Każdy człowiek chce być szczęśliwy. Ale jeszcze bardziej sam Bóg tego dla nas pragnie. Jeśli dasz Mu się prowadzić – to jest świętość. Świętość to relacja miłości i zaufania do Boga. Świętość to najprawdziwsza normalność.
Nie jest pociągająca bo…
Mam wrażenie, że słowo „świętość” raczej odstrasza, niż w jakikolwiek sposób pociąga przeciętnego człowieka, tym bardziej młodego, pełnego energii, pragnącego się „wyszaleć” i zaznać wszystkiego, co wydaje mu się atrakcyjne. Jestem jednak przekonany, że za tymi wszystkimi pragnieniami kryje się owo najgłębsze – pragnienie szczęścia. A szczęście to ostatecznie nic innego, niż kochać i być kochanym. Jednak wiele osób przekonuje się o tym dopiero w czasie swojej dojrzałości, starości albo wtedy, gdy jest już za późno… Jak więc zachęcić młodych ludzi do odkrycia tej drogi prawdziwej miłości?
Jest taki moment w programie 12 Kroków, gdy uczestnicy uświadamiają sobie swoje destrukcyjne schematy zachowania, w które łatwo wchodzili, i uczą się wyrabiać nowe, dobre i rozwijające nawyki. Kluczem do wyrobienia takiego nawyku jest odnalezienie w nim czegoś, co człowieka pociąga. Dla przykładu, jeśli ktoś miał w zwyczaju w stresowych sytuacjach sięgać po alkohol, na tym etapie szuka jakiegoś zastępnika, czegoś atrakcyjnego, ale moralnie dobrego lub obojętnego – może to być gra na gitarze, słuchanie muzyki, krótka modlitwa.
Myślę, że podobnie jest z mówieniem młodym o świętości. Dlaczego? Otóż bardzo często przeciętny młody człowiek, choćby co niedzielę słyszał w kościele zachętę do świętości i choćby wiedział, że jest to pewien ideał i dobra rzecz, to nie znajduje w tym nic pociągającego. Droga do świętości przedstawiana jest do tego bardzo często jako bezgrzeszność, doskonałość moralna, co jest bardzo zniechęcające. Człowiek jest tak skomplikowany, że choćby nawet wiedział, co jest dobre i co najlepsze, to i tak nie znajdzie motywacji, aby do tego dążyć, jeśli nie pociągnie go to na poziomie wolitywnym.
Trzeba ją odkryć
Tak więc punktem wyjścia jest odkrycie znaczenia świętości jako wartości, która pociąga. Jeśli tak nie jest, jeśli wydaje się ona komuś czymś dziwnym, może wręcz odpychającym, nieatrakcyjnym, warto zadać sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Zobaczmy, czym tak naprawdę jest świętość. To pewien paradoks, że istotą świętości wcale nie jest świętość, ale bliskość z Bogiem, prawdziwa przyjaźń, wielkie zaufanie, że skoro On mnie stworzył i ku Niemu zmierza moje życie, to On też wie najlepiej, jak mogę osiągnąć szczęście. Uwaga! Świętość to nie doskonałe zachowywanie przykazań – „będziesz doskonały moralnie = będziesz święty”.
Wezwaniu do świętości niezwykle może zaszkodzić perfidna pomyłka: zamiast dawać przekaz o kochającym Bogu, mówimy o religijnym prawie i straszymy konsekwencjami jego nieprzestrzegania. Jeśli wyjdziemy do młodych z przekazem: „bądźcie święci, zachowujcie przykazania, bo inaczej skazujecie się na potępienie”, to w ten sposób tylko ich zrazimy do tej pięknej drogi. Bardzo nad tym ubolewam, gdy widzę, że niektórzy wierzący rodzice, niby w dobrej wierze, wychodzą z takim przekazem do swoich dzieci… To jest straszne i zniechęcające! Bóg jest przecież Miłością, Osobą; On przede wszystkim pragnie relacji z żywym człowiekiem. Potępienie jest skutkiem odrzucenia miłości Boga; dlaczego więc niektórzy chcieliby zachęcić do kochania Boga poprzez straszenie konsekwencjami Jego odrzucenia? To tak, jakby zakochany chłopak próbował zdobyć dziewczynę, grożąc jej zrobieniem krzywdy w przypadku odrzucenia jego uczuć. Jak bardzo możemy kogoś zrazić do Boga naszym moralizatorstwem! I jak wielką krzywdę wyrządzamy Bogu, kiedy zamiast mówić o Jego pociągającej Miłości, o Jego nieskończonym miłosierdziu, przedstawiamy Go wyłącznie jako Sprawiedliwego Sędziego!
Ośmielę się pójść jeszcze dalej i stwierdzić, że to szatańska robota. Zobaczmy, co mówi Jezus do św. Faustyny: „O, jak bardzo Mnie rani niedowierzanie duszy. Taka dusza wyznaje, że jestem święty i sprawiedliwy, a nie wierzy, że jestem miłosierdziem, nie dowierza dobroci Mojej. I szatani wielbią sprawiedliwość Moją, ale nie wierzą w dobroć Moją” (Dz 300). Dlaczego więc wielu rodziców jako swój obowiązek postrzega bardziej pilnowanie, czy ich dziecko zachowuje moralność chrześcijańską, niż dawanie świadectwa o miłości Boga?
W świętości w ogóle nie chodzi o grzech
Grzech nie jest żadną przeszkodą dla Boga! Jezus mówi s. Faustynie: „wiedz, duszo, że wszystkie grzechy twoje nie zraniły Mi tak boleśnie serca, jak twoja obecna nieufność; po tylu wysiłkach Mojej miłości i miłosierdzia nie dowierzasz Mojej dobroci” (Dz 1486). Chodzi o miłość do Boga, o to, by Mu ufać, by w trudnościach szukać Jego pomocy w Słowie, we mszy świętej, by przebaczać, wyjść ku drugiemu, by w pełni żyć i być szczęśliwym razem z Nim.
Nie jest jednak możliwe zachęcanie młodych do świętości, jeśli sami najpierw tego nie doświadczymy. I jest to również bardzo ważna kwestia. Zastanawiam się, czy młodym rzeczywiście trzeba mówić o świętości. Czy nie bardziej pociągnie ich do niej spotkanie choćby jednej osoby, która jest naprawdę szczęśliwa i spełniona – takim prawdziwym, dobrym, Bożym życiem. „Każdy święty chodzi uśmiechnięty” – śpiewała Arka Noego. Bo tym w istocie jest świętość: człowiek, który odkrywa, że droga do szczęścia jest w gruncie rzeczy drogą do Boga, że to właśnie w relacji z Nim odkrywa się prawdziwą radość, pokój – taki człowiek będzie najbardziej autentycznym świadectwem dla młodego pokolenia, że warto iść tą drogą.
Potrzeba nam świadków: nawet jeden autentyczny przykład znaczy więcej niż tysiące słów. Tylko człowiek przeżywający swoje życie w bliskości z Bogiem może pociągnąć do świętości, nikt inny. Inaczej zrazimy młodych do Boga. Każdy człowiek chce być szczęśliwy. Ale jeszcze bardziej to sam Bóg pragnie, byśmy byli szczęśliwi, dlatego On wyciąga ku nam swoją dłoń. Jeśli ją pochwycisz i dasz Mu się prowadzić, to to jest świętość. Świętość to nie bezgrzeszność i moralna doskonałość, ale odpowiedzenie na pragnienie miłości Boga do ciebie. Świętość to relacja miłości i zaufania do Boga.
Świętość nie oznacza oderwania od rzeczywistości
Nie oznacza ona odcięcia się od przyjaciół, zamknięcia w zakonie, modlitwy 24/7, nieustannego umartwiania się; ba, nie ogranicza się także do życia w celibacie! Myśląc o świętych, najczęściej myślimy o takich osobach jak św.św. Jan Paweł II, Jan Vianney, Franciszek, Ignacy Loyola – a oni wszyscy byli w stanie kapłańskim. I zaraz tracimy punkt wspólny z naszym zwyczajnym życiem. Tymczasem droga małżeńska również jest drogą do świętości! Bardzo naturalne jest, że młodzi wchodzą w związki, że się zakochują, spotykają, randkują. Bardzo często niestety tracą tutaj swoją relację z Bogiem, wchodząc w różne grzechy seksualne. Znają przykazania i to, co powinni, z drugiej strony doświadczają swojej słabości i pociągu do tego, co nowe – i poddając się, rezygnują z relacji z Bogiem. Zauważmy ten dramat, rozdźwięk obecny w młodym człowieku: z jednej strony jego życie, bycie w związku, zmaganie z nieczystością, a z drugiej strony świętość, Jan Paweł II, heros wiary, nieustannie się modlący, czysty etc. Brak punktów wspólnych. Efekt? Zniechęcenie: „to nie dla mnie”. Dlatego tak ważne jest pokazanie młodych kanonizowanych, jak Carlo Acutis czy Pier Giorgio Frassati, których zmagania z pewnością są dla młodego pokolenia bardziej przemawiające.
Świętość to najprawdziwsza normalność. To powracanie do pierwotnego stanu raju, gdzie człowiek nie boi się Boga, przechadza się z Nim, kocha Go i w tej harmonii kocha człowieka, który jest obok. Dzięki temu – przyjmując miłość Boga i tą miłością kochając siebie, innych i cały świat – jest szczęśliwy i żyje w pokoju. A jego świętość jest „tylko” wypadkową takiego życia.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 4/2025
/mdk