XV wiek jest dla chrześcijańskiej Europy końcem jej najpiękniejszego okresu. Oczywiście opinię taką podzieli tylko ten, kto zrozumie wartość działania Bożego w historii. Pogląd ten, zwany współcześnie prowidencjonalizmem, zakładający nieustanną możliwość ingerencji nadprzyrodzoności w świat ludzi, zrodził się właśnie w średniowieczu i może dlatego patrzymy na tę epokę jedni z pogardą pseudoracjonalistów, inni z podziwem ludzi zagubionych w gąszczu dzisiejszych nauk filozoficznych. Jakie to proste: jest Bóg, Pan dziejów i tylko od nas zależy, czy pomożemy Mu rozwinąć historię zbawienia. Każde nieposłuszeństwo oddala nas od szczęścia obcowania z Nim, jak Izrael oddający cześć Baalowi narażamy się na gniew i osamotnienie. Dlatego nawet najbardziej krwiożerczy władcy starali się nie lekceważyć czasu pokuty, choć my posądzamy ich często o obłudę.
"Jesień średniowiecza" miała jednak wiele cieni jak każdy schyłek tego, co piękne. Przesada lub odejście od ideałów znaczyło się w całej Europie narodzinami nowych herezji, powstawaniem dziwnych zakonów rycerskich, fobią przed śmiercią i wieloma innymi odmianami zdziwaczenia obyczajów, które niekiedy przypisujemy całym Wiekom Średnim. Ich koniec podręczniki wiążą z odkryciem Nowego Świata w 1492 r. lub zdobyciem Konstantynopola, ostatniej twierdzy Bizancjum, przez Turków w 1453 r. Ludzie żyjący na przełomie wieków nie mogli jednak zdawać sobie sprawy z zamknięcia się pewnego rozdziału historii świata, a już z pewnością nie określiliby następnego okresu renesansem, gdyż dla nich odrodzenie starożytności miało już miejsce w XIII w. Ale my, spoglądający na interesujący nas okres z oddali i przez pryzmat naszych doświadczeń, mamy prawo do niektórych określeń upraszczających sposób wypowiadania własnych sądów. Przyjmijmy więc, że od 1492 r. nastąpił powolny odwrót od idei prowidencjonalizmu, piękna wpisanego w posłuszeństwo wartościom Bożym, świętości sprzęgniętej z wielką polityką. Odtąd historia Kościoła sensu stricto przestaje być opisem dziejów państw chrześcijańskich, toczy się niejako obok, a święci, którzy będą nas interesować pochodzą głównie ze sfer duchowieństwa i próżno by ich szukać między możnowładcami, humanistami, szermierzami odnowy... To często ludzie dobrzy, niewątpliwie zasługujący na wieczną pamięć, ale często brak im tej odwagi i determinacji w dążeniu do nieba, jakiego dostarczają przykłady hagiografii z okresu "Wieków Ciemnych". Dlatego właśnie zbliżający się kryzys Kościoła wstrząśnie posadami świata, a tzw. "reformacja" ku przerażeniu współczesności zburzy istniejący porządek rzeczy.
Zanim jednak do tego doszło, zanim Kolumb dotarł do Ameryki, zanim Turcy zjawili się u bram Europy, a Luter wystąpił w obronie własnych wyobrażeń o kształcie Kościoła Katolickiego, pojawiła się na scenie dziejów Izabela Katolicka, ostatnia święta: monarchini i sługa Kościoła jednocześnie. Jej osoba stoi na granicy epok niczym słup graniczny i jednocześnie świadek przemian, wśród których odkrycie Ameryki było po części jej dziełem. Historycy piszą o niej albo kłamstwa, albo całkiem milczą i jest to najlepsze świadectwo, że trzeba tę "wielkość oczernioną" od nowa ukazać w innym świetle. Niestety jednak ciągle za mało o niej wiadomo.
Urodziła się w Kastylii, rozrastającej się od XIII w. kosztem posiadłości arabskich na półwyspie Iberyjskim. Od 1238 r. z wielkiego kalifatu kordobańskiego, w obliczu którego zawodziły wysiłki ruchu krucjatowego zarządzonego jeszcze przed wyprawami do Ziemi Świętej, pozostał jedynie emirat Granady, ostatni bastion cywilizacji muzułmańskiej w Europie. Silna Kastylia mocuje się z sąsiadami o wpływy na półwyspie, by w końcu wykazać dążność do zjednoczenia z Aragonią. Manewr ten uda się dopiero po objęciu tronu przez Izabelę poślubioną Ferdynandowi Aragońskiemu w 1469 r. Aby zrozumieć doniosłość tego faktu, trzeba zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie wciąż stanowili Arabowie, korzystający ze słabości państewek hiszpańskich. W każdym razie w historii Hiszpanii Izabela Kastylijska jest mniej więcej tak samo ważną monarchinią jak dla nas Mieszko I, bo choć chrześcijaństwo miało tutaj swoje korzenie jeszcze w okresie Cesarstwa Rzymskiego, jednak w XV w. był to ostatni region Europy, gdzie obecność Maurów ograniczała swobodę Kościoła. Zjednoczywszy Hiszpanię, Izabela wyparła ich ostatecznie poza swe granice. Właściwie w swym sercu była rycerzem krzyżowym, rozumiejącym potrzebę walki o ziemię należącą do Chrystusa i dowiodła słuszności idei krucjat we własnym państwie. W ten sposób stała się przedłużeniem idei sprawiedliwości przemyślanej przez Urbana IV w 1071 r.
Jak doszło jednak do tego, że ta bardzo stateczna i rozważna królowa dała swe przyzwolenie i pomoc materialną na wyprawę Krzysztofa Kolumba w 1492 r.? W końcu odmówili jej najwięksi monarchowie, do których zwracał swe prośby żeglarz genueński. Zrozumienie motywacji Izabeli umożliwi nam istoty jej świętości. Jej silny charakter, nie pozbawiony jednak kobiecych rysów łagodności i opiekuńczości, a przy tym otwartości na potrzeby otoczenia, ukształtował się w latach trudnej młodości, spędzonej w odosobnieniu, kiedy to była mimowolnie rywalką do tronu, będącego przynętą dla licznej królewskiej rodziny. Kilkakrotnie wydawano ją za mąż, za każdym razem dla własnych korzyści majątkowych lub politycznych aktualnego władcy Kastylii. W końcu wybrała sama Ferdynanda, którego kochała całym sercem, co Pan Bóg nagrodził dobrym pożyciem i błogosławieństwem płodności. Izabela nigdy, nawet w wirze spraw monarszych, nie zapominała o obowiązkach matki, dzieci i małżonka króla szanowała podobno nad wszystko. Tak ustawiwszy własną hierarchię wartości, spojrzała na podarowane sobie przez Boga państwo jak na wielkie zadanie: rozpoczęła od umocnień wewnętrznych potrzebnych dla trwałości budowanego dziedzictwa. Wprowadziła m.in. centralizację urzędu sprawiedliwości, która zabezpieczyła państwo przed samowolą niedawnych królików hiszpańskich, zastrzegła też sobie prawo bicia monety. Jednocześnie jednak doceniała możliwości samorządów miejskich, które posiadały własną Santa Harmandad - odpowiednik dzisiejszej policji. Jej zadaniem była obrona przed zwykłymi opryszkami, od jakich roiły się ówczesne drogi i ulice. Nie można więc odmówić Izabeli dbałości o bezpieczeństwo poszczególnych obywateli, co jest jednym z miarodajnych kryteriów oceny każdego władcy. W jej królestwie nie istniała pańszczyzna, gdyż chłopi osiadali na ziemi zdobytej na Arabach.
Jako dobra władczyni interesowała się też rozwojem wiary katolickiej i Kościoła. Sama pobożna, rozmiłowana w kulcie Matki Bożej, o czym świadczą nazwy licznych miejscowości amerykańskich, codziennie słuchała dwóch mszy. Daleko było jednak Izabeli do dewocji, tak powszechnej u schyłku średniowiecza. Nie zatraciła ona nigdy trzeźwości spojrzenia na potrzeby Maurów, których wykupywała własnym sumptem z niewoli chrześcijańskiej. Czy łatwiej znaleźć lepszy dowód równej wielkoduszności? Na zarzut nietolerancji zasłużyła sobie jednak czym innym. W 1478 r. zwróciła się do Ojca Świętego o powołanie w jej kraju Inkwizycji, na co Sykstus IV wyraził swą zgodę. Była to, jak już wspomniano gdzie indziej, instytucja będąca ramieniem Kościoła do walki z heretykami, którą prowadzili głównie dominikanie. Bez względu na stereotypy XX wieku, przedstawiające Inkwizycję pastwiącą się nad biednym Galileuszem, musimy przyznać, że w pięć wieków temu podobna broń przeciwko szerzącym się herezjom stanowiła jedyną obronę zwykłych obywateli, jakiej być może potrzeba nam dzisiaj w obliczu zagrożenia sekt. Izabela potrzebowała jej natychmiast ze względu na powtarzające się akty bluźnierstwa, bezczeszczenia świątyń katolickich przez Żydów. Ten epizod jej rządów jest dziś mało wyjaśniony i na pozór przekreślający jej świętość. Dzięki niemu jednak między innymi zasłużyła sobie na miano Władczyni Katolickiej. Otóż zadaniem Inkwizycji było poszukiwanie pozornie nawróconych na katolicyzm wszelkiej maści heretyków i nakłanianie ich do opowiedzenia się za wyznawaną przez siebie religią. Nie ma to nic wspólnego z nawracaniem na siłę, gdyż stanowiło to zwykłe zabezpieczenie przed fałszem, co było wielkim postępem w stosunku do metod stosowanych ówcześnie przez władzę świecką. Heretycy i Żydzi denuncjowali się nawzajem, nikt więc nie musiał ich ścigać. Ale Izabela nie wprowadziła od razu w życie dekretu papieskiego. Choć leżało jej na sercu powstrzymanie pogromów coraz częściej wywoływanych przez ludność hiszpańską, zbulwersowaną postępowaniem swych żydowskich współmieszkańców: lichwą i coraz śmielszymi dążeniami do wchodzenia we wszystkie instytucje nie tylko gospodarcze, ale i polityczne. Trudno dociec rzeczywistych szkód, jakie odczuwali prości ludzie, ale faktem jest, że w czasie zbiorowych samosądów ginęły tysiące niewinnych ortodoksyjnych wyznawców wiary Mojżeszowej, również w obronie których działała Izabela. Jednak zdawała sobie sprawę, że wyroki Inkwizycji, choć pozostawiające szansę odwołania zła, pokuty i ponownego złożenia aktu wiary, często skazywały heretyków i bluźnierców na stos. Dlatego właśnie Izabela starała się odciągnąć chwilę pościgu za nimi. Następnie zaś zamiast oddać w ręce świeckich katów, bo tylko tacy wykonywali polecenie palenia ofiar błędu religijnego, nakazała deportację wszystkich tych, którzy odmówili złożenia wyznania wiary. W efekcie pogromy ustały, nie dochodziło też już do otwartych aktów profanacji Najświętszego Sakramentu przez innowierców, wyrównały się niektóre różnice ekonomiczne, mimo iż Izabela zapewniała nienaruszalność majątków wydalanych Żydów. Mogli też oni wrócić w każdym momencie, jeśli tylko zdecydowali się na nawrócenie na wiarę katolicką. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że ten najbardziej kontrowersyjny akt polityki królowej nie był precedensem w historii Europy. Wcześniej bowiem zdecydowali się na niego królowie Anglii, Francji i krajów niemieckich, co wskazuje na powszechność problemu. Dlaczego współodpowiedzialność obywatelska Żydów jako zbiorowości była tak mała, że zagrażali oni jedności i katolickiemu obliczu Hiszpanii, to zupełnie inna kwestia. Interesuje nas o tyle, o ile wpłynęła na rozwój osobowości Izabeli. Z punktu widzenia politycznego i historycznego okazała się mądrą królową, natomiast jako katoliczka zasłużyła na wdzięczność swych obywateli i ówczesnego papieża, choć dzisiaj Stolica Apostolska nie godzi się na wyniesienie jej na ołtarze.
A przecież to jej złoto zdobyte na wyprawie do Ameryki wspomogło walczących z Turkami pod Lepanto. To jej reformom zawdzięcza Kościół hiszpański tak silną pozycję, że do dziś, mimo burz dziejowych, niepodważoną. Ale to, co najpiękniej uzupełnia owoce jej życia, to zapoczątkowanie chrystianizacji Ameryki. To właśnie wizja poniesienia wiary katolickiej poza granice Starego Świata pchnęła ją ku zaufaniu pomysłowi Krzysztofa Kolumba, gdyż, jak ostatnio dowodzą historycy, miał on nadzieję na odnalezienie nie drogi do Indii, o czym nawet nie wspomina w umowie z Izabelą, lecz bliżej nie znanych wysp, które widywali już żeglarze na zachodzie i sporządzali nawet prowizoryczne mapy szlaku morskiego. Królowa zaufała nieznanemu żeglarzowi, którego wszyscy brali za niepoprawnego marzyciela, ponieważ wiedziała, może z natchnienia Ducha Świętego, że otwiera w ten sposób drzwi dla nowej epoki. Miała nadzieję na odnowienie w Europie ducha ewangelizacji. Podobnie zresztą Kolumb, którego proces kanonizacyjny otwarł Pius IX, liczył na odnalezienie na końcu żeglugi jakiejś nowej cywilizacji, o czym świadczy spis ładunku zabieranego na statki hiszpańskie nie zawierający niczego, czym płacono by na przykład za nabyte w Indiach cenne przyprawy czy kamienie szlachetne. Wyprawa się powiodła. Poznano nowe dziwne ludy, stojące wbrew przekonaniu na dość niskim poziomie kultury materialnej, i jeszcze niższym poziomie kultury duchowej. Chrystianizacja Ameryki rozpoczęła się od wbicia krzyża na morskim brzegu i dalej w drodze do miast Majów. Czy ich rabowano? Pewnie tak. W końcu żeglarze płynęli z obietnicą zysku. Ale czyż Indianie, jak nazwano dziwne ludy, nie okazali się łatwą zdobyczą, skoro sami oddawali się w ręce Hiszpanów, często z nadzieją uratowania życia przed krwiożerczymi zapędami sąsiednich plemion indiańskich. I znowu Izabela wykazała się wielkodusznością godną tylko królowej katolickiej. Przywiezionych do Hiszpanii z myślą o obróceniu ich w niewolników Indian kazała uwolnić i zabroniła podobnego procederu w swoim państwie. Późniejsze niewolnictwo, praktykowane dość sporadycznie, było raczej wynikiem zlekceważenia jej zakazu przez jakiegoś bardziej renesansowego władcę. W Hiszpanii pod berłem Izabeli Indianie mieli taki sam status obywatelski jak wszyscy inni, inna rzecz natomiast jak on wyglądał w dalekiej Ameryce.
Czy Izabela Katolicka zasługuje na tytuł świętej Bożej, o tym zdecyduje może kiedyś odpowiednia kongregacja. Dziś jest ona symbolem końca epoki średniowiecza: pełna wiary w Boga, łagodna choć stanowcza i konsekwentna w postępowaniu, poddana Kościołowi, zapatrzona w przyszłość swego narodu bez względu na doraźne konsekwencje polityczne. Czy warto o niej mówić, skoro pozornie tak niewiele ma wspólnego z naszymi dziejami? Chyba tak, mimo iż mało o niej napisano, mało w duchu zrozumienia mentalności jej czasów, tym bardziej, że drogi, po których chodzą święci, są dla wielu niezrozumiałe. A Izabela, gdyby wiedziała, jak odmienny nastanie czas dla ideałów, jakim się poświęciła, czy pomogłaby Kolumbowi? Czy dumna byłaby z dzieła nawrócenia Ameryki?