Marzec jest miesiącem Oskarów. Znamy już nominacje i pozostaje nam tylko czekać na nocną galę w Los Angeles, która trochę jak zawody bokserskie, skończy się zdobyciem mistrzowskiego pasa. Osobiście jestem jednak zwolennikiem czynnego czekania, więc oglądam filmy nominowane, dwa z nich zasługują na szczególną uwagę. Choćby ze względu na fakt, iż reprezentują dwa odległe od siebie sposoby robienia filmów w fabryce snów, i oba mają ogromną szansę stać się filmami roku, z tego jeden jest lepszy a drugi nieco gorszy.
Jakie dziennikarstwo?
Film „Good night and good luck” w reżyserii Georga Clooney�a (bardziej znanego u nas jako aktora), doskonale wpisuje się w trwającą w Polsce batalię polityczno – medialną, która wobec podnoszonego tematu, wydaje się być tylko piaskownicową przepychanką przypadkowych pismaków. Film Clooney�a przedstawia historię Edwarda R. Murrowa, legendarnego amerykańskiego dziennikarza, który ze swojego programu w telewizji CBS „See it Now”, uczynił konstruktywny bicz krytyki na rzeczywistość polityczną Stanów Zjednoczonych lat 50. Film koncentruje się wokół „wojny”, jaką Murrow wypowiedział na antenie autorowi „Polowania Na Czarownice” senatorowi McCarthy�emu. Powodem była obsesja donosów i oskarżeń, często pod adresem niewinnych osób, wynikająca z krucjaty senatora przeciw domniemanym komunistom. Murrow swą krytyką przyczynił się do zamknięcia niechlubnej epoki McCartyzmu. Tyle historii, którą wiernie przeniósł na ekran ten jeszcze młody stażem reżyser.
Najbardziej zdumiewający wydaje się fakt, że hollywoodzki gwiazdor nakręcił film antyhollywoodzki: skromny, powściągliwy w emocjach, elegancki i poważny, nie wspominając już o tym, że czarno – biały. Zastosowanie tego wybiegu podkreśla wiarygodność obrazu, który w dużej mierze składa się z archiwalnych materiałów telewizyjnych. Mimo, iż film jest zupełnie oczyszczony z fajerwerków, nie nudzi, bo jakże może, gdy mówi się o przełomie w dziejach telewizji. Wtedy uświadomiono sobie jej potęgę, ale też odpowiedzialność za okres zwycięstwa Murrowa. Muszę jednak odwołać się do polskiej rzeczywistości, i spytać, co stało się z dorobkiem Murrowa? Gdzie efekty świadomego dziennikarstwa? Program Murrowa charakteryzował się wysoką etyką, ważono w nim słowa, i nie oskarżano nieuczciwie. Co się stało z odbiorcami, którzy konsumują bezkrytycznie papkę, jaką przedstawiają dzisiejsze media? Dlaczego podlegamy deprecjacji, jaką narzucają nam kanały telewizyjne? Dlaczego dziś to media, a nie rozum wybierają i obalają rządy według własnej, nie zawsze będącej zgodną z prawdą, oceny? Dlaczego dziennikarz już nie relacjonuje, tylko za wszelką cenę chce wzbudzić sensację, dokonując osądów, do których nie posiada merytorycznych uprawnień? Dlaczego w mediach mamy fronty, które dzielą nasz kraj? Film Clooney�a daje prostą odpowiedź: włączając telewizor, nie wolno wyłączać rozumu.
GOOD NIGHT AND GOOD LUCK Reż. George Clooney, Scen. Georgr Clooney, Grant Heslov, Zdj. Robert Elswitt, Obsada: David Stratharin, Robert Downej Jr., Patricia Clarkson. Dystrybucja Kino Świat. Czas 93 min.
Dramat ludzkich wyborów
Dzieło mistrza już uznanego, docenionego i może trochę przecenionego, „Monachium” Stevena Spielberga, próbuje zmierzyć się z tematem politycznym. Dotyka trudny do pokazania problem terroryzmu i konfliktu izraelsko – palestyńskiego. Intencje reżysera w tej materii pozostają nie odgadnione. Film twórcy „Listy Schindlera”, nie jest filmem złym, mam jednak wrażenie, że obraz zgubił się pod zbyt wielkim ciężarem tematów.
Pojawiają się tutaj odwieczne dylematy: jak daleko jest od sędziego do kata, czy człowiek ma prawo – w myśl zasady ząb za ząb – żądać śmierci drugiego człowieka, jaka jest granica pomiędzy terroryzmem a walką o wolność, czy zabijanie może nie odcisnąć swego piętna na mordercy, jak daleko mogą posunąć się rządy krajów, by dochodzić sprawiedliwości? Czy wspomnienie Holocaustu wywołuje strach przed zagładą, a może chęć zemsty i nienawiść do całego świata? Film Spielberga nie koncentruje się na samym zamachu na izraelskich olimpijczykach, ilustruje to, co działo się później, czyli eksterminację zamachowców przez tajną jednostkę powołaną przez premier Izraela Goldę Meir. Sam zamach pojawia się w migawkach. Jest to zresztą bardzo ciekawy zabieg, dzięki któremu emocje widza nie zawsze są po tej samej stronie filmowej barykady. „Monachium” jednak trąci kiczem, którego od czasów „Parku Jurajskiego” Spielberg nie może się pozbyć. Film chce być thrillerem politycznym na miarę „W imię ojca”, „Krwawej niedzieli”, czy „Witaj nocy”, ale niestety – tylko chce. Ładunek patosu typowego dla kina z fabryki snów, niszczy wrażenie obcowania z żywymi bohaterami, i choć zamierzeniem reżysera to nie było, to i tak wartościuje się postaci na te mające, i te nie mające racji. Jak już wspominałem film wymyka się nam i prowadzi do tego, że z dobrze zaczynającego się obrazu o granicach ludzkiej wytrzymałości, rozsądku i tożsamości, przemienia się w teledysk przemocy rodem z MTV. Film miał być wkładem do debaty o konflikcie palestyńsko – izraelskim, a staje się, cytując Andrzeja Zwanickiego, „…umiarkowanie interesującą akademią na cześć poprawności politycznej”.
W marcową noc przekonamy się, czy poprawność polityczna zwycięży nad kontrowersyjnym spojrzeniem na historię najnowszą USA. Moim faworytem jest Clooney, może ze względu na świeżość i odwagę, a raczej chęć kręcenia filmów takich, jakie pragnie, bez względu na to, czy odniosą sukces komercyjny. Zadziwia tylko fakt, że Spielberg, który nawet gdyby nakręcił reklamówkę, to i tak miliony pójdą do kina, Nazwisko nie może wymknąć się poza ugłaskane zasady amerykańskiej kinematografii. Choć może jest to sposób na statuetkę w kraju, który jest wsparty na kowbojach.
MONACHIUM, Reż. Steven Spielberg, Scen. Tony Kushner, Eric Roth. Zdj. Janusz Kamiński. Obsada Eric Bana, Daniel Craig, Ciaran Hinds, Mathieu Kassovitz. Dystrybucja UIP. Czas 165 min
Marcin Wróblewski
*Autor jest studentem V roku kulturoznawstwa, na specjalizacji media i kultura audiowizualna, UAM Poznań
Artykuł ukazał się w numerze 03/2006.