O miłości wiekuista, każesz malować obraz swój święty
I odsłaniasz nam zdrój miłosierdzia niepojęty,
Błogosławisz, kto się zbliży do Twych promieni,
A dusza czarna w śnieg się zamieni.
Tymi słowami zaczyna się jedna z najbardziej niezwykłych książek, które powstały na ziemi. Dzienniczek, bo o nim mowa, wyszedł spod ręki św. Faustyny Kowalskiej. Kim była ta prosta siostra zakonna, która zdecydowała się oddać całe swoje życie Bogu?
Helena Kowalska, bo tak naprawdę nazywała się święta, przyszła na świat 25 sierpnia 1905 r. w Głogowcu. Była trzecim z dziesięciorga dzieci Stanisława i Marianny Kowalskich. Matka z dużym niepokojem oczekiwała jej narodzin. Wiązało się to z tym, że dwie poprzednie ciąże miały ciężki przebieg. Narodziny były jednak lekkie, podobnie jak siedem następnych porodów. Marianna Kowalska po latach zdała sobie sprawę, że to Helena uświęciła jej łono, gdyż była błogosławionym dzieckiem.
Z rodzinnego domu wyniosła ona bardzo dobre wzorce. W Dzienniczku tak opisuje swoje wrażenia po ostatniej wizycie w domu w lutym 1935 r.: „Kiedy widziałam, jak ojciec się modlił, zawstydziłam się bardzo, że ja po tylu latach w zakonie nie umiałabym się tak szczerze i gorąco modlić, toteż nieustannie składam Bogu dzięki za takich rodziców”. Gdy Helena miała 9 lat, wybuchła I wojna światowa. Żywność była rekwirowana przez walczące armie, przez co głód był wszechobecny. Ojciec przyszłej świętej nie mógł znaleźć pracy, a licha ziemia nie mogła wyżywić wszystkich członków rodziny. W 1921 r. Helena powiedziała matce: „Pójdę do miasta na zarobek”. Marianna Kowalska po dłuższym zastanowieniu się wydała zgodę. Córka wyjechała do Aleksandrowa Łódzkiego, skąd po roku wróciła do domu z gotowym planem na życie. „Muszę iść do zakonu” – powiedziała.
Następnym przystankiem na jej drodze była Łódź, gdzie zatrzymała się u krewnych Rapackich. Namawiana przez nich zaczęła uczęszczać na zabawy. Na jednej z nich ukazał się jej Jezus umęczony. Był to dla niej znak, że ma swoje życie poświęcić właśnie Jemu. Jeszcze tej samej nocy udała się do katedry św. Stanisława Kostki i runęła krzyżem przed Najświętszym Sakramentem. Prosiła o dalsze pokierowanie jej życiem. Odpowiedź była natychmiastowa: „Jedź do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru”. Za namową Syna Bożego wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
Siostra Faustyna często zmieniała miejsca pobytu. Pracowała w niemal każdym domu zgromadzenia. Kiedy przebywała w Płocku, otrzymała polecenie namalowania obrazu Miłosierdzia Bożego. Dopóki jej mistyczny kontakt z Bogiem nie wprowadzał żadnych nowostek do życia Kościoła, była szczęśliwa. Inaczej rzecz miała się potem. Sprawa namalowania obrazu zaczęła ciążyć jej mocno na sercu. „Była prostą siostrą zakonną. Ona po prostu w nadzwyczajny sposób zaufała Bogu” – mówi s. Dolorosa Sowa z łódzkiego domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
To zaufanie zaprowadziło s. Faustynę do Wilna, gdzie pod kierownictwem później błogosławionego ks. Michała Sopoćki zaczęła spisywać Dzienniczek. Nie stało się to jednak od razu. Na początku nie chciała odsłonić duszy przed nowym spowiednikiem. Pan uspokoił ją jednak w trakcie odmawiania nowenny do Ducha Świętego. Zakomunikował jej wtedy: „Jeżeli będziesz ukrywać się przed nim, chociażby to była najmniejsza łaska Moja, to i Ja ukryję się przed tobą i zostaniesz sama”. Po tym objawieniu z prostotą dziecka s. Faustyna odsłoniła swoją duszę przed spowiednikiem.
W tym okresie księgą jej życia staje się męka Chrystusa. „Kto chce się nauczyć prawdziwej pokory, niech rozważa Mękę Jezusa” – napisała. Dzięki tej ofierze, jak sama mówiła, nauczyła się również kochać Boga i ludzi. Jej największym marzeniem było, aby wszyscy poznali wiekuiste szczęście, jakim jest Syn Boży. W wyniku tego pragnienia na prośbę Jezusa w Wielki Czwartek 1934 r. złożyła siebie jako ofiarę całopalną za tych, którzy stracili nadzieję w miłosierdzie Boga. Powoli kończył się również proces tworzenia obrazu Jezu, ufam Tobie. Dzieło, które wyszło spod ręki Eugeniusza Kazimierowskiego, nie spodobało się jednak przyszłej świętej. Serce Faustyny napawał smutek, gdyż Jezus na obrazie nie był w jej mniemaniu tak piękny jak wtedy, gdy ukazał się w jej widzeniu. Szybko jednak pocieszył ją Zbawiciel: „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej”.
Jesienią 1935 r. skończyła się jej wileńska przygoda. To tutaj przyszła święta została przygotowana przez Boga na wypełnienie swojej misji. Matka Generalna Zgromadzenia przeniosła ją do Krakowa, gdzie w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek oraz w ciągu tego dnia 1937 r. przeżywa w fizyczny i duchowy sposób cierpienie Chrystusa. „Konałam razem z Nim, a skonać nie mogłam, ale nie zamieniłabym tego męczeństwa za wszelką rozkosz świata całego. Miłość moja w tym cierpieniu spotęgowała się nie do pojęcia. Wiem, że Pan mnie podtrzymywał Swą wszechmocą, bo inaczej nie wytrzymałabym ani chwili” – napisała. O godzinie 3 po południu modliła się za świat cały, leżąc krzyżem. Dostała również natchnienie, aby odprawić nowennę przed Świętem Miłosierdzia. Siostra Faustyna, której życie obfitowało w wiele cierpień, starała się znieść je wszystkie z godnością. Nie było to dla niej proste, ale dzięki miłości Jezusa nie porzuciła swoich ideałów. W tym czasie podupadła na zdrowiu i została umieszczona w zakładach sanitarnych na Prądniku. „Zawsze skupiona, bardzo pobożna, pomimo ogólnego ciężkiego stanu zdrowia zwlekała się do kaplicy i szła – póki mogła – skłaniać się na nogach, na Mszę św., a także i na wieczorne nabożeństwo – mówi s. Dawida Antonina w książce Siostra Faustyna. Szafarka Bożego Miłosierdzia.
Nadszedł dzień 1 stycznia 1938 r. Siostra Faustyna zdawała sobie sprawę, że Nowy Rok przyniesie jej kielich cierpienia i śmierć. Tego dnia poddała się zupełnie Woli Bożej. W ogóle nie mogła wstać z łóżka. Ból ściskał jej serce, a gorycz zalewała duszę. W dniu Święta Trzech Króli przyszło ozdrowienie, ale było ono krótkotrwałe. 21 kwietnia 1938 r. rozpoczęła się kuracja, która miała postawić s. Faustynę na nogi. Po badaniach spytała lekarza Silberga o swój stan. On odpowiedział, że Bóg wszechmogący wszystko może, dając jej do zrozumienia, że ze szpitala już raczej nie wyjdzie. 24 sierpnia 1938 r. jej zdrowie raptownie się pogorszyło. Pod koniec września po raz ostatni odwiedził ją ks. Sopoćko. Powiedziała mu wtedy: „Przepraszam ojca, jestem teraz zajęta rozmową z Ojcem Niebieskim. Co miałam powiedzieć, już powiedziałam”. 5 października 1938 r. o godzinie 22:45 siostra Faustyna wzniosła oczy ku górze i odeszła do Domu Ojca.
Siostra Dolorosa Sowa, która pełni rolę rzeczniczki łódzkiego domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, powiedziała mi, że kiedy wstępowała do zakonu, panował zakaz kultu miłosierdzia. Został zniesiony dopiero w momencie wyboru na papieża Karola Wojtyły. W tamtym okresie s. Dolorosa zapragnęła poświęcić życie pracy z trudnymi dziewczętami. Siostra Faustyna od początku pomagała jej w wielu ciężkich sprawach, ale również w tych przyziemnych. „Kiedyś bardzo potrzebowałam samochodu, aby móc załatwić sprawy urzędowe. Poprosiłam ją wtedy o pomoc, a po dwóch dniach pojawił się nasz sąsiad, który miał na sprzedanie samochód. Otrzymałam go jednak za darmo. To był dla mnie znak, że s. Faustyna czuwa”.
Dziś kult Bożego miłosierdzia ma swój szczególny czas. W trakcie trwającego Roku Miłosierdzia promuje się oraz dużo mówi o miłości Boga do człowieka. To wielka spuścizna s. Faustyny, która swoim życiem udowodniła, że pójście za wolą Boga jest najlepszą decyzją człowieka.
Dawid Kowalczyk
pgw