Zdążyliśmy się przyzwyczaić do postaci przypominającej krasnala, która ok. 6 grudnia przemierza centra handlowe z workiem prezentów na plecach. Św. Mikołaj dawno stracił już swą pierwotną tożsamość, a niektórzy próbują go jeszcze odrzeć z tego, co w nim najwartościowsze – ze świętości.
Jedna ze stacji radiowych przed świętami Bożego Narodzenia co roku nagłaśnia akcję związaną z rozdawaniem nagród. Ponieważ okres ten i zwyczaj rozdawania prezentów bezsprzecznie kojarzą się z wyniesionym na ołtarze św. Mikołajem, trzeba było sobie jakoś poradzić z nadmiarem sacrum w przestrzeni, która należy przecież do profanum. Tak oto święty Mikołaj szybko został przemianowany na ś w i e t n e g o. Dzięki tej sprytnej operacji autorzy pomysłu stanęli niejako w rozkroku – z jednej strony odwołali się do jednoznacznego symbolu, w którym rozpoznajemy przecież postać historyczną, na dodatek biskupa, a więc osobę duchowną. Z drugiej strony udało im się też zachować pozory świeckości, nikt przecież nie może poskarżyć się na obecność świętego.
Dzieci inkulturacji
Niewątpliwie w ostatnich latach mamy do czynienia z przesuwaniem granic pomiędzy przestrzenią sacrum i profanum. Chrześcijaństwo narodziło się i rozwijało w przestrzeni świeckiej. Od samego początku więc mieliśmy do czynienia z przesłaniem ewangelicznym, jednak osadzonym w konkretnym kontekście – było nim cesarstwo rzymskie, a później kultura grecka, czy szerzej – śródziemnomorska. Niekiedy dochodziło do pewnego napięcia pomiędzy państwem a religią. Było tak np. kiedy podstępnie zapytano Chrystusa, czy należy płacić podatki. Jak można przeczytać w Ewangelii, Jego odpowiedź nie pozostawiła cienia wątpliwości: w świecie są dwa porządki – ten świecki i ten sakralny. Więcej nawet, one nie tylko się nie zwalczają, ale żyją w pewnej symbiozie. Rzecz w tym, że na granicy obu porządków obserwujemy pewne transfery.
Najpierw dochodziło więc do poszerzania się sfery sakralnej. Niemal od samego początku w związku z działalnością chrześcijan miał miejsce proces tak zwanej inkulturacji. Polegał on na tym, że poszczególne elementy kultury, dotąd bez znaczenia religijnego, stopniowo zaczęły tego znaczenia nabywać. Dobrym przykładem jest drzewo choinkowe. W kulturze pogańskiej było ono już znane jako drzewo obfitości. Z biegiem czasu symbol ten został przejęty przez wyznawców Chrystusa i dzisiaj ma znaczenie religijne, wiąże się z obchodami świąt Bożego Narodzenia. W tym miejscu warto też przez chwilę zastanowić się nad datą tych świąt, bo nie jest ona przypadkowa. Otóż o ile są przesłanki biblijne i historyczne, dzięki którym można precyzyjnie określić czas zmartwychwstania Chrystusa, ponieważ Ewangeliści wyraźnie podkreślają w tym kontekście okres Paschy, o tyle nie wiadomo, kiedy na świecie pojawiło się Dziecię Jezus. Ta okoliczność spowodowała, że katolicy wybrali sobie dzień 25 grudnia, a wybór ten nie był przypadkowy. Poganie w tym właśnie dniu czcili bóstwo Słońca. Odkąd jednak Chrystus dla określonej grupy ludzi stał się Słońcem Sprawiedliwości i Światłem dla świata, można było zaadaptować to święto na użytek chrześcijaństwa. Stąd właśnie data świąt Bożego Narodzenia.
Z czasem inkulturacja postępowała. Pogańscy bogowie, którzy „opiekowali” się poszczególnymi stanami czy zawodami, zostali zastąpieni przez świętych. Pogańskie obyczaje, a nawet elementy strojów (toga, nieszpornik) stopniowo zaczęły być używane przez duchownych czy szerzej – w liturgii. Chodziło o adaptowanie symboli i elementów kultury na użytek chrześcijaństwa.
Ważny w tym procesie jest także cel, bo przecież nie było tu przypadku. Otóż w inkulturacji musiało chodzić o ułatwienie ewangelizacji. Dobrym przykładem może tu być nauczanie św. Pawła, który w rozmowie z Grekami odwołuje się przecież do ich zwyczaju oddawania czci nieznanemu Bogu. Apostoł nie potępia tego, a jedynie informuje, że niejako w miejsce nieznanego boga można i należy przyjąć Chrystusa.
W świecie czekoladowego sacrum
Obrzędy liturgiczne i prawo kościelne przewidują specjalny rytuał mający na celu wyłączenie pewnych elementów ze sfery świeckiej i przeniesienie ich do sfery sakralnej. Tak się dzieje z poświęceniem i konsekracją. Pierwszy rytuał jest może nieco słabszy, ale też w konsekwencji – jak zresztą wskazuje na to sama nazwa – poświęca pewne przedmioty i przenosi do rzeczywistości religijnej. Dlatego jeśli poświęcimy obrazek, nie może on już z punktu widzenia wrażliwości katolickiej być traktowany jak zwykły przedmiot. Ten poświęcony obiekt powinien być traktowany z szacunkiem, a więc jeśli wisi on nawet w naszych mieszkaniach, trzeba go traktować wyjątkowo. W przypadku np. zniszczenia nie wyrzucamy takiego obrazka na śmietnik, ale – jak to zostało wypracowane przez obyczaj – palimy. Jeszcze większe jest znaczenie obrzędu konsekracji. Jeśli konsekrowany jest budynek, zostaje on zupełnie wyłączony z przestrzeni świeckiej i przechodzi do przestrzeni sakralnej. W takim budynku nie mogą się odbywać imprezy masowe, a jego mury stają się wyraźną granicą pomiędzy światem sacrum i światem profanum.
Przez wieki ten podział był szanowany. Mieliśmy do czynienia z państwem, które nie wkraczało na szeroko rozumiany teren Kościoła, ale też po stronie Kościoła można było obserwować nie tylko pewien rodzaj tolerancji dla państwa, ale nawet zjawisko jego legitymizacji. Wzajemna afirmacja tych porządków była w interesie wszystkich, gdyż stanowiła ona jeden z fundamentów ładu społecznego.
Niestety w czasach współczesnych doszło do procesu odwrotnego w stosunku do tego, jaki opisaliśmy pod pojęciem inkulturacji. O ile bowiem dawniej chrześcijaństwo przejmowało pewne symbole z pogaństwa i nadawało im nowe, chrześcijańskie znaczenie, o tyle dzisiaj jest odwrotnie. Świat próbuje profanować pewne symbole i wprzęgać je do mechanizmów odpowiadających przeróżnym interesom. Czasami będzie chodziło o ideologię, ale częściej o zwykły marketing. Jak bowiem inaczej potraktować wszechobecne kolędy emitowane w supermarketach? Mają one przecież bardzo wyraźny status pieśni kościelnych, powinny więc być wykonywane podczas liturgii. Jak traktować stajenki, które prezentując Najświętszą Rodzinę, nie unikają kiczu, a bywa, że są zrobione z czekolady?
Jak wreszcie traktować wyraźne zakłócenie dotychczasowego ładu związanego z następowaniem po sobie znaczących okresów czasowych. Przecież dawniej okres Adwentu miał znaczenie religijne. Chodziło o wielowymiarowe oczekiwanie. Ludzie umartwiali się, przychodzili na Roraty i stopniowo oswajali z obecnością Bożej Dzieciny w żłóbku (codziennie figurka Dziecięcia Jezus była składana coraz bliżej sianka). Dzisiaj nawet Adwent przestał w sposób istotny zaznaczać się w duchowości katolików, bo praktycznie okres ten zniknął niejako z kalendarza. Inaczej przecież trudno byłoby opisać sytuację, w której na początku listopada, tuż po uroczystości Wszystkich Świętych pojawiają się w sklepach ozdoby choinkowe, a cała przestrzeń życiowa wypełnia się mistyfikacjami św. Mikołaja, który jest pozbawiony nie tylko swej pierwotnej tożsamości, ale nawet szat liturgicznych i mitry przypominających, że piastował on urząd biskupa.
Ludzkie sumienie to sanktuarium
Jak sobie poradzić z tą sytuacją? Tam gdzie jest akcja, pojawia się często reakcja. Słowem, każda wklęsłość ma swoją wypukłość. Niektórzy ludzie czują się nieco zmęczeni tak ogromną ofensywą marketingu. Próbują jej przeciwdziałać w sposób indywidualny i zorganizowany. Zamiast uczestniczenia w skomercjalizowanym Halloween – pojawiają się coraz częściej tak zwane pochody świętych. Nie tylko w kościołach, ale też w szkołach i przedszkolach można też spotkać postać św. Mikołaja, który ma w ręku prawdziwy pastorał, a nie zwykłą laskę. Wreszcie z okazji 6 stycznia na ulicach miast można też spotkać bardzo liczne orszaki Trzech Króli, co również należy potraktować jako wyraz tęsknoty za tradycją.
Na szczęście, oprócz szeroko rozumianej kultury, człowiek ma jeszcze przestrzeń swojego sumienia. Tam nie mają wstępu żadni propagandyści ani specjaliści od marketingu. Niezależnie więc od wszechobecnego blichtru Bożonarodzeniowej przesady, w ciszy swojego serca co roku można przywracać tym świętom świętość. Tak jak do tego zachęca sama nazwa tych wyjątkowych dni. Jak mawiał Antoine de Saint-Exupéry w Małym Księciu – najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Zatem oprócz akcji zmierzających do ograniczenia przedświątecznego marketingu za pomocą prawa, jak zwykle najskuteczniejszy jest ludzki rozsądek i umiar. Prawdopodobnie też im mniejszy popyt, tym mniejsza podaż. O tym ostatnim warto pamiętać, kiedy znajdziemy się w dzisiejszych świątyniach przepychu.
Ks. dr Marek Łuczak
pgw