Wielkanocna lokomotywa

2013/01/19

Aby moje życiowe profanum spotkało się z Bożym sacrum, potrzebuję osobistej więzi ze Świętym. Nie mogę liczyć na to, że cudza wiara będzie dla mnie lokomotywą.

Wielkanoc, proszę Państwa! Już prawie koniec postu! Wkrótce zasypią nas rozmaite wielkanocności: w telewizji, radiu transmisja liturgii albo rozmowa z etnografem. Będzie kino familijne i teleturnieje dla wszystkich. A w domu, na stole, wielkanocne potrawy w iście paschalnych ilościach. No i jajo będzie święcone. Z mojej młodości najbardziej jednak pamiętam udział w Świętym Triduum, a szczególnie Wielką Sobotę ze śpiewem Orędzia Paschalnego.

Nie potrafiłbym natomiast przypomnieć sobie, czy po tych liturgicznych i gastronomiczno-rozrywkowych obchodach cokolwiek zmieniało się w moim życiu. Chyba nie. Post się kończył i nie wracał aż do następnego roku. Ale osobiście, żebym jakoś odczuwał zmartwychwstanie Jezusa, to nie. I gotów jestem założyć się z Państwem, że nie ja jeden. Bo ani liturgiczne celebracje, ani jajo, ani wielkanocna baba z szynką nie umieją same w sobie sprawić tego, co potrafi wiara. A wiara rodzi się ze słuchania słowa Bożego i… ze świadectwa innych wierzących. Tymczasem wydaje się, że z tym świadectwem jakoś ostatnio krucho. Na czym ono miałoby polegać? W Wielkanocny Poranek wszystko było jasne. Kobiety poszły do grobu. Jezusa nie było, a Anioł wyjaśnił całą sytuację: „nie ma Go tu, zmartwychwstał”. I tyle. Kobiety zaniosły tę wiadomość Apostołom, a ci mogli uwierzyć albo nie. No i apostołowie – proszę wybaczyć – wybrali: kobiety bredzą. Dopiero spotkanie z Zmartwychwstałym poruszyło serca uczniów, a trzeba było aż zesłania Ducha Świętego, żeby tprzemienić ich życie na dobre. Nie wystarczy słyszeć albo przyjąć za prawdę, że Jezus z Nazaretu oddał swoje życie na krzyżu i zmartwychwstał trzeciego dnia. To wszystko musi się stać moim doświadczeniem. Tylko wtedy będziemy świadkami. Tak właśnie!

W poszukiwaniu świadków zmartwychwstania zwracamy się najczęściej ku tym, którzy tradycyjnie patronują naszej wierze – ku księżom i biskupom. No i czasem rzeczywiście znajdujemy wśród nich świadków na miarę Jana Pawła czy Księdza Jerzego. A czasem nie. I co wtedy? No, wtedy proszę Państwa, trzeba liczyć na siebie, nie zważając na cudze słabości dziwnie podobne do moich własnych. Samemu trzeba szukać Zmartwychwstałego, żeby mieć siłę dla moich codziennych spraw. Innymi słowy – aby moje życiowe profanum spotkało się z Bożym sacrum, potrzebuję osobistej więzi ze Świętym. Nie mogę liczyć na to, że cudza wiara będzie dla mnie lokomotywą. A nawet gdyby, przecież taka lokomotywa mogłaby mnie zaciągnąć Bóg wie czy raczej diabli wiedzą dokąd. Bo moje życie może się kierować tylko moim własnym sumieniem, oświeconym moją własną wiarą. I znowu – jak miesiąc temu – muszę Państwu zaproponować: słuchajcie świadectw, ale wiarę miejcie własną! Żeby było co pokazać na bramce Królestwa, gdzie za dobrą monetę biorą tylko osobistą, życiem sprawdzoną i wiarygodną wiarę świadków.

Wesołych Świąt!

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 04/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej