29 września w świdnickim oddziale “Civitas Christiana” odbyło się spotkanie poświęcone bł. ks. Władysławowi Bukowińskiemu. Jego historia jest bardzo „na czasie”, bowiem beatyfikacja odbyła się niecałe 3 tygodnie wcześniej, 11 dnia tego samego miesiąca. Już sam tytuł spotkania – „Zesłanie. Apostoł Kazachstanu” wiele nam mówi o jego bohaterze. Jednak jak zawsze, gdy prelegentem jest Piotr Gaglik, słuchacze mogli liczyć na znacznie szerszą dawkę wiedzy.
Na początku spotkania p. Piotr przypomniał, że to spotkanie jest jednym z przygotowywanego przez niego cyklu o świętych i błogosławionych oraz czekających na wyniesienie na ołtarze zesłańcach Wschodu. Wiele ogólnych informacji o życiu ks. Bukowińskiego można było usłyszeć w mediach przy okazji beatyfikacji, co bardzo cieszy. W związku z tym na spotkaniu w Świdnicy skupiliśmy się raczej na mniej znanych aspektach jego życiorysu. Na potrzeby tej relacji krótko przypomnę także ogólny zarys dziejów tego niezwykłego człowieka.
Ks. Władysław urodził się w Berdyczowie. Początki jego duszpasterskiej posługi związane są z Małopolską. Wkrótce jednak został wysłany do Łucka. Był jednym z księży przygotowywanych do ewangelizacji Związku Radzieckiego, gdy nadarzy się ku temu okazja. Dlatego haniebny atak Armii Czerwonej 17 września paradoksalnie dla ks. Bukowińskiego i jego kolegów jawił się jako szansa na rozpoczęcie posługi, do której byli przygotowywani. Niestety morderczy aparat represji szybko rozwiał te nadzieje. Pierwszą okupację sowiecką ks. Bukowiński spędził w więzieniu. Po rozpoczęciu planu Barbarossa, czyli ataku hitlerowskich Niemiec na Związek Sowiecki, więźniowie byli naprędce mordowani. Nasz bohater cudem uniknął śmierci w masowych rozstrzelaniach. Wydostawszy się spod sterty martwych ciał, udzielił ostatniej posługi wielu współwięźniom. Okupacja niemiecka była dla niego czasem wzmożonej pracy duszpasterskiej. Objął funkcję proboszcza katedry łuckiej. Z narażeniem życia ratował żydowskie dzieci.
W styczniu 1945 r. został aresztowany i skazany na 10 lat łagru. Przez cały ten czas potajemnie pełnił posługę kapłańską. Karę skrócono mu zaledwie o kilka miesięcy. Na wolność wyszedł w 1954 r. i zamieszkał w Karagandzie. Podjął pracę jako stróż nocny przy ośrodku rehabilitacyjnym. W każdej wolnej chwili sprawował sakramenty i ewangelizował. Niestety w 1958 r. staje ponownie przed sądem i zostaje skazany na 3 lata więzienia. Takie wspomnienia u wielu wywołałyby poczucie goryczy. Tymczasem Piotr Gaglik zwrócił uwagę, że ks. Bukowiński w swych pamiętnikach wskazuje na pozytywne aspekty.
W czasie pobytu w łagrach został przyłapany przez nocny patrol, gdy między barakami spowiadał współwięźnia. Został wówczas spoliczkowany i przegoniony na swoją pryczę. Ktoś inny mógłby pisać, że było to hańbiące. Tymczasem ks. Władysław dostrzega w tym dobrą wolę, bowiem bardziej prawdopodobne było zaciągnięcie do karceru, z którego prawdopodobnie już by nie wrócił. Ten policzek stał się dla niego niemal przyjacielskim poklepaniem po ramieniu. W ostrzeżeniach swojego przełożonego z pracy, by zaprzestać działalności duszpasterskiej, nie dopatrywał się ingerowania w jego prywatne sprawy. Widział raczej troskę i odwagę, że mówi mu to w cztery oczy, zamiast donieść na niego do odpowiednich służb. Wspominając proces, w którym otrzymał wyrok kolejnych 3 lat, skupia się na jednej z oskarżycielek, która stwierdza, że trzeba go ukarać za katechizację, ale nie można go karać po prostu za to, że jest księdzem i człowiekiem wierzącym.
W 1961 r. ponownie wychodzi na wolność i podejmuje pracę w szpitalu jako noszowy. Obowiązki były ponad jego siły. Uzyskał pozwolenie na działalność duszpasterską, ale tylko na terenie Karagandy. Mimo to zapuszczał się na wielkie obszary Kazachstańskiej SSR. Objeżdżał wiele miejscowości, w domach odprawiał Msze św., udzielał ślubów, chrztów. Wielu ludzi dzięki niemu przystępowało do sakramentów po raz pierwszy od wielu lat.
W latach 50-tych miał możliwość powrotu do kraju, ale odmówił i przyjął sowieckie obywatelstwo. Trzykrotnie był w Polsce w celach leczniczych. Zawsze był podejmowany przez metropolitę krakowskiego, abpa Karola Wojtyłę. W Krynicy spisał swoje wspomnienia i pozostawił je na miejscu. Krążyły po Polsce w półoficjalnym obiegu. Tuż przed jednym świętami Wielkiej Nocy namawiano go, by pozostał jeszcze te kilka dni. Odmówił mówiąc, że tam ksiądz jest dużo bardziej potrzebny. Gdy rok przed śmiercią proszono go o to, by został w Polsce, bo już zrobił, co do niego należało, dosadnie odpowiedział, że grób też ma swoją wartość misyjną. Zmarł 3 grudnia 1974 r. w Karagandzie. W tym właśnie mieście, gdzie został by pełnić służbę i gdzie spoczęły jego doczesne szczątki, 11 września 2016 r. odbyła się główna część uroczystości beatyfikacyjnych.
Tak napisał o swojej posłudze: „Któregoś dnia czerwcowego przejeżdżałem z jednej wioski do drugiej. I wówczas poczułem się bardzo szczęśliwy i wdzięczny Opatrzności za to, że mnie tam przyprowadziła do tych tak biednych i opuszczonych, a przecież tak bardzo wierzących i miłujących Chrystusa. Tego szczęścia doznanego na trzęsącej się furce nie zamieniłbym na największe zaszczyty i przyjemności”.
Błogosławiony księże Władysławie, módl się za nami!
Mateusz Zbróg
mk