
Duchowość może kojarzyć się z czymś opozycyjnym względem ciała. Z jednej bowiem strony ciało i dusza stanowią jedność. Z drugiej jednak, w historii chrześcijaństwa widzimy czasami pewną opozycję między tym, co cielesne, i tym, co duchowe. Św. Paweł mówił wprost o walce między duchem i ciałem oraz o tym, że nie ma między nimi zgody. Czasami zarzuca się Kościołowi, że deprecjonował ciało, ponieważ nakazywał umartwienia cielesne. Dzisiaj oczywiście duchowni wykazują w tym względzie bardziej delikatne podejście. Wyraźnie podkreśla się również, że kościelna awersja wobec ciała zaowocowała równie gwałtowną awersją wobec seksualności. Zatem, pomiatając ciałem, Kościół miał rzekomo jeszcze bardziej pomiatać, wręcz z obrzydzeniem spoglądać na seksualność. Jest ona bowiem nierozerwalnie złączona z cielesnością.
Do rzeczy
Jednakże w tych wszystkich zarzutach możemy dostrzec pewną niekonsekwencję, którą można rozstrzygnąć na dwa sposoby: albo Kościół w swojej praktyce deprecjonującej ciało nie pozostał wierny depozytowi wiary, albo te zarzuty są błędną interpretacją praktyki Kościoła. Doktryna chrześcijańska bowiem jest na wskroś przeniknięta cielesnością. I tak na przykład ten sam św. Paweł, który pisał o walce między ciałem i duchem, na Areopagu wobec Greków, a więc platoników, dla których istotą człowieka jest dusza, a ciało jej więzieniem, zaczyna mówić o jego zmartwychwstaniu, chociaż wie, że taka teza w oczach filozofów wywoła drwiny. Ten sam Paweł przekazuje nam prawdę, że ciało jest świątynią Ducha Świętego itd.
Chrześcijaństwo rozpoczyna się od faktu wcielenia. Właśnie ta szokująca prawda stoi u jego podstaw: Słowo, które jest u Boga i które jest Bogiem, stało się Ciałem. Ciało Chrystusa trzeciego dnia zmartwychwstało, stało się uwielbione, dostąpiło udziału w życiu Bożym. Co ciekawe, pierwsze herezje chrystologiczne nie dotyczyły bóstwa Chrystusa – które dla chrześcijan było oczywiste – ale realności Jego natury cielesnej. I właśnie te herezje są bardzo jaskrawym poświadczeniem, że cielesność od początku nie była dla chrześcijan czymś marginalnym. Oto bowiem na herezję zwaną doketyzmem – która głosiła, że Chrystus nie posiadał prawdziwego ludzkiego ciała, a jedynie ciało pozorne – Kościół zareagował niezwykle szybko i niezwykle wyraźnie. To właśnie w odpowiedzi na ten fałsz św. Jan w swoim Pierwszym Liście jasno twierdzi, że ten jest antychrystem, kto zaprzecza, jakoby Chrystus nie przyszedł w ciele (por. 1 J 4, 2-3).
Ciało jako przyczyna buntu szatana
Co ciekawe, tradycja chrześcijańska właśnie w wywyższeniu i godności ludzkiego ciała w fakcie wcielenia upatrywała powodu buntu szatana. Niektórzy ojcowie Kościoła twierdzili, że upadek złego ducha był spowodowany poznaniem prawdy o mającym dokonać się w planach Bożych wcieleniu. Zły duch, który został stworzony przez Boga jako dobry anioł, nie tyle przeciwstawił się Bogu, ile odmówił wywyższenia cielesnego człowieka – istoty w jego mniemaniu niższej, właśnie ze względu na cielesność. Innymi słowy, szatan nie zbuntował się przeciwko samemu Bogu, ale przeciwko Bogu wcielonemu – odmówił oddania pokłonu Temu, który miał stać się Ciałem. I być może ta pobudka – reprezentowana przez niektórych ojców Kościoła i stanowiąca zaledwie jedną z tradycji opowiadających o buncie aniołów – tłumaczy, dlaczego w Kościele nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego nieustannie wznieca pokusy prowadzące do deprecjonowania ciała.
Eucharystia – Ciało Pańskie
Ciało jednak stanowi w chrześcijaństwie zasadę uniwersalną – w zjednoczeniu z tym, co duchowe. Źródłem i szczytem życia Kościoła jest wszak Eucharystia – Ciało Pańskie. Chociaż Chrystus czyni wiarę i chrzest warunkiem podstawowym zbawienia, to jednak zaznacza, że nie może mieć życia w sobie ten, kto nie spożywa Jego Ciała. Symptomatyczny jest fakt, że zbawienie nie zależy jedynie od moralności (uczynków) ani od samej nagiej wiary, ale domaga się chrztu, który de facto jest aktem włączenia w Mistyczne Ciało Chrystusa, natomiast szczytem owego wcielenia i wtajemniczenia jest komunia, czyli spożywanie i przyjmowanie Ciała Pańskiego. I chociaż wiemy, że pod postacią Chleba w Eucharystii obecny jest cały Chrystus, to Kościół zaznacza, że Chrystusowe Ciało czcimy nie tylko w tym biblijnym znaczeniu, w którym oznacza ono całą osobę, ale że samo Ciało Chrystusa, ciało, które co do natury dzieli On z nami – ludźmi, jest godne czci i uwielbienia. I to właśnie ciało, które Syn Boży przyjął i uświęcił, również w nas – ludziach – ma być uświęcone.
Kościół
Zasada cielesności uświęconej jest zatem zasadą uniwersalną i fundamentalną. Dotyczy ona nade wszystko konstytucji samego Kościoła. Kościół, jak często dzisiaj się podkreśla, jest Ludem Bożym, co oznacza, że jest wspólnotą nie tylko ludzką, ale bosko-ludzką. Jednak najdoskonalsze określenie Kościoła, jak wskazuje na to Magisterium, to nie miano Ludu Bożego, ale nazwanie go Ciałem Mistycznym Chrystusa. Kościół zatem ma łączność z Chrystusem i może nas do Niego prowadzić oraz z Nim jednoczyć nie tylko dlatego, że jest obdarzony Duchem Świętym – Duchem Chrystusa, ale także dlatego, że jest współcielesny ze Zbawicielem. Kiedy w epoce nowożytnej pojawiły się tezy sprowadzające Kościół do wspólnoty duchowej – czyli ludzi, którzy połączeni są jednym Duchem – Magisterium zareagowało, podkreślając, że prawdą wiary jest, iż do konstytucji Kościoła należy jego cielesność. Dlatego nie można oddzielić w Kościele pierwiastka duchowego od pierwiastka cielesnego (jego ludzkiej, instytucjonalnej i hierarchicznej struktury). Z tego względu nie można powiedzieć, że Kościół nie ma jasnych granic i właściwie urzeczywistnia się także poza obrębem instytucjonalnego Kościoła katolickiego.
Oczywiste powiązania
Ta zasada rodzi kolejne cielesne aspekty duchowości. Właśnie z tego powodu ciało zawsze jest zaangażowane w akty duchowe. To naprawdę nie jest obojętne, czy modlimy się z postawą ciała wyrażającą nabożną cześć, czy z postawą wyrażającą coś zupełnie innego. Gesty cielesne nie są w Kościele przejawem skostnienia i braku ducha, ale okazją do głębokiego wyrażenia ducha sięgającego istoty naszego jestestwa. Podobnie rzecz ma się z Liturgią – nie jest ona i nie może być aktem jedynie duchowym, ani też to, co w niej cielesne i materialne, nie może być deprecjonowane czy marginalizowane, gdyż w ten sposób tak naprawdę krępujemy i deformujemy ducha.
Moglibyśmy wskazać jeszcze wiele innych konsekwencji wywyższenia i dowartościowania cielesności w Kościele, takich jak cześć oddawana relikwiom, pieczołowitość w estetycznym kształtowaniu świątyń – korespondujących w swojej budowie i dostojności z uwielbionym Ciałem Pańskim – czy nabożne obchodzenie się z ludzkim ciałem, już pozbawionym tchnienia ducha, a jednak oczekującym na zmartwychwstanie. Istotniejsze jest jednak w tym kontekście powrócenie do naszego pierwotnego problemu. Czy zatem w obliczu tak dowartościowanej cielesności Kościół w swojej praktyce ascetycznej zapomniał o tym fakcie?
Rozwój doktryny
W praktyce chrześcijan pierwszych wieków możemy dostrzec pewne surowe, a zarazem wyostrzone podejście do kwestii ciała. Z jednej strony mogły mieć tu znaczenie tendencje gnostyckie. Jednak nawet ci, którzy byli zdeklarowanymi przeciwnikami gnozy, nigdy nie traktowali ciała jako czegoś, co należało bezwzględnie afirmować i w czym nie należało upatrywać przestrzeni walki z duchem. Działo się tak z innej przyczyny niż wpływy gnostyckie.
W istocie chrześcijańska walka między ciałem a duchem nie jest zmaganiem między dwoma elementami natury ludzkiej. Jest to walka człowieka obdarzonego Duchem Świętym z pożądliwością, która jest skutkiem grzechu pierworodnego. Katolicka antropologia jasno stwierdza, że natura ludzka, jako stworzona przez Boga, jest dobra. Jednak ze względu na grzech pierworodny została skażona i osłabiona. Jednym ze skutków grzechu jest pożądliwość – rozumiana nie tylko w sensie seksualnym, ale także jako skłonność do grzechu. Doktryna katolicka naucza, że natura ludzka sama w sobie – obejmująca zarówno duszę, jak i ciało – jest dobra. Natomiast grzech i skłonność do grzechu są czymś jej obcym. Ten obcy element tak głęboko zagnieździł się w ludzkiej naturze, że możemy błędnie odnieść wrażenie, iż skłonność do grzechu lub sam grzech stanowią jej część. Tradycja chrześcijańska jest jednak jednoznaczna: grzech i skłonność do niego są w najwyższym stopniu przeciwne naturze, jaką stworzył Bóg. Walka ascetyczna chrześcijanina nie jest więc walką z cielesnością, lecz z jej skażeniem. Skażenie to jest jednak tak gruntowne, że można powiedzieć, iż „mieszka” ono w naszym ciele. Ciało po grzechu stało się jakby siedliskiem złych skłonności. Walczyć z pożądliwością możemy jednak dzięki temu, że przez wszczepienie w Chrystusa zostaliśmy obdarowani Duchem Chrystusowym, co umożliwia nam życie według Niego. Zatem życie według ciała, o którym pisze św. Paweł, to życie według natury dotkniętej grzechem, według pożądliwości. Natomiast życie według Ducha to życie w oddaniu Bogu i według miary, jaką jest samo życie Boże. Stąd św. Paweł twierdzi, że między ciałem a duchem nie ma zgody – przy czym należy zaznaczyć, że nie chodzi tutaj o dychotomię między sferą cielesną a duszą, ale między pożądliwością a świętością. Człowiek może podporządkowywać się grzesznym skłonnościom (życie według ciała) bądź Duchowi Świętemu (życie według Ducha).
Z tej perspektywy wyłania się konkretne, dwuaspektowe spojrzenie na ciało. Po pierwsze, w wizji chrześcijańskiej jest święte – jest świątynią Ducha Świętego. Jego przeznaczeniem jest zmartwychwstanie. Niestety, ze względu na grzech zostało dotknięte jego skutkami. Jednak ze względu na świętość nie wolno pozostawić go grzechowi ani wydać na jego pastwę. O ciało należy walczyć dla Boga i świętości – to właśnie stanowi sam rdzeń chrześcijańskiej ascezy.
Po drugie, ciało nie jest jedynie przypadkowym elementem bytu ludzkiego. Nie jest tylko powłoką, w której kryje się to, co istotne. Człowiek nie tyle ma ciało, co jest ciałem. Dlatego Biblia często stosuje zamiennie terminy „człowiek” i „ciało”. A jeśli ciało jest tak istotne dla człowieka, może ono być także czynnikiem determinującym. To, co kryje się w cielesności, może go po prostu zdominować. Seksualność zatem nie jest marginalnym aspektem ludzkiego życia duchowego. Jest tym, co szczególnie upodabnia nas do Boga. Św. Tomasz z Akwinu, uznając, że anioł co do natury jest bytem wyższym od człowieka, twierdził, że człowiek przewyższa go w podobieństwie do Boga, gdyż w człowieku jest rodzenie, które jest także w Bogu (Ojciec odwiecznie rodzi Syna) – czego nie posiada natura anielska. Przez seksualność zintegrowaną i ukierunkowaną na akt rodzenia nowego życia człowiek okazuje się szczególnie podobny do Boga i uczestniczy w Jego akcie stwórczym. Jednakże z tego samego powodu seksualność jest siłą, która nieokiełznana i niepodporządkowana Duchowi może człowieka pochłonąć – a jeśli poddana jest grzechowi, może go zniszczyć. Kościół zawsze był świadomy zarówno świętości, jak i siły cielesności ludzkiej, dlatego też zalecał wobec niej ostrożność i święty szacunek.
Ciało zatem w Kościele budzi podziw i szacunek, ale jednocześnie także pewien lęk i obawę. Co więcej, chrześcijańskie spojrzenie pozwala jasno stwierdzić, że świat, który zarzuca Kościołowi lęk przed cielesnością i jej ograniczanie, świat, który poprzez rewolucję seksualną rzekomo pragnie wyzwolić ciało, tak naprawdę je poniża. Czymże bowiem jest sprowadzanie cielesności jedynie do przyjemności czy chociażby do budowania relacji z wyłączeniem aktu przekazywania nowego życia? Czym jest odseparowanie cielesnego aktu płciowego od duchowości? Czym w końcu jest traktowanie ciała jako powłoki, która może być nietożsama z wewnętrznym „ja”? Którą można dowolnie modyfikować operacjami w ramach tranzycji? Czym jest ciało, które nie jest postrzegane jako służące człowieczeństwu, lecz które rzekomo ogranicza i krępuje prawdziwe „ja”?
Wydaje się, że Kościół w swojej historii niejednokrotnie zmagał się z nurtami deprecjonującymi ciało. Gnoza jednak nie była najbardziej radykalnym z tych nurtów. Obecne ideologie, tak mocno skoncentrowane na kwestiach cielesności, wydają się jeszcze bardziej godzić w godność ludzkiego ciała.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2025
/ab