Po głosowaniu w sprawie związków partnerskich mieliśmy do czynienia ze zmasowanym atakiem większości mediów i tzw. autorytetów moralnych głoszących, że Polska wciąż pozostaje ciemnym, nietolerancyjnym krajem, który nigdy nie dogoni w postępie i europejskości państw zachodnich
Oberwało się wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób są związani z prawicą, konserwatyzmem, katolicyzmem i tradycją. Środowiska lewicowo-liberalno- postkomunistyczne ponownie połączyły siły w walce o, ich zdaniem, tolerancyjną i nowoczesną Polskę. Krzyczano, że nikt nie ma prawa odbierać ludziom prawa do szczęścia, do wolności, że nie żyjemy w państwie religijnym, że Kościół katolicki i jego biskupi nie mają prawa komukolwiek zaglądać do łóżek, że zamiast ku Europie, tak mocno otwierającej się na swobody mniejszości, nasz kraj zmierza w kierunku putinowskiej Rosji „bijącej gejów”. Przy okazji zaatakowano nie tylko PiS, ale także PO, której 46 polityków sprzeciwiło się proponowanej ustawie. Mimo że postępowe środowiska bez przerwy powołują się na wolność słowa i sprzeciwiają się „łamaniu kręgosłupów moralnych”, tow praktyce okazuje się, że hasła te mają zastosowanie tylko wtedy, gdy wykorzystuje się je do walki z moralnością, religią i wartościami konserwatywnymi. Jeśli jednak ktoś powołuje się na nie, broniąc innej niż lewicowa wizji świata, automatycznie tracą one swoją wartość, przestają istnieć, a nawet stają się swoimi przeciwieństwami. Medialny mainstream przekonuje wtedy, że brak zgody na postępowe propozycje wynika ze strachu przed wszechpotężnym klerem, faszystowskimi inklinacjami i wszelkimi formami rasizmu i homofobii. Ich głównym źródłem jest zaś katolicyzm. V kolumna w PO Środowisko „postępowców” rozczarowało się też Donaldem Tuskiem, w którym pokładało nadzieję na rozpętanie wielkiej, postępowej rewolucji na miarę tego, czego „dokonał” w Hiszpanii José Zapatero i co dziś wprowadzają premier Wielkiej Brytanii David Cameron i prezydent Francji Françoise Hollande. Co prawda większość przedstawicieli polskich „elit” postępowych jedynie lekko krytykowała premiera, zdając sobie sprawę, że nie należy zbytnio osłabiać wiary wyborców PO w premiera Tuska. Niektórzy jednak, jak reżyser filmowy Agnieszka Holland, byli na tyle wzburzeni niepomyślnym dla siebie obrotem spraw, że zdecydowali się na mocniejsze uderzenie w szefa partii rządzącej. W wywiadzie z „Newsweekiem” Holland zadeklarowała, że już więcej nie zagłosuje na PO i nazwała jej przedstawicieli i samego premiera oszustami. Przekonywała też, że w ostatnich latach nastąpiła w Polsce „zamiana Żyda na homoseksualistę”. Kiedy skończył się komunizm, nastąpiła erupcja prawicowej nienawiści i teraz trudno jest uznać, że osoby odmiennej orientacji nikomu nie zagrażają. Problemem naszych prawicowych polityków jest również to, że obrażając innych ludzi, cały czas krzyczą, że to oni są obrażani i poniżani. Kościół, który domaga się wykluczenia z życia społecznego obywateli niepodzielających jego poglądów, tak samo krzyczy, że jest przez nich prześladowany – oceniała Holland. Swoją tolerancję i otwartość na „Innych” – wartości, na które tak często powołują się lewicowi intelektualiści, zaprezentowała, nazywając ludzi o konserwatywnych i prawicowych poglądach osobami o „mentalności faszyzującej”. A z takimi, jak wiemy, w ogóle nie powinno się rozmawiać. Należy je wyrzucić poza nawias życia społecznego i na wszelkie sposoby uniemożliwić szerzenie swoich poglądów. No pasaran! Czarny moher Słowa Agnieszki Holland to także kolejny dowód na to, że lewica światopoglądowa ma swoją drabinę wartości, jedne są ważne, inne są ważniejsze. Krytykując konserwatywne skrzydło PO, pani reżyser zaatakowała też czarnoskórego posła tej partii Johna Godsona, mówiąc, że „w Afryce, z której pochodzi, w wielu krajach homoseksualizm karany jest śmiercią. Czy z taką misją wszedł do polskiego Sejmu?”. Nie była to jednak pojedyncza wypowiedź rasistowska związana z tym parlamentarzystą, który już od dłuższego czasu drażni lewicowo-liberalne media i ich autorytety moralne. Dlaczego? Dlatego, że będąc czarnym, powinien mieć, ich zdaniem, poglądy liberalne na kwestie światopoglądowe i być szczególnie wrażliwym na sprawy „mniejszości”. Nasze „elity” nie potrafią zaakceptować faktu, że pochodzenie, kolor skóry czy płeć nie determinują światopoglądu, który jest kształtowany od momentu narodzin. Dlatego czarny przeciwstawiający się lobby homoseksualnemu i podważaniu instytucji małżeństwa i rodziny – przestaje być w ich rozumieniu „czarŻycie jest święte 22 Nasz Głos nr 3 | M arzec 2013 nym”, a staje się „moherem”, „faszystą” i „pisowcem”. Agnieszka Kołakowska w książce „Wojny kultur i inne wojny” przekonuje, że „wolna miłość”, naczelne hasło rewolucji kontrkulturowej z 1968 roku, jest dla nich ważniejsze niż choćby walka z rasizmem i uprzedzeniami, na które tak często się powołują. Jest ona bowiem wymierzona w instytucję małżeństwa i rodzinę, w ład społeczny, moralność i religię, – czyli to wszytko, co „dzieci kwiaty” uważały za „element systemu opresyjnego” i co z taką pasją do dziś zwalczają. Nagonka na „faszystkę” W bitwie o kształt świata, a w tym przypadku o polskie prawodawstwo i rodzinę, nie liczą się żadne zasady, o czym przekonała się prof. Krystyna Pawłowicz, gdy stanęła w obronie normalności, nie bojąc się zdecydowanie formułować swoich przekonań. Jej słowa broniące wyjątkowości instytucji małżeństwa, podkreślające rolę i znaczenie rodziny, a także odsłaniające kłamstwo ideologii gender, spotkały się ze zmasowanym atakiem środowisk postępowych. Zarzucano jej faszystowskie poglądy, sugerowano, że nienawidzi homoseksualistów i transwestytów i chciałaby się ich pozbyć. Nikt z medialnych moralistów nie stanął w jej obronie, nie przekonywał swoich kolegów i koleżanek, że pani profesor ma prawo korzystać z wolności słowa, że pluralizm poglądów jest wartością kluczową w demokracji. Większość mainstreamowych mediów nie wyraziła też swojego oburzenia atakami homohuliganów na profesorów popierających prof. Pawłowicz. Nikt nie raczył skonfrontować jej słów z nauczaniem Kościoła katolickiego czy encyklik papieskich i wypowiedzi głów Kościoła w tej sprawie. Okazałoby się bowiem, że sformułowania prof. Pawłowicz nie są niczym odkrywczym, w całości pokrywają się z katolickim podejściem zarówno do homoseksualizmu, wolnych związków, jak i wyjątkowości małżeństwa i rodziny. Co więcej, z badań wynika, że zdecydowana większość społeczeństwa wciąż zachowuje zdrowy rozsądek i nie chce rewolucyjnych zmian w kwestiach światopoglądowych. Spór o związki partnerskie po raz kolejny pokazał, że większość przedstawicieli polskich mediów, celebrytów i polityków, czyli tzw. elity nie tylko prowadzą politykę antynarodową, niezgodną z interesami naszego kraju, ale także dążą, nie oglądając się na zdanie społeczeństwa w tej sprawie, do dalszego jego rozkładu. Nie zapominajmy, że „dyskusja” ta ma miejsce w momencie zapaści demograficznej, Polska jest bowiem krajem wymierającym, a rządzący nie podejmują, oprócz deklaracji bez pokrycia, żadnych konkretnych kroków, żeby tej sytuacji przeciwdziałać. Wprost przeciwnie, propozycja związków partnerskich osłabiałaby instytucję małżeństwa i pozwalała na łatwiejsze rozchodzenie się par, co miałoby tragiczne skutki przede wszystkim dla rodzących się w nich dzieci. Zagadać kryzys Biskup Jan Tyrawa w liście na Wielki Post pisał o człowieku XXI wieku, że „wychodząc z błędnego założenia, jakoby w jego życiu wszystko było tylko kwestią wyboru, odrzuca to, co miałoby kolidować z jego wolnością i samorealizacją. W imię tej błędnej filozofii życia odrzuca także ludzkie powiązania i relacje: ojca, matki, żony, męża, syna czy córki. W ten sposób upadają też istotne wymiary doświadczenia bycia osobą ludzką”. Nie jest dziełem przypadku, że w ostatnim czasie rzeczywistość medialna kręci się wokół spraw światopoglądowych. Co i rusz słyszymy, że rząd zajmie się kwestią in vitro, ustawą antyaborcyjną, związkami partnerskimi, „finansowaniem” Kościoła, a także „przemocą w rodzinie”. Są to sprawy ważne, więcej, patrząc długofalowo, nawet ważniejsze od wielu kwestii doczesnych, którymi za wszelką cenę nie chce się zająć rząd. Galopujące bezrobocie, coraz bardziej odczuwalny kryzys gospodarczy, demografia, emerytury, służba zdrowia, rozkopane drogi, kolej – PO za wszelką cenę nie chce stanąć oko w oko z tymi problemami. Polskie „elity” uważają, że nasz kraj musi jak najszybciej zacząć naśladować zachodnioeuropejskie standardy w kwestiach kulturowych i moralnych. Korzystają z tego, że ludzie o mentalności „dzieci kwiatów” i „pożytecznych idiotów” zajmują dziś kluczowe pozycje w Unii Europejskiej i innych instytucjach międzynarodowych, co umożliwia im tworzenie liberalnego światopoglądowo prawa, które następnie jest narzucane suwerennym krajom. Dlatego obecnie starają się nam narzucić związki partnerskie, liberalizację ustawy antyaborcyjnej, ideologicznie nacechowane wychowanie seksualne w szkołach, a jutro będziemy musieli się przyzwyczaić do adopcji dzieci przez homomałżeństwa, do eutanazji i aborcji na życzenie. Marsz kontrkultury nie ma końca, gdyż zawsze przyjdzie ktoś nowy, kto zaproponuje coś bardziej postępowego, obiecując większą „wolność” i ci, którzy dziś noszą sztandar rewolucji, zostaną nazwani konserwatystami i „talibami”.
Aleksander Kłos