Dojeżdżasz do pracy godzinę. Osiem godzin etatu. Potem godzina powrotu. Dziesięć godzin minęło, często w pośpiechu i stresie. W domu czekają kolejne obowiązki – dzieci albo starsi rodzice, posiłek poprzedzony jego przygotowaniem, rachunki, zakupy, naprawy, sprzątanie…
W swój wypełniony po brzegi harmonogram usiłujesz jeszcze upchnąć czas na spotkania z rodziną i przyjaciółmi, jakieś rozrywki, lekturę, sport, choćby spacer. I gdzie tu miejsce na spotkanie z Bogiem? Czy jako ludzie żyjący w świecie jesteśmy skazani na modlitwę w biegu?
Święty umiar
Dewizę ora et labora (módl się i pracuj) zna pewnie każdy katolik. Przypisywana św. Benedyktowi jest tak naprawdę autorstwa niemieckiego, XIX-wiecznego opata Placyda Woltera, ale w pełni oddaje charakter reguły ułożonej dwanaście wieków wcześniej przez świętego z Nursji. Kryje się za nią wezwanie do poszukiwania harmonii w życiu duchowym i materialnym, która przekłada się na równowagę i umiar we wszystkim, co składa się na nasze życie: w modlitwie i pokucie, pracy i odpoczynku, piciu i jedzeniu.
O. Brunon Koniecko OSB, benedyktyn z Tyńca, na pytanie, czy taka harmonia jest możliwa w życiu świeckich, zapewnia: „Oczywiście! Nikt nie powinien mieć co do tego wątpliwości! Człowiek jest całością. Żyje jednocześnie życiem duchowym i materialnym. To my go dzielimy na części”. A zagadnięty o to, co utrudnia świeckim katolikom życie zgodnie z zasadą ora et labora, tłumaczy: „Przeszkodą jest pracoholizm i brak odpoczynku. Trzeba widzieć cel i sens tego, co robię. Widzieć pracę jako element powołania człowieka. Należy uświadamiać sobie Bożą obecność, która jest stała i niezmienna. Żyć w tej Bożej obecności”.
Maciej Gnyszka, przedsiębiorca, youtuber i ojciec rodziny, dopowiada: „Co jest największym wyzwaniem? Wydaje mi się, że zachowanie balansu między ora a labora. Dzisiaj z jednej strony problemem jest pamiętanie o labora, ponieważ szczególnie w środowiskach charyzmatycznych ludzie mają skłonność do naciągania Pana Boga na cuda, nie chcąc za bardzo pracować. Z drugiej strony są środowiska, w których panuje taki aktywizm, że kompletnie zapomina się o ora”.
Współcześni świeccy zdają się być coraz bardziej stęsknieni za równowagą w swoim życiu. Świadczy o tym rosnąca popularność różnego typu rekolekcji w ciszy i kursów modlitwy, często przeżywanych w benedyktyńskich opactwach.
Od czego zacząć?
„Modlić można się na tysiące sposobów. Żeby zwracać się do Ojca, dzieci Boże nie potrzebują nienaturalnych, pedantycznych metod. Miłość jest odkrywcza, przedsiębiorcza. Jeżeli kochamy, potrafimy odkryć własne, osobiste drogi prowadzące do ciągłego dialogu z Panem” – podkreślał św. Josemaría Escrivá. Jednak na początku drogi przydadzą się i metoda, i plan. O. Brunon zapytany, od czego zacząć wdrażanie się w modlitwę i o czym zawsze pamiętać, odpowiada: „Od modlitwy na początku i na końcu dnia, aby objąć pamięcią Bożą obecność, aby ukierunkować całe swoje działanie na Boga oraz mieć czas na odpoczynek”.
Tematem modlitwy, jej miejsca w życiu i właściwego przeżywania zajmowało się wielu świętych i mistrzów życia duchowego. Choćby św. Franciszek Salezy, autor Filotei – podręcznika życia wewnętrznego dla świeckich. Jego dzieło, mimo że liczy dobre czterysta lat, zachowało aktualną wymowę, może szczególnie tam, gdzie autor porusza temat modlitwy. Salezy zalecał tytułowej Filotei – czyli każdemu, kto chce dążyć do doskonałości chrześcijańskiej – ćwiczenie poranne i ćwiczenie wieczorne. Pierwsze służy modlitewnemu przygotowaniu się do całego dnia i wymaga przemyślenia jego planu, z uwzględnieniem zarówno sytuacji, w których można służyć Bogu, jak i tych, które niosą ze sobą niebezpieczeństwo Jego obrażenia. Ćwiczenie wieczorne, obejmujące rachunek sumienia, jest modlitewnym podsumowaniem dnia. Św. Franciszek podkreślał: „Tego ćwiczenia, tak samo jak porannego, nie należy nigdy opuszczać”. Czy można tę modlitwę poprowadzić inaczej, niż proponuje Salezy? Oczywiście, wystarczy poszukać. Np. ks. Andrzej Muszala w swojej książce Modlitwa w ciszy zaleca poranną, półgodzinną medytację opartą na Słowie Bożym. Opisuje tę metodę, nazwaną 5 razy NIC, krok po kroku.
A jak to wygląda w praktyce życia u świeckich? Maciej Gnyszka, człowiek bardzo aktywny zawodowo, a przy tym ojciec czwórki niedużych dzieci, wstaje codziennie o 4:30, by mieć czas na modlitwę myślną, medytację i lekturę duchową: „Elementem tego jest LiveHardkora na moim kanale YouTube, gdzie czytam innym, ale i sobie przede wszystkim, lektury duchowe, na które normalnie nie miałbym czasu” – wyjaśnia. Małgorzata Bartas-Witan, dziennikarka radiowa, żona, mama trójki dorosłych już dzieci i zarazem córka opiekująca się od dwóch lat leżącą mamą – jak mówi – „walczy o poranki”. „Staram się zawsze zaczynać od modlitwy, czyli jutrzni, przeczytania czytań liturgicznych na dany dzień i modlitewnego skupienia się nad tym Słowem, i oczywiście też pacierza” – opowiada. To dla niej najmocniejsza chwila dnia pod względem wierności modlitwie. Wyzwaniem staje się wieczór: „Staram się zakończyć dzień, chociażby odmawiając kompletę. Coś, o co póki co bezskutecznie walczę, to codzienny rachunek sumienia”.
Jak nie zapomnieć o Bogu w ciągu dnia
Praca nie jest dopustem czy karą za grzechy, tylko uczestniczeniem człowieka w stwórczym dziele Bożym. Sama praca może być modlitwą, o czym pisze Syrach: „modlitwa ich prac dotyczy [ich] zawodu” (Syr 38, 34). Czy jednak można się ograniczyć do modlitwy samą pracą? „Praca, będąca obowiązkiem albo służbą drugiemu człowiekowi, może być wykonywana z modlitewną intencją, ale nie może zastępować czasu dedykowanego tylko Panu Bogu – podkreśla Małgorzata Bartas-Witan. – Niebezpiecznie jest ograniczać się do samej modlitwy pracą, łatwo tu przesuwać granice, to jest odwracanie nadprzyrodzonego widzenia naszego funkcjonowania”.
Maciej Gnyszka dodaje: „Może, ale nie rekomendowałbym tego na dłuższą metę. Sam miewam okresy, gdzie jest to jedyna forma, ale na szczęście krótkie. No i staram się, zgodnie z takim urbanistycznym master planem, przetykać je rekolekcjami. I gdzie tylko się da, wplatać akty strzeliste jako modlitwę myślną”.
Kiedy rytm życia nie pozwala Małgorzacie na modlitwę na kolanach, też modli się aktami strzelistymi. Do jej stałych nawyków należy różaniec odmawiany w pociągu, w drodze do pracy. „Różaniec to spuścizna duchowa po moim tacie. Bardzo identyfikuję się z traktowaniem tej modlitwy jako kontemplacji, trwania w przywiązaniu do Matki Bożej i oddawania Jej czasu i swojej uwagi”. Kiedy pracuje zdalnie, równolegle mając baczenie na obłożnie chorą matkę, stara się włączać w jej tryb modlitewny, oparty na audycjach i transmisjach Radia Maryja i Telewizji Trwam: „Nie zawsze towarzyszę mamie we wszystkim, bo takiej możliwości często nie mam, ale jestem w przestrzeni domu, gdzie modlitwa jest słyszalna, i jest to dla mnie formą uczestniczenia w niej. Kiedy mogę, klękam koło mamy i razem odmawiamy różaniec albo koronkę”.
***
Godzenie pracy zawodowej, obowiązków stanu i modlitwy nie należy do łatwych zadań. „Bardzo często pragnienie pójścia na mszę świętą przegrywa z tym, że mam do wykonania zadanie – opowiada Małgorzata. – Często myślę, że gdybym wtedy przerwała pracę, poszła do kościoła i kontynuowała po powrocie, poszło by mi dużo lepiej. Jednak często praca tak bardzo absorbuje, że staje się nadrzędna nawet wobec tego jej ofiarowania na Bożą Chwałę”.
„«Bojowaniem jest życie człowieka» – cytuje Hioba Maciej. – Jestem wyznawcą tezy, że generalnie w życiu nie musi być łatwo, tylko heroicznie. W związku z tym z trudem godzę wszystkie obowiązki. Uważam, że w ogóle bardzo pomocna w życiu jest metodyka Michaela Hyatta, która pozwala określić sobie priorytety i cel strategiczny. No i bardzo, bardzo pożyteczna jest też metodyka Getting Things Done Davida Allena. Allen pomógł mi zrozumieć, jak należy zarządzać strumieniem zadań, i pokazał, że nie wszystko da się zrobić i należy się z tym pogodzić”.
Na koniec oddajmy głos św. Josemaríi: „Kiedy w latach trzydziestych przychodzili do mnie, młodego kapłana, ludzie wszelkich stanów – ludzie nauki i robotnicy, zdrowi i chorzy, bogaci, ubodzy, kapłani i świeccy – chcąc lepiej naśladować Pana, radziłem im zawsze: Módlcie się! A jeśli ktoś mi odpowiadał: Nie wiem nawet, jak zacząć, zalecałem mu, by stanął w obecności Bożej i wypowiedział przed Nim swój niepokój, swoje zgnębienie za pomocą tej samej skargi: Panie, nie umiem się modlić! Wielokrotnie z tego pokornego zwierzenia wyrosła zażyłość z Chrystusem, zaczęła się stała rozmowa z Nim. Minęło wiele lat, ale nie poznałem żadnej innej recepty”.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 4/2024
/ab