Jak opisuje Protoewangelia Jakuba, apokryf z II w., gdy narodził się Jezus, na chwilę zamarła cała przyroda: ptaki zastygły w locie, w bezruchu stanęły zwierzęta, ustał ruch świata, życie kosmosu i obroty gwiazd, cały świat znieruchomiał.
Dokonało się coś przeogromnego, jedynego, niepowtarzalnego. Ta tajemnica narodzenia Chrystusa powtarza się nieustannie przez wieki. Dokonuje się także dziś dla każdego, kto w nią wierzy i potrafi nią się zachwycić.
Czekał cały świat
W najbardziej znanej polskiej kolędzie Wśród nocnej ciszy śpiewano kiedyś słowa: „Cztery tysiące lat wyglądany”, dziś zamienione na: „Tyle tysięcy…”. W XVIII w., gdy powstała ta kolęda, panowało przekonanie, że świat został stworzony ok. czterech tysięcy lat przed Chrystusem. Tak wtedy obliczano. Podobnie w Izraelu do dziś używa się ery od stworzenia świata, która zaczyna się w 3761 r. przed Chrystusem.
Zbawca był więc oczekiwany cztery tysiące lat, czyli od początku stworzenia, zawsze, przez całe dzieje świata. W Biblii, już od Księgi Rodzaju, możemy znaleźć zapowiedzi Jego przyjścia.
Autorzy wczesnego chrześcijaństwa mówili też, że wszyscy ludzie dobrej woli, nawet poganie, którzy nie mieli dostępu do Biblii, nieświadomie pragnęli przyjścia Zbawiciela i w ten sposób przygotowywali się na przyjęcie Ewangelii. To przygotowanie wyrażało się tym, że w czasach przed narodzeniem Chrystusa narastała tęsknota za Bogiem, którego można kochać i który kochałby człowieka. W świecie, w którym czczono wielu bogów, dojrzewało przekonanie, że naprawdę musi być jeden Bóg. Wreszcie ówczesna „filozofia życia” lansowała idee etyczne, jakie prowadziły do lepszego przyjęcia zasad chrześcijańskich. Wszystko zmierzało ku wydarzeniu, które miało miejsce w Betlejem.
Długo oczekiwany Zbawca przyszedł na świat niemal niespostrzeżenie. W ciszy i pokorze, bez niezwykłych znaków ani zewnętrznych wyrazów wielkości. W dodatku pojawił się nie w stolicy wielkiego rzymskiego imperium, ale w zapadłym zakątku Palestyny, w miasteczku, o którym mało kto słyszał. Urodził się na peryferiach wielkiego świata. Była to pozornie zwykła, „cicha noc”, jak mówi inna kolęda. Miłość bowiem działa w sposób dyskretny, delikatny, nienarzucający się i jest krucha jak każde dziecko – można przejść obok niej obojętnie, odrzucić ją albo przyjąć. Potrzeba było dobrych i ufnych serc pasterzy, aby wyczuć tę wielką chwilę. I rozumu oraz dobrej woli mędrców, by rozpoznać światło gwiazdy prowadzącej do Jezusa.
Światło w grocie
W Ewangelii nie jest wyraźnie powiedziane, że Jezus urodził się w grocie lub ubogiej stajence. Są jednak podstawy, by w takiej właśnie scenerii przedstawiać Jego przyjście na świat. Z Ewangelii wynika bowiem, że nowo narodzony Chrystus został ułożony w żłobie, a więc w miejscu, gdzie kładziono paszę dla zwierząt. Całe to pomieszczenie mogło więc być jakąś szopą, grotą skalną albo schroniskiem wydrążonym w ścianie pagórka w okolicy osiedla.
Stąd powstała tradycja, znana już w połowie II w., która narodziny Jezusa umieszcza w grocie. Wiedziano bowiem, że jaskinie i groty często wykorzystywano jako miejsce schronienia. W okolicach Betlejem jeszcze dzisiaj można spotkać mieszkania w części zbudowane, a w części wydrążone w wapiennej skale, gdzie chronią się zwierzęta i ludzie, oddzieleni jedynie ścianą. W takiej grocie mógł stać żłób, o którym mówi Ewangelia.
Ta sceneria ma jednak głębsze znaczenie. Jaskinia to miejsce, w którym panuje nieustanna ciemność, bo nie dochodzi do niej światło dnia. Stała się więc symbolem świata – albo serca ludzkiego – pogrążonego w mroku. Chrystus rodzi się w grocie, czyli zstępuje do mrocznych obszarów, w jakich znajduje się ludzkość żyjąca w cieniu śmierci (Łk 1, 79) i oczekująca Zbawiciela. Przez Jego narodzenie ciemna grota zostaje opromieniona niebiańskim światłem.
Grota, która była zarazem stajnią, to także symbol ubóstwa tego świata. Rodząc się w niej, Jezus pokazał, jaki los przyjął. Nie wydumany, upiększony, nadziemski, ale bardzo zwyczajny, ludzki, najniższy, trudny i nieraz okrutny. Dziś także nie rodzi się jedynie w pałacu cnót, w oderwaniu od świata i ucieczce od problemów, ale w sercu każdego, kto jest gotów Go przyjąć.
Dlaczego 25 grudnia?
Ewangelie nie wskazują też, którego dnia Jezus przyszedł na świat. Zresztą, w starożytności zazwyczaj nie znano dziennej daty urodzenia. Nie była ona konieczna przy podawaniu danych osobowych, nie zapisywano jej, jak obecnie, w księdze urodzeń, ani też nie wpisywano do dokumentów osobistych.
To prawda, że chrześcijanie od początku czcili tajemnicę przyjścia Zbawiciela na ziemię. Nie przywiązywali jednak wagi do samej daty. Nie znano też osobnego święta Bożego Narodzenia. Pojawiało się ono dopiero w IV w. w liturgii. Gdy tylko zaczęło się pojawiać, przyjęło się bardzo szybko.
Jak doszło do jego powstania? Często mówi się, że zastąpiło ono popularne pogańskie święto narodzin Słońca, które obchodzono właśnie 25 grudnia. Jest to jednak wyjaśnienie uproszczone i nieprawdziwe.
Chrześcijańskie święto powstało w wyniku rozwoju roku liturgicznego, który – zwłaszcza po uzyskaniu wolności przez Kościół w 313 r. – został wzbogacony o nowe uroczystości. Wtedy też w naturalny sposób wyłoniły się obchody narodzenia Chrystusa. Jeśli chodzi zaś o wybór daty, duży wpływ miał sposób celebrowania Wielkanocy. To była najstarsza i najważniejsza uroczystość w roku. Inne powstające święta były zależne od niej. Data Wielkanocy była natomiast wpisana w naturalny cykl roku astronomicznego: wyznaczały ją bowiem pełnia Księżyca i wiosenne zrównanie dnia z nocą. Fakt ten miał decydujący wpływ na układ tworzącego się roku liturgicznego. Również daty innych świąt umieszczano w znaczących momentach cyklu natury. Przy obchodach zwiastowania (25 marca), narodzenia św. Jana Chrzciciela (24 czerwca) lub narodzenia Jezusa (25 grudnia) nie stawiano pytań o dokładny czas tych wydarzeń. Ważniejsza była symbolika wybranych dat kalendarzowych i ich związek z naturalnym cyklem astronomicznym. Pomagało to przeżywać upływ czasu i różne pory roku w odniesieniu do Chrystusa.
To także tłumaczy, dlaczego jako datę narodzenia Jezusa chętnie przyjęto moment zimowego przesilenia. Dzień ten symbolizuje zwycięstwo światła nad ciemnościami. Światło dnia zaczyna się zwiększać, a ciemności nocy stają się coraz krótsze. Dlatego dzień ten wydaje się najodpowiedniejszy, by czcić narodziny Tego, który jest prawdziwą światłością, przychodzącą z wysoka. Czy można znaleźć datę, która lepiej obrazowałaby tę tajemnicę?
Nie chodziło więc o to, by zastępować kult pogański. Podstawa święta znajdowała się w Biblii i w tradycji liturgicznej pierwotnego Kościoła.
Kołyska dla Pana
„Fakt, że nasz Pan i Zbawiciel został złożony w żłobie, wykazuje, że On miał się stać pokarmem wierzących. Żłóbek bowiem jest miejscem, gdzie leży pokarm. Naszym żłóbkiem zaś jest ołtarz Chrystusa, przy którym się gromadzimy, aby się posilać pokarmem Zbawienia, Ciałem Chrystusa” – głosił św. Augustyn.
W tym samym duchu działał w XIII w. św. Franciszek z Asyżu, gdy po raz pierwszy tworzył żywą szopkę. W Greccio, na zboczu wzgórza znalazł grotę, w niej przygotował żłób, kazał przynieść siano, przyprowadzić wołu i osła. Chciał stworzyć namiastkę Betlejem. Ale nie ograniczył się do tego. Zaprosił kapłana, by w nocy z 23 na 24 grudnia przy żłobie sprawował Mszę świętą. Sam jako diakon czytał Ewangelię i głosił kazanie.
Sprawując Mszę świętą przy żłóbku, Franciszek chciał pokazać, że Jezus, który narodził się w Betlejem, rodzi się i przychodzi wciąż na nowo, zwłaszcza w Eucharystii.
Kto przyjmuje Chrystusa obecnego pod postacią chleba, staje się prawdziwym Betlejem, „domem chleba” – wyjaśniał św. Hieronim (nazwa Betlejem w języku hebrajskim znaczy „dom chleba”). Jego serce zaś staje się prawdziwą „kołyską dla Pana” – jak mówił Mistrz Eckhart.
Najlepiej przeżywamy tajemnicę narodzenia Chrystusa, jeśli pozwalamy Mu się narodzić w naszych sercach oraz na to, by nas karmił swym Ciałem i słowem. I jeśli Go wciąż szukamy: w swym sercu – przez wiarę, w Kościele – przez sakramenty, w swych bliskich – przez miłość.
Przez drzwi pokory
W IV w. w Betlejem powstała bazylika, wzniesiona nad grotą, w której narodził się Jezus. Do bazyliki prowadziły trzy pary drzwi, umieszczone w ścianie frontowej. Nad drzwiami był fresk przedstawiający pokłon trzech magów ze Wschodu, ubranych w perskie szaty. Kiedy trzy wieki później Persowie zajęli Palestynę i dotarli do Betlejem, ta mozaika uratowała bazylikę od zniszczenia. Najeźdźcy uszanowali świątynię, gdy zobaczyli postacie swoich rodaków.
W XVI w. chrześcijanie musieli zmienić układ frontonu. By muzułmańscy Turcy nie mogli wjeżdżać do bazyliki na koniach, całkowicie zamurowali dwa wejścia, trzecie natomiast znacznie zmniejszyli. Takie pozostaje do dziś. Do bazyliki wchodzi się przez bardzo niskie drzwi. By wejść do wnętrza, trzeba się schylić. Trzeba skłonić głowę. Są to tzw. drzwi pokory.
Drzwi te mają także wymiar symboliczny. Wchodząc do Bazyliki Narodzenia Pańskiego i stając przed żłóbkiem, skłaniamy głowę przed wielką tajemnicą wcielenia, której do końca nie można zrozumieć. Można jedynie przyjść, stanąć przed Nowo Narodzonym i przed Nim pochylić głowę.
Pokora oznacza także zachwyt. Tyle razy słyszymy o tym, że Bóg stał się człowiekiem. Chodzi o to, by tą tajemnicą się zachwycić. By chociaż na chwilę się zamyślić, zatrzymać, znieruchomieć. Dopiero wtedy usłyszymy głos anioła, który także do nas mówi: Zwiastuję wam radość wielką… Nabierzcie ducha i podnieście głowy… (Łk 2, 10. 21, 28).
Ks. prof. Józef Naumowicz
/pgw