Każda religia, w tym również islam, ma prowadzić człowieka do zbawienia, ku głębi życia duchowego

2013/01/12

Terroryzm nie jest owocem islamu

Z ks. dr. Rafałem Markowskim, historykiem religii z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozmawia Piotr Chmieliński

Fot.: Piotr Chmieliński

– 26 stycznia będzie kolejny, już piąty, dzień modlitw poświęcony islamowi. Czy coś się zaczęło zmieniać w dialogu chrześcijańsko – muzułmańskim?

– Ten dialog jest trudny ze względów zarówno doktrynalnych, jak i historycznych. Dialog chrześcijaństwa z islamem doktrynalnie jest możliwy, o czym nawet wspomina dokument soborowy „Nostra Aetate”, który wskazuje na wspólne elementy tych dwóch religii: wiarę w tego samego, jedynego, miłosiernego Boga. Jezusa Chrystusa islam darzy wielkim szacunkiem jako wybitnego proroka. Teoretycznie więc wydawałoby się, że jest duża płaszczyzna do dialogu.

– A jednak ten dialog jest trudny?

– Tak. Przede wszystkim dlatego, że spotykają się dwie religie monoteistyczne, które, tak naprawdę, są przekonane o posiadaniu pełni objawienia Bożego. W chrześcijaństwie objawienie Boże dane zostało poprzez Chrystusa. Natomiast w islamie objawienie koraniczne dane zostało za pośrednictwem Mahometa.

– Tylko, że rola Jezusa i Mahometa jest zupełnie inna.

– Rzeczywiście. Jezus jest Synem Bożym, który znajduje się w centrum objawienia, a Mahomet jest tylko pośrednikiem. Spotykają się więc dwie religie monoteistyczne, przekonane o posiadaniu pełni objawienia Bożego. A więc kto ma tak naprawdę poczynić ustępstwa? A druga rzecz to historia spotkań chrześcijaństwa i islamu. Niestety jest to historia tragiczna. Począwszy od ekspansji islamu na tereny Syrii, Bizancjum, wreszcie północną Afrykę, w końcu Hiszpanię, Francję. I później cała tragiczna historia walk o Ziemię Świętą, Grób Pański, wyprawy krzyżowe. To wszystko sprawia, że dialog chrześcijaństwa i islamu jest wieloaspektowy i trudny. Natomiast w tym dialogu każdy gest dobrej woli, z obu stron, jest bardzo potrzebny.

– I w tym kontekście ten dzień modlitw z Islamem rozpoczęty w 2000 r. jest takim gestem?

– Jako gest dobrej woli na pewno jest czymś pożytecznym, natomiast czy tak naprawdę przysłużył się do tego, żeby dialog chrześcijaństwa z islamem poszedł do przodu, to w tej chwili jeszcze trudno ocenić.

– A czy widzi Ksiądz jakieś inne gesty dobrej woli z jednej czy z drugiej strony?

– Mogę mówić o kościele katolickim, który szczególnie od czasów Jana XXIII bardzo mocno deklaruje gotowość do podjęcia dialogu. Ten Papież tworzył niezwykły klimat dobroci w relacjach miedzy Watykanem a przedstawicielami innych religii świata. Paweł VI to kontynuował na płaszczyźnie doktrynalnej, szczególnie kiedy mówił o zasadach dialogu światopoglądowego w encyklice „Ecclesiam Suam”.

Ale dialog z islamem jest utrudniony dlatego, że tak naprawdę, jak mówią arabiści i religiolodzy, nie ma jednego islamu. Mówi się o islamach. Nie ma władzy centralnej w islamie i nie wiadomo z kim dialogować. W przypadku kościoła katolickiego jest sprawa jasna i oczywista. Kościół reprezentują: Papież, kolegium kardynalskie, dykasterie watykańskie, konferencje Episkopatów poszczególnych krajów. Władza jest więc ściśle określona.

Tymczasem w islamie na dzień dzisiejszy nie ma władzy centralnej, aczkolwiek ona od samego początku funkcjonowała. Najpierw niezaprzeczalnym autorytetem był Mahomet jako przekaziciel objawienia Bożego. Natomiast po jego śmierci nastąpiło zamieszanie. Mahomet nie wskazał swojego następcy. Rodząca się wspólnota muzułmańska musiała mieć jednak jakąś władzę i wtedy wybrano następcę, jednego z bliskich towarzyszy Mahometa, Abu – Bakra, który przyjął tytuł kalifa, następcy Mahometa. Jednak rola kalifa była inna niż Mahometa. Bo Mahomet był przekazicielem objawienia koranicznego, kalif natomiast już tej funkcji w sposób oczywisty nie przejął, bo objawienie koraniczne zostało zamknięte. Natomiast kalif stał się przywódcą religijnym i państwowym pierwszej wspólnoty muzułmańskiej.

A zatem islam rodzi się w atmosferze przeplatającej władzę religijną i polityczną, czego chrześcijaństwo zupełnie nie zna. I być może to wzajemne zrozumienie jest o tyle odległe, że islam reprezentuje pewną specyfikę, która dla mentalności Zachodu jest niezrozumiała i odległa.

– Na czym polega ta specyfika?

– W odniesieniu do islamu nie wystarcza samo pojęcie religia. My, jeżeli używamy pojęcia „religia”, to rozumiemy, że dotykamy sfery życia religijnego, związanej co prawda z pewną instytucją, ale zasadniczo skupioną wokół wartości duchowych. Natomiast w odniesieniu do islamu pojęcie religii jest za wąskie. Niektórzy religiolodzy twierdzą wręcz, że islamu nie powinno się określać mianem religii. Pierwsza wspólnota muzułmańska jest wspólnotą polityczną, kulturalną, ekonomiczną i militarną, czyli jest tym, czym państwo. Doskonale oddaje to tytuł książki prof. Józefa Bielawskiego: „Islam – religia państwa i prawa”. I to jest faktycznie religia państwa i prawa, w której aspekty religijne, polityczne, kulturalne, ekonomiczne, wzajemnie się przeplatają. W związku z tym przywódca islamu był nie tylko przywódcą religijnym, ale również państwowym. To był ten, który czuwał nad organizacją całego państwa.

I to jest ta specyfika rodzącego się islamu i pierwszej wspólnoty muzułmańskiej, która pozostaje wzorcem dla wszystkich pokoleń muzułmanów. Do dzisiaj jest w nich bardzo żywa tęsknota za tą pierwszą, idealną, wzorcową wspólnotą, którą stworzył Machomet w latach 622 – 632.

– To połączenie w jedno wymiarów religijnych i politycznych państwa w islamie ma chyba swoje plusy i minusy.

– To połączenie przede wszystkim stawia wielu ludzi wobec zjawiska nie do końca dla nich zrozumiałego. Do nas przemawia Chrystus słowami Ewangelii, abyśmy oddali Bogu to, co boskie, a cesarzowi co cesarskie. W przypadku islamu mamy do czynienia z przywódcą religijnym, który jednocześnie jest przywódcą politycznym i militarnym. I w stosunku do Mahometa wysuwano tego rodzaju wątpliwości. Pytano np. czy Mahomet może pozostawać wzorcem życia duchowego skoro musiał dowodzić armią i prowadził wojny, które w sposób naturalny przynosiły krzywdę, śmierć i cierpienie.

– Ale przedstawiciele świata muzułmańskiego odpowiadają na te obiekcje, że islam nie ucieka od doczesności, jest w niej głęboko zakorzeniony i bierze na siebie wszystko, co ta doczesność niesie. I nawet niektórzy stawiają zarzuty chrześcijaństwu, że próbuje uciec od problemów doczesności.

– Chrystus, wskazując ostatecznie drogę zbawienia, mówi do młodzieńca, żeby sprzedał wszystko, co ma i poszedł za nim. Wzywa radykalnie do porzucenia świata, tylko po to, aby pójść w głąb życia duchowego.

– Islam reprezentuje tutaj zupełnie inne stanowisko. Czy tak?

– Według islamu można iść ku zbawieniu wiecznemu niekoniecznie rezygnując z tego, co doczesne. Czyli islam uważa się za religię środka, która próbuje godzić dwie sfery życia ludzkiego: duchową i materialną, wieczną i doczesną. W dodatku muzułmanie uważają, że islam pojawił się po chrześcijaństwie, gdyż przyszedł jako tzw. religia złotego środka. Dyskusja na ten temat ciągle się toczy i nie jest jeszcze zamknięta. Niemniej fakt, że islam jest religią państwa i prawa niesie ze sobą daleko idące konsekwencje. To głębokie zakorzenienie w doczesności z punktu widzenia chrześcijaństwa jednak przeszkadza w drodze do Boga.

– Dlaczego?

– Dlatego, że świat stworzony jest dotknięty słabością, grzesznością, a więc tym, co odwraca człowieka od Boga. Islam tutaj nie od samego początku reprezentował tę filozofię złotego środka. W okresie Mekki Mahomet też twierdził, że bogactwa oddalają człowieka od Boga. Dopiero potem to spojrzenie na doczesność się zmieniło.

– Ale przecież ku Bogu idzie się właśnie przez świat.

– To prawda, ale jednocześnie doczesność niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw, które sprawiają, że człowiek po prostu zapomina o Bogu. Muzułmanie modlą się pięć razy dziennie o oznaczonych porach. Otóż według doktryny islamu ta wspólna, pięciokrotna modlitwa w ciągu dnia jest po to, żeby przypominać ciągle człowiekowi o Bogu. Bo człowiek niestety jest skłonny do zapominania o Bogu.

– To chyba dobrze, że oni widzą konieczność pamiętania o Bogu.

– Tak. W tym przypadku się zgadzamy. Chrześcijaństwo i islam patrzą na świat podobnie. Jest to droga, która może prowadzić do Boga, ale która niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Chrześcijaństwo ostatecznie ten stosunek do doczesności określa tak, że idąc przez świat trzeba coraz mniejszą wagę do niego przywiązywać, aby coraz bardziej skupiać się na Bogu. Czyli traktować świat jako pewien środek prowadzący do Boga. Natomiast islam poszedł dużo dalej, on doczesność wplótł w strukturę wiary. W islamie człowiek, który doznaje powodzenia doczesnego, cieszy się Bożym błogosławieństwem. Pomyślność staje się znakiem błogosławieństwa Bożego. Chrześcijaństwo tak daleko nie idzie. Mało tego. Można powiedzieć, że chrześcijaństwo w ogóle rodzi się w atmosferze tragedii śmierci Chrystusa na krzyżu. Po ludzku, jest to po prostu tragedia.

– Skoro muzułmanie tak patrzą na sukces życiowy, to skąd ich niechęć do krajów Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych? Przecież tam sukces jest ewidentnie widoczny?

– Trzeba się tu cofnąć do końca XIX wieku i początku XX. Wtedy nastąpił okres silnej penetracji, przede wszystkim ekonomicznej, krajów muzułmańskich przez kraje Europy Zachodniej. Był to okres pewnej dekadencji, schyłku świata muzułmańskiego. Przejawem tego był właśnie wspomniany wcześniej upadek władzy centralnej islamu. W kategoriach sukcesu doczesnego to był dla świata islamu najbardziej bolesny okres w historii. Czas niepowodzenia, porażki i upokorzenia. Muzułmanie zaczęli stawiać sobie pytanie: dlaczego Bóg się od nas odwrócił? Bo przecież jeżeli powodzenie jest traktowane jako Boże błogosławieństwo, to niepowodzenie musi być brakiem tego błogosławieństwa. Czyli było to bardzo trudne doświadczenie w sensie duchowym, ale również w sensie ideologicznym i historycznym.

– Kiedyś prof. Marek Dziekan z Instytutu Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego stwierdził, że przesiąknięta religijnym myśleniem kultura muzułmańska próbuje przeciwstawić się sekularystycznej cywilizacji euro – amerykańskiej, określanej jako świat bez wiary i Boga. Czy rzeczywiście muzułmanie tak patrzą na naszą cywilizację?

– Tak! Interpretują to tak, że to jest sukces, ale budowany bez Boga i pozbawiony Jego obecności. Trzeba przyznać, że proces laicyzacji w połowie XX w. przybrał dość silne rozmiary w krajach Europy Zachodniej. I w związku z tym ten okres laicyzacji został tak zinterpretowany przez islam, że świat Zachodu odszedł od Boga i buduje swój sukces w oparciu o samego siebie. Ale myślę, że to są interpretacje nadużywane przez pewne ugrupowania muzułmańskie, które chcą podsycać niechęć w stosunku do kultury zachodniej. I to jest argument bardzo trafiający do mentalności arabskiej. Tam, tak jak mówiliśmy, religia przenika się z każdą dziedziną życia. W związku z tym dla mentalności arabskiej życie pozbawione Boga staje się życiem obrazoburczym. Jest to lansowanie pewnych opinii po to, aby budować mury, a nie je znosić.

– W tej postawie nie mogę zrozumieć jednego. Można świat zachodu postrzegać krytycznie, jako świat bez wiary i Boga. Ale skąd się tam bierze ta nienawiść, posunięta aż do dokonywania zbrodni przeciwko niewinnym ludziom?

– Wiąże się to z trudną historią islamu, gdzie już od samego początku funkcjonuje pojęcie świętej wojny. To się zrodziło już na samym początku islamu, kiedy Mahomet organizował pierwszą wspólnotę muzułmańską. W sposób naturalny pojawiło się tam pojęcie wojska, którego zasadniczym celem była obrona budowanej wspólnoty. Zresztą wszyscy, którzy należeli do tej pierwszej wspólnoty muzułmańskiej byli zobowiązani do jej wspólnej obrony. Ale Mahomet później marzył, żeby wrócić do rodzinnej Mekki i pozyskać ją dla islamu. Wtedy pojawiają się wyprawy wojenne. Muzułmanie napadali na karawany zmierzające do Mekki. Chodziło o jej osłabienie gospodarcze. I tak w 624 r. następuje pierwsze starcie, ale o tyle ważne, że w tą z pozoru zwykłą bitwę został wpleciony element religijny. Zgodnie z tradycją muzułmańską ta bitwa została wygrana dzięki temu, że Bóg wysłał swoich aniołów, którzy wsparli wojska muzułmańskie. I wtedy zrodziło się przekonanie, że taka wyprawa wojenna staje się wojną w imię Allacha. I prawdą jest, że objawienie koraniczne sankcjonuje świętą wojnę, czyli działania wymierzone przeciwko niewiernym, których albo się nawracało, albo ginęli.

– Czyli można było zabijać tych niewiernych?

– Tak.

– I dopuszczała to religia?

– Tak. Wojna święta zrodziła się jako akt religijny. Postrzegano ją jako walkę w imię Allacha, która miała prowadzić do nawracania. Ale był to także akt polityczny, obrona własnej wspólnoty. I w końcu był to akt ekonomiczny, który dostarczał zasobów materialnych. I to są początki wspólnoty muzułmańskiej. Później święta wojna przewija się przez całą historię islamu z większym lub mniejszym natężeniem. Różnie to oceniają historycy religii.

– Jak?

– Jedni twierdzą, że islam jest typową religią wojny, inni, że nie, ale nie ma wątpliwości, że święta wojna funkcjonowała w historii islamu przez długie wieki. Sądzę, że mimo wszystko, tak jak w przypadku wszystkiego w czym partycypuje człowiek, jest to przejaw słabości ludzkiej, która się w tym przypadku odzywała w historii islamu. Bo właśnie słuszne są pytania, czy może być religia, która sankcjonuje zabijanie, czy objawienie Boże może wzywać do odbierania życia? I raczej trudno na te pytania odpowiedzieć twierdząco.

Abstrahując już od wszelkich różnic doktrynalnych, tak naprawdę troską i pragnieniem Boga jest zbawienie każdego człowieka. Ale to ma się dokonać w oparciu o wolny wybór człowieka. Trudno więc zapewnić zbawienie komuś w ten sposób, że nawraca się go siłą albo odbiera mu się życie.

Tak więc sądzę, ze święta wojna jest wyrazem nie tyle objawienia koranicznego, co słabości ludzkiej w historii islamu. W Koranie – w polskim tłumaczeniu profesora Bielawskiego – podane są zasady świętej wojny, które mają obowiązywać muzułmanów: to ma być wojna regularnych armii, prowadzona tylko w celach obronnych w przypadku zaatakowania wspólnoty, należy unikać niszczenia miejsc kultu i nigdy nie wolno wciągać w to działanie ludzi świeckich, przypadkowych. I jeżeli przeniesiemy te zasady na to, co dzisiaj określamy mianem terroryzmu, to jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

Każda religia, w tym również islam, ma prowadzić człowieka do zbawienia, ku głębi życia duchowego. Jeżeli więc mamy do czynienia z religią, która sankcjonuje zabijanie, to powstaje pytanie czy jest to autentyczna religia i czy to jest droga prowadząca do rozwoju życia wewnętrznego. Trzeba widzieć co wynika z religii i co jest w niej autentyczne, a co jest po prostu zwykłym nadużyciem. Uważam, że zjawisko terroryzmu wypływa raczej przede wszystkim z pewnych przesłanek politycznych i jest przejawem walki politycznej. Islam, przez swoją specyfikę również polityczną, zostaje wpleciony w to wszystko. Ale wydaje mi się, że mówienie, że terroryzm jest owocem islamu to jest krzywdzące dla wielu bardzo uczciwych muzułmanów.

– Jak Ksiądz widzi przyszłość tej religii na naszym kontynencie? W Europie mieszka już ok. 23 milionów muzułmanów. Jakoś godzą własną wiarę z zachodnim stylem życia.

– Islam mocno się zaznaczył w życiu Europy Zachodniej na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Muzułmanie żyjący w Europie to poważny problem. Dlatego, że oni żyją w warunkach, które są dla nich obce, dalekie. Starają się odnaleźć w warunkach życia w Europie Zachodniej. Myślę, że proces emigracyjny jest zupełnie naturalny dla współczesnego świata. Domaga się przede wszystkim wzajemnego poznania i umiejętności współżycia. Zadaniem środowisk naukowych i duszpasterskich jest szerzyć wiedzę na temat różnych systemów religijnych świata.

– Jakby Ksiądz ocenił wiedzę Polaków o islamie?

– Jest niestety mizerna. Tak jak zresztą w całej Europie. Bo to, że np. w Niemczech czy Francji jest dużo muzułmanów, to wcale nie sprawia, ze islam jest tam lepiej znany niż w Polsce. Przeciętny Francuz wiedzę o islamie również ma mizerną.

– Co katolik może zrobić dla rozwinięcia dialogu chrześcijańsko – muzułmańskiego?

– Nie wszyscy mogą uczestniczyć bezpośrednio w dialogu, natomiast wszyscy mogą ten dialog wspierać. Przede wszystkim duchowo, poprzez modlitwę, której nigdy dosyć. A jest to podstawowy środek dostępny każdemu katolikowi.

Artykuł ukazał się w numerze 1/2006.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej