Wszystko stało się mniej święte, od kiedy Święty postanowił stać się jednym z nas. Chociaż z drugiej strony, może to świętość stała się osiągalna dla każdego.
Za jeden z najlepszych pomysłów Stwórcy uważam fakt, że człowieka wymyślił On na swój obraz i podobieństwo. Nic lepszego wydarzyć nam się nie mogło. Skoro jednak człowiek nie skorzystał z tej sposobności, aby być na równi z Bogiem, nie rozumiem, skąd Panu Bogu przyszedł do głowy pomysł, aby nadrobić tę ludzką nieostrożność upodabniając się tym razem do swojego stworzenia.
Co mam naprzeciw wcielenia? O pierwsze to, że wiedząc o marnej kondycji człowieka po grzechu (śmierć, choroby, nienawiść i te sprawy), Pan nasz ma odwagę wchodzić w jego skórę.
Po drugie – zamiast przyjść z pomocą człowiekowi przynosząc pokój i pojednanie, wprowadza pomiędzy ludzi podział i wrogość. Jedni w Niego wierzą, a drudzy nie.
Po trzecie – kiedy już Jezus (tak się ten wcielony Bóg nazywa) przychodzi na świat, utożsamia się z każdym z ludzi, a zwłaszcza z najmniej znaczącymi i poważanymi: chorymi, biednymi i z tymi, którzy się znaleźli na marginesie społecznym. W związku z tym każdy, kto się do Niego przyznaje, musi się przyznać i do tych, z którymi On się identyfikuje. To bardzo nieprzyjemne.
Nic też dziwnego, że pojawienie się Jezusa nie wzbudziło entuzjazmu w ludziach religijnych. Każdemu pobożnemu człowiekowi ten rodzaj Boga musi wydać się bluźnierstwem. No i jakie to niepraktyczne: trzeba się liczyć z każdym, nawet z żoną! Według tej nowej doktryny nie można czuć się wobec Boga w porządku, jeśli się nie kocha swoich najbliższych – ba – także wrogów. No i szabat został podporządkowany człowiekowi. Tak jakby praktyki religijne nie były ważniejsze od wszystkiego innego!
Czy da się przyjąć tę wywrotową filozofię wcielenia i jednocześnie pozostać człowiekiem prawdziwie religijnym? Przywiązany do tradycji, w której wyrosłem, z trudem wyobrażam sobie, że są rzeczy ważniejsze niż poranna i wieczorna modlitwa albo niedzielna msza. Tymczasem Jezus odważa się powiedzieć, że jeśli ktoś ma coś przeciwko mnie, nie powinienem zbliżać się do ołtarza, tylko najpierw wyjaśnić sytuację i doprowadzić do pojednania. Mówi też, że nie każdy, kto zwraca się do Niego ze słowami „Panie, Panie” wejdzie do Królestwa Niebieskiego”. No i te słowa: „miłujcie się nawzajem tak jak ja was umiłowałem”. Tak jakby droga do świętości nie prowadziła już bezpośrednio z mojego serca ku Bogu, tylko najpierw musiała przechodzić przez różnych, nie zawsze miłych i, co gorsza, nie zawsze wierzących ludzi… I co to ma jeszcze wspólnego z religią?
Wszystko stało się mniej święte, od kiedy Święty postanowił stać się jednym z nas. Chociaż z drugiej strony, może to świętość stała się osiągalna dla każdego. Skoro Bóg stał się taki jak ja, nie muszę już starać się o to, co dla mnie, człowieka, i tak jest niewykonalne. Co prawda nie mam już pewności, że spotkam Boga idąc utartymi ścieżkami religijności, ale za to mogę być pewny, że szczerze szukając miłości i okazując ją bliźnim, prędzej czy później odnajdę tę Miłość, od której wszystko pochodzi.
Z najlepszymi świątecznymi życzeniami
Robert Hetzyg
Artykuł ukazał się w numerze 12/2007.