Wielka, czyli… racjonalnie zuchwała. Mija 1000 lat koronacji Bolesława Chrobrego

2025/01/2
7 Koronacja pierwszego krola R.P.1001 Cyfrowe Muzeum Narodowe domena publiczna
Jan Matejko, Koronacja pierwszego króla R.P.1001 / Cyfrowe Muzeum Narodowe / domena publiczna

Historycy ciągle dyskutują, czy w roku 1025 odbyła się rzeczywista koronacja Bolesława Chrobrego, czy może tylko odnowienie tego aktu, który być może miał miejsce w roku 1000, przy okazji Zjazdu Gnieźnieńskiego. Tło wydarzeń z wiosny tegoż roku też jest przedmiotem analiz, a niejednokrotnie i polemik. Czy akt ten, jeśli rzeczywiście był realną koronacją, dokonał się za zgodą papiestwa i cesarstwa, czy też tylko jednego z tych podmiotów? A może był wyrazem buty Bolesława Chrobrego, który będąc władcą nietuzinkowym, cały czas podkreślał czynem niechęć do podporządkowywania się komukolwiek, czyli wolę bycia całkowicie suwerennym, chciałoby się powiedzieć – równym cesarzowi, być może nawet jako jego przyjaciel. To zuchwałe stwierdzenie, które jest moim subiektywnym sądem, jest wyrazem „woli mocy” tego piastowskiego władcy, który stał się na co najmniej najbliższe tysiąclecie symbolem i punktem odniesienia dla tych wszystkich, którzy chcieli podążać jego ścieżkami w budowaniu „Wielkiej Polski”. I choć pojęcie to w odniesieniu do całego okresu dziejów jest może ahistoryczne, to jednak oddaje rzeczywistość, z którą się mierzymy.

Mit założycielski czy cel?

Bolesław Chrobry jest dla Polaków niewątpliwym mitem. Opowieści o tym, jak porządkował Europę Środkową na własną modłę, jak upokarzał tych, których pokonał, jak trzęśli się przed nim germańscy margrabiowie oraz sam cesarz, zapładniały myśli Polaków w czasach niewoli. „Miecz Chrobrego”, w formie znaczka na klapie, stał się symbolem polskiego ruchu narodowego, czyli jakby nie patrzeć nacjonalizmu, choć słowo to też nie jest w pełni adekwatne do tego, co mieściło się w ramach międzywojennego Obozu Wielkiej Polski. Symbol ten, co ciekawe, do dziś używany, jest przedmiotem niechęci oponentów, dla których owa postulowana „wielkość” jest wartością niepożądaną, bo… no właśnie – bo wymaga działania, sama się nie zrobi, poza tym idzie w poprzek obecnym czasom, gdzie tego typu mocne idee kojarzą się z przemocowością i sprowadzane są do doktryn totalitarnych dwudziestego wieku, z których najważniejsze, czyli nazizm i komunizm, są wytworem lewicy, ale to nie ma nic do rzeczy. Idea wielkości pada klasyczną ofiarą meandrów nowoczesnego, czy raczej ponowoczesnego myślenia o polityce, którym Polacy nieustannie są karmieni.

Czym był w tradycji historycznej ów mniemany akt koronacji Chrobrego? Ano właśnie przechował się jako wyraz uzyskania przez kraj pełnej suwerenności. Między realiami średniowiecza a tym, co myślimy o nich dziś, bez wątpienia istnieją dość spore różnice, ale istota rzeczy jest w tym pojęciowym gąszczu rozpoznawalna. Skoro Chrobry chciał być królem, to widocznie było mu to potrzebne właśnie do celów symbolicznych. Jego państwo potrzebowało takiego mocnego symbolu. Jego sukces ideowo-historyczny, że się tak wyrażę, jest niewątpliwy, skoro zdarzenie to stało się odniesieniem do całej historii narodu polskiego.

Oczywiście cały czas operuję w sferze symboli i będę unikał wdawania się w dyskusję merytoryczną co do samego wydarzenia, jak zaznaczyłem powyżej. Punktem wyjścia jest dla mnie pamięć. To od władztwa Chrobrego wzięło się patrzenie na to, co stanowi ziemie polskie. Przez tysiąc lat zmieniały się granice i forma państwowości, ale przez cały ten czas kształt owej Bolesławowej Polski, która spina sobą bieg Odry i Wisły, kontrolując ujścia obu rzek, rozlewa się na środkową Europę, przekraczając Bramę Morawską i Góry Karpackie, wyciągając rękę po Kijów, który jest jej potrzebny jako punkt etapowy na drodze ku Morzu Czarnemu, jest odnoszony do Chrobrego. Chrobry znał Bizancjum i patrzył na nie okiem zachłannym jako na kolejne okno na jeszcze dalszy świat. Przez historię pamiętany jest jako wizjoner, a dopiero niedawno ci, którzy walczą z wypracowywanymi koncepcjami owej wielkości, czynią z niego krwawego watażkę, handlującego niewolnikami z żydowskimi kupcami z zachodniej Europy.

Polska Chrobrego była w pamięci pokoleń przechowywana długo. O kształt geograficzny podobny do tego z czasów rzeczonej koronacji walczyli ostatni władcy z jego dynastii – Władysław, a szczególnie Kazimierz, który znowu ruszył starą, Chrobrową drogą na Ruś, po swoje. Odwoływali się do niego nawet ostatni, coraz bardziej skarlali Piastowie śląscy, którzy niemal do swego końca myśleli o powrocie na tron Polski upostaciowiony w ramach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ale i w rzeczywistości późniejszej pamięć o owej Chrobrowej Polsce tak całkiem nie zanikła, jej śladów można się dopatrywać nawet w Jagiellonach na tronie w Pradze. Wiele trwałego po tej polityce nie zostało, a owa piastowska polskość na ziemiach politycznie oderwanych od form państwowości, które nawiązywały do Bolesławowej korony, wolno, acz nieubłaganie gasła aż, jak to mówił w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku Prymas Tysiąclecia, pamiętały o niej tylko kamienie. Choć oczywiście ów zanik nie jest końcem historii, o której tu piszę.

Kamienie milowe w historii

Dopóki Chrobrowa Polska była mitem narodowym, naród, jaki by on nie był, poprzez swoje elity „wiedział czego chce”, kiedy się rzecz zacierała – ginął. To pokazuje, że nawet jeśli Chrobrego idea panowania nad Europą Środkową, czy też wielkiej Rzeszy Słowiańskiej, jaką mu się przypisuje, okazałaby się wyłącznie rzeczywistością wyobrażoną na gruncie doświadczeń historycznych, na które ów władca nie miał żadnego wpływu, to stanowiła wektor, do którego dążono. Chrobrym tłumaczono bardzo wiele. W wieku XIX Jan Ludwik Popławski tłumaczył powrotem do jego dziedzictwa swoje postulaty przywracania polskości na tzw. kresach zachodnich. Na konferencji w Wersalu, kiedy Dmowski domagał się przywrócenia Polsce niektórych terenów, które do niej nie należały przed rozbiorami, to oprócz posługiwania się danymi gospodarczymi i wymaganiami geopolitycznymi, odwoływał się do owej dawnej przeszłości, czyli poszukiwał praw historycznych Polski do Śląska, które nie były urojeniem XX wieku. Jego uczniowie w latach II wojny światowej twórczo rozwinęli tę kwestię i stworzyli ideę Polski opartej o Odrę i Nysę Łużycką, przy czym niektórzy z nich śmiało wyciągali rękę dalej, uważając, że Chrobrowa idea wymaga powrotu co najmniej do realiów pokoju w Budziszynie, czyli sięgnięcia po owe słowiańskie ostatki, które trwają w okolicach Budziszyna i Chociebuża. Wreszcie do Chrobrego, choć chyba bardziej do Krzywoustego, nawiązywali komuniści po roku 1945, którzy owe postulaty narodowców przetworzyli dla potrzeb własnej propagandy, kiedy przesuwali Polskę na zachód. Tak się jednak składa, że nie wspominali oni o Chrobrowych roszczeniach do Kijowa, a pojęcie Grodów Czerwieńskich tak umodelowali, by nikomu nie przyszło do głowy, że może Lwów też powinien być polski. Idea polskiej myśli zachodniej została przeciwstawiona tej jagiellońskiej i w tej sposób staliśmy się dziedzicami, jak nazwał to zdaje się Adam Doboszyński, komunistycznej Polski „krzywousto-odrobużnej”, w ramach której mamy się poruszać.

Tymczasem idzie o wielkość

To, o co w micie koronacyjnym Chrobrego chodzi, to nie tylko geografia, choć jest ona ważna. Kraj po jego śmierci podupadł, bo nie był jeszcze zdolny stawić oporu wszystkim wrogom. Pewnie nie był wystarczająco zrośnięty, być może osłabiony walkami, które jego władca toczył przez okres swego panowania. Na pewno zuchwałość króla zwracała na siebie oczy władców, którzy myśleli o swoim suwerenizmie. Niemniej dziś trzeba jasno powiedzieć: idea, której wyrazem jest rok 1025, tak bardzo mocno posadowiona w naszym mentalu, ma znaczenie, bo idą trudne czasy i Polacy muszą dziś być racjonalnie zuchwali, czyli wyłonić elity, które na karkach swoich czuć będą oddech narodu, który nie chce dać się utopić w posthistorycznej magmie ani wcisnąć w ramy „tego kraju” z ciepłą wodą w kranie, że użyję tego wyświechtanego hasła reklamowego niegdysiejszych elit, które zdaje się znowu są u władzy. Wreszcie, co najważniejsze, elity muszą widzieć, że naród ten, zapatrzony w mit, nie zechce być przedmiotem polityki nowego „Cesarstwa Rzymskiego” narodu wiadomo jakiego, lecz ma odwagę zacząć budować własne. Albo będziemy zuchwali, albo nie będzie nas wcale.

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 1/2025

 

/mdk

CCH 4989 2 kwadrat

Piotr Sutowicz

Historyk, zastępca redaktora naczelnego, członek Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”.

© Civitas Christiana 2025. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej