątynie katolickie.
Mimo to katolicyzm wyznaje obecnie tylko niecałe 6% makaońskiego społeczeństwa. Ogromną rolę odgrywają tradycyjne religie chińskie oraz buddyzm. W wielu domach, sklepach i restauracjach, a także na rogach ulic można zobaczyć figurkę boga dobrobytu i bogactwa Caishen-a, przed którą miejscowi palą świeczki i kadzidełka. Fakt, że Makau jest jedną ze stolic światowego hazardu z pewnością wzmaga tę tradycyjną pobożność u niektórych Chińczyków, zwłaszcza tych odwiedzających kasyna. Jeden z mieszkańców Pekinu, czyli niezbyt religijnej metropolii, zapewniał mnie, że po odprawionych modłach do wspomnianego bóstwa wygrał w kasynie poważną sumkę i zdaje się, że to wydarzenie ośmieliło go do regularnych odwiedzin Makau, by napędzać jego wysokie nominalne PKB per capita (ok. 70 tys. dol. w 2016 roku!).
Jest to zatem prawdziwy tygiel kulturowy, co odbija się w liczbie świąt państwowych – na równych prawach celebruje się te chrześcijańskie , buddyjskie, tradycyjne chińskie, jak i świeckie, związane z Chińską Republiką Ludową. Tę egzotyczną mieszankę można dostrzec także w architekturze i… na talerzu – nigdzie indziej na świecie nie widziałem jeszcze połączenia tylu różnych tradycji kulinarnych w ramach jednego obiadu. Wielokulturowa mozaika jest widoczna również w makaońskich kościołach. Na szczęście w liturgii nie odbijają się naleciałości z całego świata. Msze Święte zazwyczaj celebruje się w języku kantońskim, który nawet dla ucha osoby obeznanej z mandaryńskim sprawia wrażenie zlepki nieziemskich dźwięków.
Pojawia się szereg pytań na temat losu Kościoła w Makau po roku 2049. Nie znamy też skutków intensywnych konsultacji, jakie odbywają się obecnie pomiędzy Stolicą Apostolską a ChRL. Być może niektóre z informacji, które podałem w tych dwóch artykułach, staną się za kilka lat w dużej mierze nieaktualne. To zaś co udało mi się tutaj zaprezentować – to jedynie wycinek mojego chińskiego doświadczenia. Kościół w Chinach jest bowiem tematem na bardzo długą opowieść.
Piotr Ewertowski
mak