17 września 2024 roku to dla rodziny franciszkańskiej ważny dzień – święto Stygmatów św. Franciszka z Asyżu. Wydarzenie to miało miejsce w 1224 roku, przypada właśnie jego okrągła 800. rocznica. O jej znaczeniu dla franciszkanów oraz całego Kościoła w rozmowie z Martą Karpińską opowiada o. Andrzej Zając OFMConv – teolog duchowości, nauczyciel akademicki, dyrektor Wydawnictwa Franciszkanów Bratni Zew.
Ostatnie lata są dla franciszkanów bogate w ważne rocznice. W lipcu przypadło 750-lecie śmierci Waszego siódmego generała – św. Bonawentury z Bagnoregio.
To przede wszystkim 800-lecie różnych wydarzeń, jakie miały miejsce u schyłku życia św. Franciszka: otrzymania stygmatów, reguły zatwierdzonej oraz Greccio – tak zwanej żywej szopki, która była nie szopką, a mszą odprawianą w grocie z towarzyszeniem zwierząt.
Święty Franciszek jest pierwszym stygmatykiem w historii Kościoła.
To były pierwsze udokumentowane stygmaty, które – co warto zaznaczyć – stanowiły też problem dla Kościoła. Wystarczy przypomnieć fakt, że w dokumentach kanonizacyjnych Franciszka w ogóle nie ma o nich mowy. Nam by się wydawało, że to jeden z elementów potwierdzających świętość, a jednak w procesie kanonizacyjnym pominięto ten aspekt. Zastanawiałem się dlaczego i zrozumiałem, że w tym przejawia się mądrość Kościoła. W XIII wieku wiara, a przede wszystkim wrażliwość ludzi była jednak inna niż dzisiaj, traktowano wszystko bardziej dosłownie. Przypuszczam, że zasadniczym problemem, tym bardziej, że była to rzecz nowa, była obawa, że ludzie zaczną wchodzić w duchowość stygmatów zbyt dosłownie, dokonując samookaleczeń. Później, to też taka ciekawa rzecz, w okresie 100 lat papieże wydali aż 13 bulli potwierdzających autentyczność stygmatów Franciszka i ekskomunikujących osoby, które odważyłyby się negować ich prawdziwość. Mamy wyobrażenie o średniowieczu, że było takie pobożne, bogobojne i uległe wobec hierarchii Kościoła. A niekoniecznie tak było, skoro papieże musieli podejmować aż takie interwencje.
Na czym polega duchowość stygmatów?
Jest potwierdzeniem, że człowiek jest jednością i jego życie duchowe dotyka nie tylko duszy, ale również ciała. Moglibyśmy powiedzieć, że najlepsza modlitwa to taka, kiedy cały człowiek jest zaangażowany w spotkanie z Bogiem. Pokazuje to sama liturgia, uczestnictwo we mszy świętej. Oczywiście jest to przede wszystkim doświadczenie duchowe, jednak w rytuałach bierze udział cielesność człowieka ze wszystkimi jego zmysłami. Stygmaty nie są dodatkiem, jakąś ozdobą, tylko zewnętrznym przejawem czegoś, co się dokonało we wnętrzu. W swojej książce „Stygmaty św. Franciszka i odrodzenie człowieka” o. Zdzisław Kijas pokazuje drogę, jaką przeszedł Franciszek. Święty coraz bardziej upodabnia się do Jezusa, ale czyni to przede wszystkim wewnętrznie, w sposobie myślenia, patrzenia na siebie samego, na drugiego człowieka, na Boga. Obraz i podobieństwo Boga, przez którego został stworzony, stają się we Franciszku jakby wydoskonalone. Chciałoby się powiedzieć, że nie ma już nic, co by ten obraz i podobieństwo w nim przesłaniało. On jest człowiekiem wyzwolonym przede wszystkim od siebie samego i od wszystkiego, co go jakoś wiąże, od pychy, zapatrzenia w siebie. Jest zupełnie zapatrzony w Boga, a stygmaty są zewnętrznym potwierdzeniem tego, co się dokonało w jego wnętrzu. Trudno byłoby sobie wyobrazić, że np. ktoś modli się o stygmaty, nie starając się, aby być wcześniej podobnym do Jezusa.
Raczej spotkałam się z tym, że święci modlili się o to, żeby stygmaty zostały im odebrane, albo chociaż ukryte, jak Ojciec Pio.
Taki właśnie jest człowiek, który jest wolny od siebie, nie szuka siebie, a więc nie chce na siebie zwracać uwagi. A tu nagle wydarza się coś – stygmatyzacja, co na nim skupia zainteresowanie innych. I staje się ciężarem dla stygmatyka.
Czy stygmaty, obecne w Kościele od czasów Franciszka, są znakiem dla nas? Noszą je nie tylko mężczyźni, ale i kobiety.
Stygmaty miało więcej osób świeckich niż duchownych, co samo w sobie jest jakoś znamienne. Na pewno nie są one do końca związane z duchowością pasyjną, mimo, że pierwsze skojarzenie możemy mieć właśnie takie – z osobą, która odprawia Drogę Krzyżową, rozważa tajemnice Męki Pańskiej. Ja bym powiedział, że tutaj chodzi przede wszystkim o duchowość ogołocenia, wyzwolenia od siebie. A to jest odrodzenie człowieka w Bogu. Mówi nam o tym Słowo Boże, przede wszystkim u świętego Pawła – nowe stworzenie, nowy człowiek, ale przecież sam Jezus w Ewangelii Jana mówi o narodzeniu się na nowo.
Wracam do pytania, czy to jest znak dla Kościoła?
W związku z Twoim pytaniem warto sobie przypomnieć sytuację po zmartwychwstaniu. Ukrzyżowanie Jezusa jest na tyle mocnym i trudnym wydarzeniem, że apostołowie się rozpraszają. Czują się przegrani, czy wręcz zdradzeni przez swojego Mistrza. I kiedy następuje pierwszy moment zwrotu w ich sposobie myślenia? Kiedy Jezus pokazuje się zmartwychwstały. Oczywiście później Zesłanie Ducha Świętego będzie totalnym umocnieniem apostołów i uzdolnieniem ich do misji głoszenia Jezusa zmartwychwstałego. Ale być może za mało zwracamy uwagę na to, że, kiedy Jezus stanął pośród nich, byli przerażeni, bo wydawało im się, że widzą zjawę – jeszcze w ogóle nie wyobrażali sobie czegoś takiego jak zmartwychwstanie. I co robi Jezus? Pokazuje im ręce i bok, albo ręce i stopy, czyli swoje rany. To rany są znakiem rozpoznawczym Jezusa. Właśnie dzięki nim apostołowie mogą się upewnić, że to jest rzeczywiście ich Mistrz. Stygmaty też są takim znakiem ze strony Boga – potwierdzeniem upodobnienia się do Niego.
Wydarzenia na Alwerni to nie tylko stygmaty.
Franciszek od Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1224, do Świętego Michała 29 września, odbywał czas odosobnienia, postu i modlitwy na górze Alwerni. Z jego doświadczeń tamtych dni zostały nam trzy rzeczy, a my mówimy zawsze tylko o jednej. Zostały nam stygmaty. Zostało nam Uwielbienie Boga Najwyższego, zapisane ręką Franciszka na kawałku pergaminu. I zostało nam błogosławieństwo dla brata Leona, zapisane na drugiej stronie tego pergaminu. To wszystko wydarzyło się właśnie wtedy. Pergamin Franciszek dał bratu Leonowi, który przeżywał kryzys i go o to poprosił. Leon na tymże pergaminie zrobił trzy adnotacje. Jedna, najdłuższa, mówi o tym, że Franciszek odbywał ten czas odosobnienia na dwa lata przed swoją śmiercią. Po wizji Serafina, po rozmowie z nim i po wyciśnięciu stygmatów, Franciszek własną ręką napisał Uwielbienie. Jak Franciszek przeżywał stygmaty? Warto przeczytać Uwielbienie Boga Najwyższego, skoro ten tekst jest odpowiedzią na to, co się stało. A mało kto to robi. I popatrz, mamy tu relację Franciszek– Bóg i potem mamy jeszcze błogosławieństwo dla brata Leona, czyli relację Franciszek–człowiek. Widzimy holistyczność tego, co się wydarzyło. Że miłość Franciszka do Boga, upodobnienie się do Niego wyraża się w sposób szczególny w jego relacji do człowieka. Nie pozostaje obojętny na potrzeby swojego brata. Bierze pióro do ręki i skrobie dla niego na tym kawałku pergaminu słowa pociechy. To jest dowód na prawdziwość tego całego doświadczenia, bo miłość do Boga odbija się zawsze w miłości do człowieka. Nie jest wyabstrahowana.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
/mdk