Imperatyw poprawności, który obowiązuje w dyskursie świata zachodniego, ma tworzyć społeczeństwa inkluzywne. Poszanowanie odmienności i praw grup mniejszościowych wydaje się naturalnym gwarantem ładu społecznego. To oczywiste, ale co, jeśli owa poprawność staje się hiperpoprawnością i zaburza naturalne funkcjonowanie grup wchodzących ze sobą w interakcje społeczne?
Wiąże się to mocno nie tylko z ideą, ale nawet p o l i t y k ą multikulturalizmu. Samo pojęcie multikulturalizm jest tożsame ze słowem wielokulturowość, która stanowi normalne zjawisko społeczne. Jak przypominają nasi autorzy, istnienie kilku kultur na wspólnym obszarze nie jest obce także w dziejach Polski. Rzeczpospolita ma doświadczenie społeczeństwa multikulturowego, bowiem obok siebie przez wieki występowały na jej terenach kultury: polska, rosyjska, żydowska i tatarska. Dodać do tego zamieszkujące nasze ziemie mniejszości niemieckie, ukraińskie, białoruskie, ormiańskie, łemkowskie, romskie (określenie „Cygan”, wg niektórych też ma pejoratywny charakter; dziś prawdziwych Cyganów już nie ma?), w sumie nawet do kilkunastu nacji. Obecnie usiłuje się wmówić Polakom, jakoby mieli z tym jakiś narodowy problem. Nieprawda.
Jeśli można mówić o multikulturalizmie, który sprawia kłopot w debacie publicznej, to w kontekście ideologii mniejszości wykreowanych przez środowiska tzw. wolnościowe. Podnoszą (wyimaginowane albo wyolbrzymiane) problemy wykluczenia i dyskryminacji, np. ze względu na orientacje seksualne. Mogą to być równie dobrze ruchy feministyczne zabiegające (rzekomo) o prawa kobiet, jak ostatnio, tuż przed Wielkim Tygodniem, kolejny raz walczące w Polsce o prawo matek do… zabijania własnych dzieci, w imię postulowanego prawa decydowania o własnym ciele (sic). Aborcja to też dla nich niepoprawne ujęcie problemu, wolą: zabieg albo chociaż usunięcie ciąży.
Dzięki staraniom organizacji działających na tle rasowym, w USA nie spotkamy już Murzynów, ale Afroamerykanów. Nie radzę szukać też Indian, bowiem poprawność nakazuje mówić o nich Native Americans (rodowici Amerykanie). Nie ma umysłowo upośledzonych, są tylko „odmiennie uzdolnieni”. Ostatnio padł postulat, by nie używać również frazy „terroryzm islamistyczny” do opisywania ataków terroru dokonywanych przez islamskich ekstremistów. Mówi się w tym kontekście o dyskryminacji, stygmatyzacji i języku agresji czy nawet mikroagresji.
Na naszym polskim podwórku pracownicy filii międzynarodowych korporacji nie mają już świąt Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy, ale odpowiednio – Zimową i Wiosenną przerwę. To też choćby wymieniane karty okolicznościowe są opracowane tak, by nie dotknąć niczyich uczuć religijnych, a właściwie ateistycznych. Zamiast wizerunku Jezusa Zmartwychwstałego jest zając. Niewierzący może za to na scenie teatralnej znieważyć najważniejsze dla chrześcijan symbole religijne, co krytyka nazwie sztuką, a tej należy się przecież wolność (sic).
Szukamy odpowiedzi na pytanie, co stanowi zdroworozsądkową wielokulturowość, jako konieczny model funkcjonowania ludzi w globalnej rzeczywistości, a co jest już raczej swoistą religią polityczną, jaką w ostatnich latach staje się multikulturalizm. Zainteresowanych pogłębieniem tych zagadnień odsyłam do książki Multikulturalizm jako religia polityczna (IW Pax, 2017) autorstwa Mathieu Bock-Côté, który w sposób bezkompromisowy obnaża prawdziwe oblicze tego nowego autorytaryzmu, ujętego przez nas w temacie numeru jako „dyktatura poprawności”.
Marcin Kluczyński
mk