Zobacz śmieszny filmik z dzieckiem!

2024/04/5
side view boy using smartphone home
Fot. Freepik

Albumy ze zdjęciami, filmy, pamiątki – to rzeczy, które najczęściej zachowali po naszym dzieciństwie rodzice. Aktualnie wszystkie etapy życia rozwoju dziecka skrupulatnie dokumentujemy w naszych telefonach, co daje prawie nieograniczone możliwości „podpatrywania” go w każdej sytuacji.

Uwiecznianie pociech to normalna rzecz, działo się to nawet przed erą aparatów, gdy bogatsza część społeczeństwa po prostu zamawiała obraz z wizerunkiem swojego potomka. Problem zaczyna się wtedy, kiedy bez namysłu publikujemy twarz dziecka w Internecie.

Ostatnio na platformie TikTok zaobserwowałam bardzo ciekawe zjawisko, jakim jest zwracanie uwagi na to ile razy ktoś zapisał film, na którym pojawiło się dziecko. Jest to dość spora kampania, którą zaczęli prawdopodobnie Amerykanie (ciężko wskazać konkretną osobę, czy instytucję), a którą podchwyciła społeczność. W tym momencie pod większością publikacji z wizerunkami małoletnich znajdzie się chociaż jeden komentarz mówiący „zobacz ile razy ten film został zapisany” (liczba jest widoczna przy każdym z filmów). O co właściwie chodzi? Konkretnie o osoby z zaburzeniami seksualnymi, które mogą czerpać „przyjemność” z oglądania dzieci. Ludzie na tyle się zaangażowali, że ostatnio pod TikTokiem, który prezentował sposoby na poszerzanie diety u niemowlaka, w którym zadowolony bobas pojawił się na dosłownie sekundę, widziałam jak oglądający zastanawiają się, czy film nie został już przez zbyt wiele osób zapisany i czy to dlatego, że jest na nim dziecko, czy też sposób na poszerzanie diety jest tak dobry. Przykład powyżej to już pewna skrajność, niemniej prawda jest taka, że gdyby dziecko nie pojawiło się tam ani razu, to byśmy tej dyskusji nie zobaczyli.

Mam nadzieję, że nie muszę pouczać naszych czytelników, którzy są rodzicami, na temat zagrożeń w Internecie. Ten artykuł ma na celu zwrócenie uwagi na pewne konsekwencje działań w mediach społecznościowych. Przykład kampanii podjętej na TikToku sprowadza się tylko do jednego aspektu. Więcej z nich porusza film wypuszczony pół roku temu przez firmę T-Mobile. Dzieci są bezbronne, to wiemy. Bardzo lubimy nagrywać je w śmiesznych sytuacjach, jak zrobią coś niespodziewanego i dla nas, dorosłych, zabawnego. Następnie, ponieważ bawi to nas i naszych znajomych, wrzucamy nagranie lub zdjęcie do Internetu, bo przecież to jest zupełnie niewinne. W tym samym momencie pozbawiamy maleństwo osobowości. Traktujemy je, jako osobę, która jest tu i teraz, nie ma przyszłości, zawsze będzie tym małym człowiekiem. Nie wiemy jakie konsekwencje będzie miał ten „filmik”. Czy za ileś lat nasze dziecko nie trafi do klasy z wrednymi ludźmi, które wykorzystają go przeciwko niemu? Czy nie damy o nim na tyle dużo informacji, że przyklei to do niego pewną łatkę?

O tym opowie nam Ella:

Jak zawsze pierwszą myślą po obejrzeniu takich materiałów jest: „mnie to nie dotyczy”; „mnie obserwują sami moi znajomi”. Tylko, że ci znajomi mają też swoich znajomych, których nie znamy. Skradzione konto, zrzut ekranu… Istnieje bardzo wiele rozwiązań, których nie bierzemy pod uwagę.

Ostrzeżenia i przestrogi, bardzo dużo moralizatorstwa i jednocześnie tłumaczenia się, zaczynającego się od „ale ja…”… Jest jedno bardzo proste rozwiązanie, które sprawi, że ten artykuł nie będzie nikogo obchodził. Nie publikowanie wizerunków swoich dzieci.

 

/mdk

Bernaciak

Emilia Bernaciak

Dziennikarz, realizator dźwięku. Redaktor w Radio Civitas Christiana.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#tiktok #wizerunek dziecka #media społecznościowe #niedyskrecja

Podobne artykuły

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej