Inteligentny, przystojny, z twarzą napiętnowaną cierpieniem i lękiem. Jest na czwartym roku medycyny i dotychczas nie miał problemów z ocenami w indeksie, uważano go za bardzo dobrego studenta. Początkowo długo milczał, potem powiedział, że rzuca studia i wyjeżdża za granicę, gdzieś, na daleki wschód.
|
Przyszedł do mnie, bo chciał porozmawiać, było mu wszystko jedno i właściwie, to tak specjalnie na życiu mu nie zależało. – Ale dlaczego? Zwariowałeś? – zapytałam.
To dobre pytanie – odpowiedział. – Może zwariowałem, a jeśli nie, to z pewnością przydarzy mi się to wkrótce.
– Co na to twoi rodzice, bliscy, przyjaciele?
– To już mnie nie obchodzi, jestem w innych rewirach. W dzisiejszym świecie należy szybko znaleźć punkt odniesienia i to w miarę atrakcyjny, bo inaczej to mogiła. Nie wiem, czy pani to rozumie.
– Postaram się, ale odpowiedz: znalazłeś ten „punkt odniesienia”?
– Czy mogę nie odpowiedzieć na to pytanie?
– Możesz. Tylko dlaczego do mnie przyszedłeś?
– Czuję się jak rozbity atom z całą furą latających nade mną elektronów. Poczucie winy drąży mnie jak żarłoczny kornik. Nie potrafię zlokalizować tego lęku, ale wiem, że jestem do kitu, że nie potrafię sprostać określonym wymaganiom moralnym. W dodatku nie ma we mnie skromności i nie do końca potrafię uznać czyjąś wyższość, czyjąś absolutną nieomylność. A tak bardzo bym chciał… dla wewnętrznej harmonii i ze strachu, bo cóż będę znaczył bez…
– Bez kogo? Bez czego? – zapytałam, bo coś mnie tknęło, bo coś zaczęłam rozumieć. – Czy chodzi o twojego guru, o twojego „mistrza”, a może o twojego „boga”?
Ciężkie milczenie stanęło między nami jak szklana szyba. „Popełniłam błąd, spłoszyłam chłopaka” – pomyślałam. A jednak nie, odezwał się, tylko głos jego był jak ze studni.
– Skąd pani wie? Zresztą tego człowieka trzeba widzieć, słyszeć… On jest niezwykły, fascynujący, działa jak narkotyk.
– No i dlatego jesteś „zaćpany”. Potrzebujesz odtrucia, a potem długiego odwyku. Spróbuję ci pomóc, ale pod warunkiem że odejdziesz od tych ludzi, od tego… zresztą nieważne, jak go nazwiemy. Wrócisz na studia i poprosisz rodzinę o wsparcie.
Rozpłakał się jak dziecko.
– Jak mam to zrobić? – zapytał.
To samo pytanie postawiła mi jego rówieśnica i kilka innych, młodszych od nich osób. Ten sam problem, to samo nieszczęście i dużo wspólnych cech osobowościowych. Młodzi, inteligentni, zdrowi, wrażliwi i przeważnie urodziwi. Żadne ułomki, żadne wybrakowańce. Wśród nich spotkałam również młodego lekarza, który właśnie rozpoczął specjalizację, zapowiadał się świetnie. Za późno zorientowano się, że wpadł w macki groźnej sekty. Rzucił szpital, piękną żonę i dwumiesięcznego synka. Powiedział, że musi zacząć żyć według nowej formuły, według wyższej, czystej prawdy. O jaką prawdę chodzi, nie powiedział. Zniknął, pozostawiając całą rodzinę w szoku i rozpaczy.
Sprawa się jeszcze bardziej komplikuje, gdy chodzi o nastolatków, głównie zdolnych licealistów. Zmiany w ich zachowaniu są często usprawiedliwiane burzliwym okresem dojrzewania, a przecież są to zupełnie inne zmiany. Nasz niepokój powinny wzbudzić: gwałtowna izolacja młodego człowieka lub odwrotnie – nieuzasadnione ekscytacje i euforie, sprzężone z wypowiedziami typu: „Wreszcie odnalazłem sens życia”, „Spotkałem niesamowitych, niezwykłych, cudownych ludzi”, „Nasz dom jest beznadziejny, a wy żyjecie bez sensu, dobrze, że znaleźli się ludzie, którzy mi to uświadomili” itd. Jeśli dodamy kilka innych, nowych faktów, na przykład gwałtowna zmiana jadłospisu, sposobu ubierania się, słuchanej dotychczas muzyki, a nawet raptowne „wygrzecznienie”, to już mamy powody do obaw.
– Anioł czy co? – pytamy, albo inaczej: – Co on ostatnio taki mruk? Dlaczego nie przychodzą do niego starzy koledzy? Nawet do telefonu nie chce podchodzić. Dlaczego unika tych, z którymi czuł się przecież tak świetnie? Gdzie ona tak ciągle chodzi? Jakie ważne sprawy ma ciągle do załatwienia?
To niemożliwe, że się pakują, że oświadczają, iż znaleźli prawdziwy dom, prawdziwych ludzi, wreszcie prawdziwych przyjaciół. To niemożliwe, że znikają, czasami na zawsze. A jednak…
Oczywiście, że to wszystko nie musi oznaczać przystąpienia do którejś z bardzo niebezpiecznych sekt, ale taką ewentualność musimy wziąć pod uwagę.
– Jacy młodzi ludzie (czasami wręcz dzieci) są w tym przypadku specjalnie zagrożeni?
To trudne pytanie, zdarza się bowiem to w rodzinach zupełnie prawidłowo funkcjonujących, ale z pewnością rodziny rozbite, skłócone i bez miłości stwarzają grunt pod wszelkie groźne nieprawidłowości.
Dlatego kochajmy i bądźmy bardzo czujni.
Krystyna Holly
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2009.