W krajach o wysokiej kulturze politycznej istnieje obyczaj zalecający powściągliwość w krytykowaniu nowo wybranego rządu przez okres trzech miesięcy od daty jego uformowania. Wiadomo, nowa ekipa musi ochłonąć po szoku zwycięstwa i zorientować się nieco w materii rządzenia, bo program wyborczy programem, a tu chodzi o realne podejmowanie decyzji.
Fot. Artur Stelmasiak
Ale jak tu uszanować ten obyczaj w przypadku rządu, który już w pierwszym miesiącu popełnia taką masę gaf i błędów, że pod znakiem zapytania staje w ogóle jego przetrwanie studniowego okresu ochronnego. Konfuzja to tym większa, że obie partie tworzące rząd szły do wyborów w aureoli nadzwyczajnych kompetencji, rozsądku, umiaru.
Weźmy na początek kwestie natury światopoglądowej. Sprawa ta jest szczególnie ważna dla tych ludzi wierzących, którzy zaufali Platformie Obywatelskiej jako partii o inspiracji chrześcijańskiej, bo pokrętny stosunek PSL-u do tych kwestii znany jest wyborcom nie od dziś. Dlaczego rządzącej koalicji przeszkadza matura z religii? Przecież nie uwierzy nikt, że chodzi tu o względy naukowodydaktyczne, mające uchronić egzamin maturalny z tego przedmiotu przed etykietką „egzaminu z pobożności”. Wyjaśnieniu i uzgodnieniu tych kwestii miała przecież służyć wspólna komisja rządu i Episkopatu, powołana jeszcze przez poprzednią ekipę. Tymczasem sprzeczne sygnały nadchodzące z obozu rządzącego świadczą, że konserwatywne oblicze PO to tak naprawdę mit służący poszerzeniu spektrum wyborczego.
Druga światopoglądowa wpadka rządu to zapowiedź finansowania zapłodnienia in vitro ze środków publicznych, czyli pieniędzy, które do państwowej kasy wpłacają także ludzie wierzący. Stojąca na czele resortu zdrowia pani minister Kopacz, choć deklaruje się jako katoliczka, może jeszcze nie wiedzieć nic o niegodziwości takich metod, ale przecież jej szef stosunkowo niedawno, bo przed ostatnimi wyborami prezydenckimi, odbył kurs przedmałżeński, gdzie niechybnie musiano go pouczyć, że tego typu manipulacja ludzkim życiem jest po prostu moralnym złem.
Dodajmy do tego zapowiedź szefowej Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, prof. Barbary Kurdyckiej, że jednym z jej pierwszych działań będzie skontrolowanie toruńskiej uczelni o. Tadeusza Rydzyka, to trudno będzie nam się oprzeć się wrażeniu, że Platforma to partia światopoglądowo podejrzana, a tytuł profesorski nie uodparnia na polityczną głupotę.
Wicepremier i szef resortu gospodarki Waldemar Pawlak zapowiada, że rząd nie będzie dyskryminował spółek rosyjskich przy prywatyzacji naszego sektora energetycznego, wprowadzając tym w zdumienie nawet samych Rosjan. Próby sprostowania tej informacji spełzły na niczym, bo potwierdził ją za chwile jego zastępca.
Zwycięstwo Platformy w wyborach dla wielu wiązało się z nadzieją na szybszą modernizację kraju, zwłaszcza w sferze gospodarczej. Krytykując przez dwa lata brak inicjatywy rządu PiS-u tym zakresie, liberałowie dawali do zrozumienia, że przejęcie przez nich władzy pchnie polską gospodarkę na nowe tory. Wygrali wybory i … oddali gospodarkę rolnikowi, który jest ponoć bardzo zainteresowany nowoczesnymi technologiami i czytał na ten temat nawet jakieś książki. Wytykając obecnemu rządowi różne wpadki, trudno nie wspomnieć o Julii Piterze, która miała się zająć walką z korupcją, a faktycznie zajmuje się dezawuowaniem osiągnięć poprzedników w tej dziedzinie (raport o CBA). Jej wypowiedzi o sposobie wybierania członków Trybunału Konstytucyjnego czy połączeniu NIK z CBA to tylko świadectwo oczywistego braku kompetencji. Prawdziwy problem tkwi w tym, że poziom korupcji w kraju jest nadal bardzo wysoki, a pełnomocnik rządu do spraw walki z tym zjawiskiem całą energię zużywa na próbach wykazania, że od korupcji nie był wolny także PiS i jego społeczne zaplecze (gorączkowe sprawdzanie inicjatyw gospodarczych ojca Rydzyka).
Najgorsze jest to, że wszystkim tym błędom i wpadkom rząd nie jest w stanie przeciwstawić żadnych sukcesów. Nawet w polityce zagranicznej, która miała być jego wizytówką. Od Niemców nie uzyskaliśmy nic, poza zmianą klimatu. Nieporozumieniem jest uznawanie za sukces rządu cofnięcia przez Rosjan embarga na nasze mięso. Embargo to miało już bardzo niewielkie znaczenie ekonomiczne, a my straciliśmy wiarygodność u naszych północno-wschodnich sojuszników, wystawiając Rosji „świadectwo demokracji” poprzez cofnięcie naszego sprzeciwu wobec przyjęcia jej do OECD (organizacja – przynajmniej jak dotąd – skupia wyłącznie kraje demokratyczne).
Zbigniew Borowik
Artykuł ukazał się w numerze 01/2008.