Adamski: O pokusie libertarianizmu i katastrofie promu „Jan Heweliusz”

2025/11/12
Jan Heweliusz 1986
Fot. Balcer / Wikipedia /CC BY 2.5 / dostęp: 12.11.2025

Niektórzy politologowie uważają, że polskie ugrupowania polityczne określające się jako jednocześnie prawicowe, narodowe, patriotyczne i do tego antysystemowe, są automatycznie skazane na wewnętrzny konflikt ideowy.

Dzieje się tak, gdyż praktycznie występują w nich dwie frakcje, czy też skrzydła, odwołujące się do przeciwstawnych sobie idei. Na pierwszym miejscu można wyodrębnić skrzydło narodowe, odwołujące się do endeckiej idei solidaryzmu narodowego. Solidaryzm narodowy, mimo bogatej literatury teoretycznej i szerokiej obecności w myśli liderów narodowej demokracji, w zasadzie nigdy nie był wdrażany w życie w praktyce politycznej II RP; ewentualnie niektóre jego elementy można odnaleźć w polityce prowadzonej przez obóz sanacyjny w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch II wojny światowej. Jednakże idea solidaryzmu narodowego stała się dosyć bliska katolickiej nauce społecznej uprawianej w powojennej Polsce, była obecna zarówno w myśli bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, jak i w opracowaniach teoretycznych oraz podręcznikach, choćby u Czesława Strzeszewskiego. Jednakże idee te wydają się być dalej zamknięte w dawno wydanych, często już pożółkłych książkach, które mało kto dzisiaj czyta.

Na drugim miejscu, w wyżej wzmiankowanych ugrupowaniach, jest liczniejsza i bardziej popularna frakcja libertariańska. Mimo licznego uczestnictwa Polaków w odbywanym corocznie Marszu Niepodległości w zasadzie nie posiada ono żadnego przełożenia na wynik wyborczy. Ideowe ugrupowania o charakterze narodowym znajdują się zawsze pod progiem. Tym zaś, co ciągnie do góry wynik wyborczy ugrupowań antysystemowych są hasła libertariańskie, sprzeciwiające się wysokim podatkom oraz regulacyjnej roli państwa w gospodarce, tudzież wspieranym przez państwo i organizacje ponadnarodowe ingerencjom w życie rodzinne i prywatne. Tyle tylko, że godzenie solidaryzmu narodowego z libertarianizmem przypomina w pewnym sensie godzenie ognia z wodą.

Czym zatem jest libertarianizm? Czy to tylko liberalizm gospodarczy na sterydach, czy może coś zupełnie innego? Skąd się wziął? Oczywiście odpowiedź na to ostatnie pytanie jest prosta – ze Stanów Zjednoczonych. W 1971 r. ukazała się tam książka będąca jedną z najważniejszych publikacji z zakresu etyki społecznej w XX w. Była to „Teoria sprawiedliwości” Johna Rawlsa (1921-2002). W ogromnym uproszczeniu można stwierdzić, że idea przewodnia tego dzieła zasadza się na przekonaniu, że równość w społeczeństwie liberalnym nie oznacza równości poziomów życia, tylko równość szans, czyli, że wszyscy przy wejściu w dorosłe życie powinni mieć takie same warunki startowe (egalitaryzm demokratyczny). Publikacja wywołała ogromną dyskusję wśród amerykańskich myślicieli społecznych, którzy podzielili się na dwa obozy, czyli komunitarian i libertarian. Do komunitarian, podkreślających ważność wspólnoty w życiu społecznym, należeli tak znani filozofowie jak Charles Taylor, Amitai Etzioni, Michael Sandel. Za twórcę obozu libertarian uznaje się Roberta Nozicka (1938-2002), autora książki „Anarchia, państwo, utopia” z 1974 r., uważającego, że jedynym sprawiedliwym państwem jest państwo minimalne. Jednak za najbardziej znaną autorkę wyznającą libertarianizm uważana jest amerykańska powieściopisarka, pochodząca z rodziny rosyjskich Żydów, Ayn Rand (1905-1982), urodzona w Petersburgu jako Alissa Rosenbaum. Libertarianizm w jej ujęciu, to system skrajnie indywidualistyczny, dający człowiekowi możliwość wydobycia tkwiących w nim samym sił zdolnych do zmiany rzeczywistości na lepsze, jednak aby te siły wyzwolić potrzeba ograniczyć to, co je tłamsi, czyli wpływ nie tylko państwa, ale i społeczeństwa.

Dziedzictwo wolności szlacheckiej w I RP oraz czasy rozbiorów spowodowały w społeczeństwie polskim niechęć do jakiejkolwiek władzy państwowej, a wzmocniła ją później okupacja niemiecka oraz komunizm. Władza państwowa została narzucona siłą przez znienawidzonych zaborców, co spowodowało, że idee libertariańskie padły w Polsce na podatny grunt. II Rzeczypospolita w początkach swej niepodległości była krajem mocno zanarchizowanym, ze słabymi strukturami państwa. Występowała wysoka przestępczość, często dochodziło do zbiorowych i brutalnych morderstw na tle rabunkowym, ze szczegółami opisywanymi z lubością przez ówczesne gazety brukowe. Jednakże idea umocnienia policji, liczniejszej i skuteczniejszej, nie była wtedy w społeczeństwie zbyt popularna, gdyż policjant kojarzył się z brutalnym carskim lub pruskim żandarmem, ewentualnie z niezbyt rozgarniętym austriackim, wobec czego „niech lepiej zostanie tak jak jest”.

Wyświetlany obecnie serial o zatonięciu promu „Jan Heweliusz” w swych założeniach nie jest jedynie opowieścią o katastrofie morskiej, ale także swoistym rozliczeniem z Polską epoki Balcerowicza, w której dość popularne były idee libertariańskie. Sam statek posiadał wady konstrukcyjne, które w zasadzie wykluczały jego bezpieczne rejsy po wzburzonym morzu. Nawet wiatr o sile 60 km/h był dla niego niebezpieczny, ale przecież żeby na siebie zarobić musiał pływać codziennie, łącząc handlowo świat socjalistyczny z kapitalistycznym. Odbywało się to zarówno oficjalnie (przewóz oclonych towarów), jak i nieoficjalnie (przemyt). W myśl hasła „Polak potrafi” udało się tak „zakombinować” (manipulacje wadliwym systemem antyprzechyłowym), aby mimo wszystko jakoś pływał, ignorując przy tym jednocześnie cały szereg regulacji, przepisów i procedur. Wszystkie liczne wypadki, zderzenia, wywrotki, niebezpieczne przechyły i pożar, były „do wyklepania” w myśl zasady, że „jakoś to będzie, bo tak było zawsze”. Jednak te doraźne środki okazały się zgubne w sytuacji pojawienia się „czarnego łabędzia”, czyli zbiegnięcia się naraz wszystkich, trudnych do przewidzenia okoliczności, mogących wystąpić w jednej chwili.

Libertarianizm, uświadomiony lub też nie, jest zawsze pokusą do wybrania z pozoru prostej drogi na skróty, a przy tym ignorującym antropologiczną ograniczoność sił ludzkich grzechem pierworodnym – tym samym potrafi być zgubnym w skutkach brakiem pokory. Wiele się obecnie pisze o moralnej i intelektualnej kondycji polskiego katolicyzmu wyliczając, w sposób mniej lub bardziej śmiały, niebezpieczne zjawiska w nim obecne. Choćby ignorowanie nauczania społecznego ostatnich papieży (Benedykta XVI, Franciszka) i coraz bardziej otwarta kontestacja pontyfikatu Leona XIV, lawinowa laicyzacja wśród młodzieży, brak powołań, antyintelektualizm, ignorowanie problemów podnoszonych przez kreatywną teologię latynoską. Do tego można jeszcze dorzucić gorszące skandale i utratę zaufania społecznego przez episkopat, Czyli jednym słowem nierozpoznawanie obecnych znaków czasu i zapatrzenie w przeszłość, w myśl zasady, że „jakoś to będzie, bo tak było zawsze”. Czy gdyby ktoś złośliwy, aczkolwiek nie zaślepiony ideologicznie, zapytałby czy polski katolicyzm przypadkiem nie znalazł się na kursie „Jana Heweliusza”, to czy byłoby to daleko posunięte nadużycie?

 

/mdk

ks Krzysztof Adamski

ks. dr Krzysztof Adamski

Wykładowca katolickiej nauki społecznej na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#libertarianizm #solidaryzm narodowy #katolicyzm #katastrofa #konflikt ideowy #MF Jan Heweliusz
© Civitas Christiana 2025. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej