Nie wydaje mi się, żeby był w Polsce człowiek, któremu udało się zwiedzić cały nasz kraj. W jedne miejsca podróżujemy, bo są bardziej turystyczne, w inne, bo chcemy od tłumów odpocząć. Czasem przypadkiem trafiamy tam, gdzie coś nas w jakiś sposób zainspiruje, przekaże historię, czy przypomni o jakiejś postaci. Tak było ze mną i świętą Kingą.
Stary Sącz, miejscowość w województwie małopolskim, a w nim św. Kinga. Trafiłam tam przypadkiem, nawet nie wiedząc, że to akurat tam znajdę wzór, za którym będę chciała podążać. Kim była ta święta? Kojarzymy ją jako tą „od soli” i jest to właściwe skojarzenie. W wieku 5 lat sprowadziła się do Polski z Węgier, a w wieku 12 wzięła ślub z Bolesławem Wstydliwym. Do małżeństwa wniosła znaczny posag, a także sprowadziła węgierskich górników, którzy zaczęli wydobywać sól. Coś, co wyróżnia św. Kingę, to fakt, że razem ze swoim mężem złożyli śluby czystości małżeńskiej, a po jego śmierci wstąpiła do zakonu Klarysek właśnie w Starym Sączu.
W jej życiorysie możemy doszukać się wielu inspiracji z gatunku czystości, dobrego zarządzania, czy też cnoty pokory. Jest jednak coś, co mnie inspiruje jeszcze bardziej i jest bardziej przyziemne, niż to, z czym nie koniecznie mogę się utożsamiać i jest to jej droga do świętości. Kinga żyła w XIII w., ale kanonizowana została dopiero przez Jana Pawła II w latach 90. XX w. Dlaczego tak długo, skoro na Ziemi Sądeckiej cieszyła się kultem tak naprawdę od swojej śmierci? Bo cały ten czas dowody na jej świętość były niewystarczające, mimo „księgi cudów” spisywanej na przestrzeni wieków.
Gdzie tu inspiracja? My też dążymy do świętości przez całe swoje życie, ale umniejszamy sobie nie czując się „święci”. Oceniając innych słowami „no święty to on nie jest”. Jako matki, córki, żony, dziewczyny raczej nie patrzymy na siebie jako „materiał na świętą”. Jest jak jest. A jednocześnie non stop szukamy inspiracji, osoby „znanej”, której życie będzie chociaż trochę podobne do naszego, a której w jakiś sposób lepiej się powiodło. Bo skoro ona mogła, to może i mi się uda? Jest nadzieja.
Święta Kinga urodziła się jako wysoko postawiona osoba, która miała realny wpływ na politykę i gospodarkę kraju, mogła sobie pozwolić na wybór swojej własnej ścieżki. Nakłoniła do niej też swojego męża. A jednak zmarła żyjąc w zakonie, rezygnując ze swoich przywilejów. Sprawdziła się za życia, tyle ile mogła i ile umiała. Po śmierci nadal musiała czekać na szersze uznanie. Być może żadna z nas nie będzie wyniesiona na ołtarze, być może życie w świętości to ciężka praca, na której owoce będzie trzeba poczekać. Nie warto jednak z tej pracy rezygnować, bo może, za 100 lat, ktoś wspomni nas jako „tą dobrą prababcię”, która przyczyniła się, że rodzina zostanie rodziną; która miała takie, a nie inne cechy; która robiła świetne obrusy, którymi można nadal nakrywać stół. Aby wytrwać w tej drodze, szukajmy inspiracji, nawet nie do końca tych oczywistych, ale takich, które będą nam pomagać. Bo nie wszyscy od razu będziemy święci.
/ab