Parafia nieustającej adoracji

2013/01/12

Grup duszpasterskich jest na warszawskim Kole tak wiele, że trudno je wszystkie dokładnie zliczyć. Powstają oddolnie, sami parafianie zgłaszają swoje pomysły, a proboszcz nigdy nie odmawia.

– Pan Bóg odnalazł mnie w tej parafii. Tu właśnie zmieniło się moje życie. Będąc z Jezusem w czułej bliskości, ciągle uczę się kochać – mówi Marianna Gąsiorek, parafianka od św. Józefa na Kole.

Fot.: Radosław Kieryłowicz

W 1997 r. była poważnie chora. Na narządach rodnych zaczęły jej rosnąć torbiele. Lekarze zadecydowali, że trzeba je wyciąć. Operacja została zaplanowana, syn pani Marianny oddał krew, pozostało tylko zgłosić się do szpitala.

– Zanim się tam udałam, postanowiłam pomodlić się jeszcze chwilę przed Najświętszym Sakramentem w kościele – opowiada. A w wolskiej świątyni już od 10 lat trwała nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu. Marianna, podobnie jak wielu innych parafian, często tam zaglądała, zadowolona, że kościół jest zawsze otwarty. I zawsze można poprosić Jezusa o pomoc. Bardzo bała się operacji. Był marzec, akurat zaczynały się rekolekcje wielkopostne.

– Czułam się bardzo dziwnie. Nie mogłam się skupić. Nawet nie byłam w stanie uklęknąć – opowiada.

Operacji nie będzie

Marianna powierzyła Jezusowi przyszłość i pojechała do szpitala. Przed operacją lekarze zrobili jeszcze badanie. Jakież było ich zdziwienie, kiedy okazało się, że torbieli nie ma. Zniknęły bez śladu! – Nie będzie pani operowana! Nie ma bowiem czego operować – zakomunikowali zszokowanej pacjentce.

To uzdrowienie jest udokumentowane. Dokumenty przechowuje ks. proboszcz Jan Sikorski. – Ale Pan Jezus uzdrawiał mnie jeszcze wiele razy, z krwotoków i omdleń, które następowały o różnych porach dnia i nocy – mówi Marianna. Podkreśla jednak, że najważniejsze są przemiany i uzdrowienia duchowe, jakich tu doznała. – Na każdą godzinę adoracji idę z ogromną przyjemnością i mogę stwierdzić, że Chrystus jest moim przyjacielem. Mogę Mu powiedzieć o wszystkim i nie boję się Go – mówi z głębokim przekonaniem. Bardzo chętnie adoruje Pana Jezusa, szczególnie w nocy. Raz w tygodniu, od północy do drugiej. Przychodzi razem z mężem, bo tak jest raźniej. I bezpieczniej. Jest osobą, która dobrowolnie zadeklarowała się, że o konkretnej porze będzie adorować Najświętszy Sakrament. Ale oczywiście na adorację przychodzą też tacy, którzy nie wpisują się do zeszytu. Przychodzą po prostu wtedy, kiedy mogą.

– To wielki komfort, że można przyjść zawsze. To jest to, co czyni tę parafię niezwykłą – podkreśla parafianin Stanisław Kudra.

Czas otworzyć kościół

A nie zawsze tak było. Kiedy w 1986 r. ks. Sikorski obejmował na Kole urząd proboszcza, kościół był zamykany. Otwierano go tylko podczas nabożeństw. Jedna z parafianek zapytała nowego proboszcza dlaczego świątynia jest zamknięta w ciągu dnia. – No właśnie, dlaczego? – odparł pytaniem ks. Sikorski. I razem doszli do wniosku, że czas to zmienić. Na początku otwierano kościół do modlitwy przez cały dzień z wystawieniem Najświętszego Sakramentu w czwartki. Potem kościół był otwarty do północy, a czasem nawet dłużej.

Wreszcie nadeszły słynne rekolekcje wielkopostne prowadzone przez ks. Krzysztofa Małachowskiego. Ten gorliwy orędownik adoracji zaproponował parafianom rozpoczęcie całodobowej adoracji przed Najświętszym Sakramentem. Wierni, zwłaszcza z zespołów parafialnych, zgłaszali gotowość podjęcia dyżurów adoracyjnych w dzień i w nocy. Po zapełnieniu wszystkich godzin nie pozostało nic innego, jak poprosić Księdza Prymasa o zezwolenie na adorację nieustającą. I tak trwa ona do dziś.

Adorujący mają do dyspozycji biblioteczkę i czasopisma parafialne, a także czytania mszalne na dany dzień.

W adoracji trzeba być wiernym. Nawet jeżeli początkowo wydaje się, że to czas zmarnowany. Tak właśnie myślała kiedyś Jadwiga Banaszek, od 39 lat parafianka na Kole. – Dziś myślę, że Bóg przygotowywał mnie przez ten czas do pełnienia w parafii obecnych zadań – mówi. W parafii prowadzi wspólnotę Żywego Różańca, należy też do Stowarzyszenia Świętej Faustyny. Najwięcej czasu pochłania jej jednak praca w Bractwie Więziennym.

Listy do więźniów

Od dawna chciała konkretnie pomagać więźniom. Nie wiedziała jak. Tymczasem do ks. Sikorskiego, który do 2002 r. był Naczelnym Kapelanem Więziennictwa, przychodziły listy od więźniów. Trzeba było na nie odpisywać. Jadwiga postanowiła się w to zaangażować.

– Jeden z więźniów napisał, że ma jeszcze 8 lat do odsiedzenia i byłby szczęśliwy, gdyby mógł z kimś nawiązać regularną korespondencję. Pomyślałam, że skoro tak, to napiszę. I już 3 lata koresponduję z tym człowiekiem – opowiada.

Dodaje, że więźniowie bardzo sobie cenią wymianę listów. Wiele rzeczy bowiem łatwiej jest napisać, niż wypowiedzieć.

Ale Jadwiga także spotyka się z więźniami. Raz w tygodniu przekracza bramy więzienia na Służewcu. A na Kole, wraz z innymi osobami z Bractwa, przygotowuje paczki dla rodzin więźniów. Kiedy pytam, czy zamiast tak angażować się w życie parafialne nie wolałaby siedzieć w domu i oglądać telewizji, uśmiecha się. – Nie! – odpowiada stanowczo. – Ta służba to jest mój sposób na życie i dziękuję Bogu, że mogę robić to, co robię. I jestem naprawdę szczęśliwa!

Grup duszpasterskich jest na Kole tak wiele, że trudno je wszystkie dokładnie zliczyć. Powstają oddolnie, tzn. sami parafianie zgłaszają swoje pomysły, a proboszcz nigdy nie odmawia. – Jest otwarty, daje wszystkim możliwość wykazania się i działania – podkreśla parafianka Ewa Jędrzejowska.

Jak w ramionach ojca


Mozaika w ołtarzu głównym Kościoła św. Józefa Oblubieńca na warszawskim Kole
Fot.: Radosław Kieryłowicz

Wszyscy parafianie zgodni są co do tego, że ks. Jan Sikorski jest niezwykłym człowiekiem. Otwartym, życzliwym, pobożnym, ludzkim…Kiedy odprawiał na Kole pierwszą Mszę św., Jadwiga Banaszek podsłuchała rozmowę dwóch parafianek. – Ale ta parafia ma szczęście – mówiła jedna do drugiej myśląc o nowym proboszczu. – A ja sobie wtedy pomyślałam, że pożyjemy, zobaczymy. Pożyliśmy, zobaczyliśmy i okazało się, że te panie miały rację. Ta parafia ma rzeczywiście wielkie szczęście, że otrzymała takiego kierownika duchowego – mówi Jadwiga.

– A także doskonałego organizatora – dodaje Marek Orewczyk, członek rady parafialnej. – Kiedy rok temu proboszcz przebywał w szpitalu, w parafii natychmiast była zauważalna jego nieobecność. – Oprócz tego ks. Sikorski jest także świetnym psychologiem – wtrąca Marianna Gąsiorek. – Doskonale wyczuwa potrzeby parafian. Ja np. kiedyś miałam spore braki w wiedzy religijnej. I proboszcz zorganizował studium życia chrześcijańskiego oraz szkołę modlitwy. Mogłam zdobywać wiedzę.

– W parafii czujemy się, jak w domu. I decyduje o tym osoba proboszcza. U ks. Jana czujemy się jak w ramionach ojca – podkreśla Ewa Lis, zaangażowana w pracę w Bractwie Więziennym.

Ale niezwykli i wyjątkowi są właściwie wszyscy księża pracujący w parafii. – Jak do tej pory księża, którzy tutaj trafiali, wzrastali w swoim kapłaństwie i rozwijali się duchowo. Odczuwało się to w sposobie sprawowania turgii, w słowach kazań i w codziennym życiu. I nadal tak jest – mówi Marianna Gąsiorek.

Wikariusze podkreślają, że praca na Kole, kontakt z żywą parafią i takim bogactwem wspólnot, dodaje im sił. Mogą rozwijać swoje charyzmaty. I tak np. ks. Marek Bolwicki jest doskonałym kaznodzieją, a ks. Mariusz Bernyś zaraża innych swoim zaangażowaniem w szerzenie kultu Bożego Miłosierdzia.

Zarys dziejów parafii św. Józefa na Kole

Fot.: Radosław Kieryłowicz

Nazwa dzielnicy Koło pochodzi od kręgów, w których zasiadali posłowie podczas elekcji królewskich. W latach 1575–1764 odbyło się 10 takich elekcji.

13 stycznia 1938 r. ks. Jan Sitnik otrzymał misję zorganizowania parafii na Kole. 2 miesiące później parafia została erygowana przez kard. Aleksandra Kakowskiego. Najpierw zbudowany został drewniany kościół, który w czasie wojny spalili Niemcy. Po wojnie rozpoczęto budowę nowego kościoła. Poświęcił go kard. Stefan Wyszyński 6 sierpnia 1951 r. Na konsekrację, dokonaną także przez Prymasa Tysiąclecia, kościół czekał następne 12 lat. W 1978 r., po śmierci pierwszego proboszcza ks. Jana Sitnika, parafię objął ks. Leopold Sotkiewicz. Przewodził parafii 7 lat. Zmarł 4 grudnia 1985 r. W styczniu 1986 r. proboszczem został ks. Jan Sikorski. Zdynamizował życie parafialne. Zaczęły jak grzyby po deszczu powstawać nowe grupy i wspólnoty. Kościół został otwarty najpierw na cały dzień, a potem także na całą noc. Rozpoczęła się w nim całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu. Jednocześnie remontowano i modernizowano świątynię oraz dom parafialny.

W Roku Jubileuszowym świątynia była Sanktuarium odpustowym w archidiecezji warszawskiej. W 2001 r. poświęcono posąg Chrystusa Miłosiernego w parku u zbiegu ulic Deotymy i Górczewskiej. Autorem posągu jest parafianin, profesor Gustaw Zemła. Od września 2005 r. kościół św. Józefa jest pięknie oświetlony.

Kapłańska burza mózgów

W każdy piątek wieczorem księża siadają na plebanii przy kominku i wspólnie omawiają co się udało, a czego nie w mijającym tygodniu. Dyskutują także o planach na następny tydzień. – To taka przysłowiowa burza mózgów – podkreśla ks. Sikorski.

W pracy parafialnej pomaga księżom rada parafialna. Są w niej członkowie wszystkich wspólnot działających w parafii. Marek Orewczyk, który zasiada w radzie, twierdzi, że zaangażowanie w życie parafialne zupełnie go zmieniło. Wzrastał w tej parafii i zmieniał się, tak jak i ona się zmieniała. Zaczynał po prostu od przychodzenia na niedzielne Msze św. To było za mało. Przychodził więc jeszcze w piątki. Nadal za mało. Zaczął więc codziennie uczestniczyć w Eucharystii. Dalej mu było za mało. Postanowił więc służyć przy ołtarzu. Z czasem został lektorem. W końcu, z rekomendacji ks. Sikorskiego znalazł się na kursie dla nadzwyczajnych szafarzy Komunii św.

Kiedy już został szafarzem, poczuł wielką odpowiedzialność i szczęście. – Ta praca to wielka łaska. Służba Kościołowi i drugiemu człowiekowi. Prawie codziennie jestem u chorych z Panem Jezusem. Bardzo często odwiedzam też szpital i dom opieki społecznej na terenie naszej parafii – mówi Marek Orewczyk.


W życie tej warszawskiej parafii zaangażowanych jest wielu wiernych. Na zdjęciu przedstawiciele różnych grup parafialnych.
Fot.: Piotr Chmieliński

Podobnych historii działo się tu wiele. Są przykłady nawróceń, przemiany życia, wyjścia z trudnych a nawet beznadziejnych sytuacji. Są osoby dla których ta parafia stała się drugim domem. Widać tu niepełnosprawnych, bezdomnych, starszych, młodszych, dzieci. Ludzi różnych stanów, zawodów, różnego wykształcenia i doświadczenia. Wszyscy mogą znaleźć tu swoje miejsce.

Niektóre grupy parafialne
1.Bractwo adoracyjneSpotkania: W każdy pierwszy piątek miesiąca o 19.00
2. Bractwo więzienneSpotkania: w czwartki o 19.00
3. Akcja KatolickaSpotkania: w każdy drugi i czwarty poniedziałek miesiąca o 18.00
4. Stowarzyszenie św. FaustynySpotkania: pierwszy poniedziałek miesiąca o 16.30
5. Totus TuusSpotkania: pierwsza niedziela po trzynastym dniu każdego miesiąca
6. Ruch Rodzin NazaretańskichSpotkania : w każdą środę po Mszy św. o 19.00
7. Koło misyjneSpotkania : w trzecią sobotę miesiąca o 16.00
8. Grupa małżeństwSpotkania : w każdą trzecią niedzielę miesiąca o 16.00
9. Wspólnota „Cenacolo” (pomoc osobom uzależnionym od narkotyków)Spotkania : w każda sobotę o 16.00
10. CaritasPunkt Caritasu otwarty jest we wtorki i piątki od 17.00 do 19.00

Łódź na jeziorze

– Trzeba być otwartym na ludzkie charyzmaty. W ludziach drzemią ogromne pokłady możliwości, z których oni sami nie zdają sobie sprawy. Stworzenie odpowiednich warunków do ich odkrycia daje tym ludziom szansę twórczego działania. Nie mówię więc: nie. Mówię: proszę bardzo, rób. Myślę więc, że potrzebna jest szczypta Bożej odwagi, żeby zaryzykować i zaufać ludziom – tłumaczy ks. Sikorski. Dodaje, że konieczna jest też otwartość na znaki czasów. – Ale najważniejsze jest zawierzenie Bogu – podkreśla. – Dzięki Eucharystii jest tutaj dużo modlitwy. Dzięki modlitwie wypracowuje się łaski. A dzięki łaskom wspólnota wzrasta – mówi parafianka Katarzyna Kudra. – Nasza parafia przypomina łódź na otwartym, pięknym jeziorze. U steru stoi Pan Jezus. A w łodzi zgromadzeni są wszyscy parafianie, z proboszczem na czele. To właśnie szczególnie w czasie Eucharystii i adoracji wypływamy z Panem Jezusem na głębię – podsumowuje Marianna Gąsiorek.

 

Piotr Chmieliński

Artykuł ukazał się w numerze 1/2006.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej