Chcieliby nam opowiedzieć o Polsce, którą wraz z ich sercem zakopano w piachu…
Gdy 23-letni Krzysztof Kamil Baczyński wstąpił do Harcerskich Grup Szturmowych, by walczyć w Powstaniu Warszawskim, prof. Stanisław Pigoń wypowiedział zdanie, które przeszło do historii nie tylko polskiej literatury: „Cóż, należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów”. Brylant to profesjonalna nazwa diamentu o szlifie brylantowym, zaś wyraz „diament” pochodzi ze starogreckiego adamas, co znaczy „niepokonany”, „niezniszczalny” i nawiązuje do wyjątkowej twardości tego minerału. Jest najtwardszą znaną substancją z występujących w przyrodzie.
Podobnym, brylantowym hartem ducha wykazali się polscy żołnierze antykomunistycznego powojennego podziemia, nazywani Żołnierzami Wyklętymi lub Niezłomnymi. Małymi krokami, niczym przestraszone wilki, wychodzą dziś spod zwałów ziemi, odnajdują swoje nazwiska na pomnikach i w nazwach ulic. Niektórzy doczekali się godnego pochówku, nagrobka i zapalonego znicza. Zmartwychwstają w wierszach, piosenkach i filmach. Chcieliby nam opowiedzieć o Polsce, którą wraz z ich sercem zakopano w piachu, ale boją się, że zostaną niezrozumiani jak wymarła polszczyzna.
Nieocenioną pracę wykonuje zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka z IPN, który wydobywając z Łączki szczątki narodowych bohaterów, zapewnia im i nam tożsamość. Przemysław Dakowicz i Wojciech Wencel już nie „tarzają się w trupim pyle patriotyzmu” – jak jeszcze niedawno można było usłyszeć z ust niektórych krytyków literackich – a tomy ich wierszy przestają być „półkownikami”.
Kilka lat temu Paweł Kukiz wydał patriotyczny krążek Siła i Honor i choć był on starannie omijany przez komercyjne stacje radiowe i telewizyjne, podobnie jak płyta Niewygodna prawda Tadeusza Polkowskiego, to stanowi ważny głos w przywracaniu pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Na początku ubiegłego roku Andrzej Nowak, historyk i publicysta, przyznał publicznie, że był na nielegalnym pokazie filmu Historia Roja Jerzego Zalewskiego: „Poprzedza go stugębna plotka, że: słaby, że niepoprawny historycznie, że nie podoba się rodzinom bohaterów… Zobaczyłem najlepszy, najbardziej wstrząsający polski film ostatniego ćwierćwiecza. (…) To nie tylko hołd złożony zabitym i poćwiartowanym przez komunistów bohaterom (ciało tytułowego bohatera, Mieczysława Dziemieszkiewicza, ps. „Rój”, legendarnego żołnierza NSZ, postrachu ubeków, zostało najprawdopodobniej oddane przez oprawców na preparaty anatomiczne, żeby na pewno już żadnego grobu nie znalazło). To jest także hołd złożony samej idei niepodległości, która nie jest tu ośmieszona, opluta, ale jest zrozumiana – jako wartość najwyższa, tak właśnie jak rozumieli ją żołnierze wyklęci”.
Jeden z najznamienitszych Żołnierzy Niezłomnych – brylantów w historii Polski, żołnierz AK, rotmistrz Witold Pilecki, w czasie II wojny światowej jako ochotnik znalazł się w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Podczas ulicznej łapanki dał się zaaresztować i wywieźć do obozu zagłady. Zorganizował tam ruch oporu i przesyłał na Zachód informacje o panujących w obozie warunkach i dokonywanym ludobójstwie. Podtrzymywał na duchu więźniów, potajemnie zdobywał odzież i żywność, rozdając ją najbardziej potrzebującym. Przygotowywał więźniów do opanowania obozu w przypadku ataku od zewnątrz przez oddziały partyzanckie. Po trzech latach pobytu w Auschwitz udało mu się uciec. Pilecki służył później w Kedywie, brał udział w Powstaniu Warszawskim i znów trafił do niewoli niemieckiej, ale już nie jako ochotnik. Po wojnie zbierał informacje wywiadowcze o sytuacji w Polsce, w tym o żołnierzach AK i 2. Korpusu Polskiego, którzy byli więzieni w obozach NKWD i deportowani przez Sowietów na Syberię, co dla komunistów rządzących PRL-em było doskonałym pretekstem do skazania rotmistrza na karę śmierci. W areszcie był do tego stopnia torturowany przez UB, że w czasie ostatniego widzenia z żoną wyznał, że przy komunistach Auschwitz „to była igraszka”. Został pochowany, a właściwie wrzucony do dołu, w kwaterze na Łączce.
Kolejnym brylantowym Żołnierzem Wyklętym była Danuta Siedzikówna „Inka”. Jej ojciec, żołnierz armii Andersa, zmarł w Teheranie, a matkę zamordowało Gestapo. W wieku piętnastu lat wstąpiła do Armii Krajowej i służyła jako sanitariuszka. Po wojnie była sanitariuszką w jednym ze szwadronów Łupaszki. Mimo że nosiła przy sobie pistolet, nigdy go nie użyła. Podczas potyczek z oddziałami Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej opatrywała rannych milicjantów, ratując im życie. Została aresztowana przez UB o trzeciej w nocy, w lipcu 1946 r., i umieszczona w więzieniu w Gdańsku jako więzień specjalny. Była tam bita, poniżana oraz przetrzymywana nago. Do jej celi wpuszczano wdowy po milicjantach i ubowcach poległych w potyczkach z partyzantami, aby mściły się i znęcały nad Inką. Mimo tortur odmówiła składania zeznań obciążających żołnierzy podziemia niepodległościowego. Wszystkie oskarżenia prokuratorskie wobec nastolatki były absurdalne i nieprawdziwe i chociaż sąd sam przyznał, że Inka bezpośredniego udziału w walkach nie brała, to jednak skazał ją na karę śmierci. Danuta Siedzik nie prosiła o prawo łaski prezydenta Bieruta, bo jak stwierdziła: „Ja do pana Bieruta, agenta NKWD i Gestapo nic pisać nie będę”. Przed egzekucją przesłała z więzienia gryps: „Smutno mi, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. Z egzekucją wiąże się jeszcze jedno, mrożące krew w żyłach, zdarzenie: dziesięciu strzelców KBW, uzbrojonych w karabiny maszynowe, z ok. trzech metrów nie trafiło w nastolatkę. Jedna z wersji mówi, że nikt z katów nie był w stanie strzelić do niewinnej, 18-letniej dziewczyny, w dodatku gdy ta nie pozwoliła przed egzekucją zawiązać sobie oczu. O drugiej wersji wie zapewne tylko Pan Bóg i Inka… Danutę Siedzikównę zabił dopiero 102. strzał – w głowę, z najbliższej już odległości, który oddał do niej jeden z prokuratorów.
Ksiądz Władysław Gurgacz, opiekun duchowy Żołnierzy Wyklętych, członek Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej, ukrywający się z partyzantami w lasach i górach Małopolski, w ostatnim słowie przed komunistycznym sądem powiedział: „W Polsce brak jest podstawowych swobód obywatelskich. Myśmy walczyli o wolność. Jako kapelan organizacji starałem się wpływać na młodych i powstrzymywać ich od niepotrzebnego rozlewu krwi… (…). Na śmierć pójdę chętnie. Cóż jest zresztą śmierć? To tylko przejście z jednego życia w drugie. A przy tym wierzę, że każda kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę”. Zamordowano go strzałem w tył głowy na podwórzu więzienia w Krakowie w Uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 1949 r.
Podobnych historii niezłomnych polskich patriotów są tysiące. Nie o wszystkich można w krótkim artykule wspomnieć, choćby o gen. Emilu Fieldorfie „Nilu”, Hieronimie Dekutowskim „Zaporze”, Teresie Blockównie, Leopoldzie Okulickim „Niedźwiadku” czy Krzysztofie Kamilu Baczyńskim. Tym samym, o którym mówił prof. Pigoń, do którego w 5 lat po śmierci Baczyńskiego i 4 lata po wojnie przyszli ubecy – na pewno nie po to, by strzelać brylantami.
Erazm Stefanowski
pgw