W piątek, 11 listopada, po długim, bo aż trzyletnim oczekiwaniu, obejrzymy film „Prorok” reżyserii Michała Kondrata. Zapowiadany był jako debiut fabularny reżysera, wyprodukowany z rozmachem produkcji mającej być zbliżonej do tych zachodnich. Jednak, co z tego wynikło?
Na zeszłorocznej konferencji prasowej zapowiadano premierę filmu w listopadzie 2021, "chwilę" po beatyfikacji głównego bohatera, kard. Stefana Wyszyńskiego. Następnie zapadła cisza, po której ogłoszono, że premiera faktycznie będzie w listopadzie, ale 2022 roku. Wreszcie nadszedł ten moment! Presja była ogromna, bo po niezbyt udanym filmie Tomasza Syki Wyszyński – zemsta czy przebaczenie, nie oczekiwano zbyt wiele. Różnica była taka, że film Syki przedstawiał lata wojenne życia Prymasa, a Prorok opowiada o latach, w których kard. Wyszyński, po 3 latach internowania, ponownie staje na czele Kościoła Katolickiego w Polsce, którą rządzi władza ludowa.
Film Prorok opowiada o okresie po uwolnieniu Kardynała Wyszyńskiego - od momentu jego wyjazdu z Komańczy po wydarzenia z grudnia 1970 roku, przy czym warto dodać, iż kadry końcowe poświęcone są wydarzeniom związanym z wyborem kard. Wojtyły na papieża. Historia została urozmaicona o kilka wątków fikcyjnych.
Fabuła produkcji rozpoczyna się od przejmującej sceny torturowania bp Baraniaka w ubeckiej katowni, który mimo wszystko nikogo nie wydaje władzy ludowej. Produkcja ukazuje wydarzenia na przestrzeni lat, każdy rok oddzielając napisem w lewym dolnym rogu. Czas wydaje się płynąć na tyle szybko, iż widz może uzyskać dość mylne przekonanie, że spotkania Prymasa z władzą odbywały się dość często, jednak nie jest to prawdą. Odbyły się one tylko cztery razy.
Film ma na celu pokazanie dobroci Kardynała, jego zaangażowania w rozwój Kościoła i walkę z procesem programowej ateizacji. W bardzo ciekawy sposób pokazano jak pozytywnie wpływa na poszczególnych bohaterów filmowych spotkanie z Prymasem. Ukazane są także ważne momenty spoza Polski.
Można powiedzieć, że produkcja dobrze koresponduje z rzeczywistością historyczną. Rozpoczęcie Soboru Watykańskiego II, spotkanie z papieżem czy oficjalne przekazanie insygniów prymasowskich pokazane są z dużą dbałością o szczegóły z epoki. Ważnym momentem filmu jest przekazanie informacji o decyzji dotyczącej wystosowania listu do biskupów niemieckich ze słynnym zwrotem „wybaczamy!”.
To co zdecydowanie udało się w tym filmie, to casting. Sławomir Grzymkowski (kard. Wyszyński), faktycznie wczuł się w rolę. Makijaż i garderoba podkreślają wszystkie cechy charakterystyczne Prymasa, a sama mimika i głębia spojrzenia aktora zostały opanowane do perfekcji. Aktor na konferencjach prasowych mówi o tym, jak wiele czasu poświęcił w zagłębianie się i poznawanie Błogosławionego. Przedstawiciele władzy grający kolejno Gomułkę i Cyrankiewicza, tj. Adam Ferency i Marcin Troński także odrobili lekcje. Nie da się ukryć, że ich gra aktorska, a także otoczenie w jakim grają zostało doprowadzone do doskonałości. W tych scenach widać dokładnie jak wyglądała władza w Polsce Ludowej.
Producenci nie szczędzili pieniędzy, by dopiąć na ostatni guzik scenerie, w której rozgrywają się konkretne fragmenty produkcji. Powszechnie wiadomo było, że Władysław Gomułka życzył sobie w gabinecie drewnianą boazerie w „jodełkę” – taką też zobaczymy w filmie. Sceny nagrywane w Pałacu Prymasowskim, ogrodzie czy Komańczy nie pozostawiają wątpliwości, gdzie aktualnie rzecz się dzieje. Dokładność dotyczy również symboli. Prymas Wyszyński był wielkim przeciwnikiem picia alkoholu, jednak bp Baraniak był chyba jedyną osobą, której pozwalał to robić w swojej obecności, co zostało ukazane w jednej ze scen.
Ocena tego filmu nie jest jednoznaczna. Zdecydowanym plusem jest opisany casting, charakteryzacja, scenografia i dbałość o szczegóły. Liturgia pokazana w filmie odbywa się zgodnie z ówcześnie obowiązującym rytem, a ludzie są odpowiednio ubrani. Jednak cała akcja pędzi nieco za szybko. Nie zawsze oczywistym jest, ile lat minęło pomiędzy jedną a drugą sceną. Sam film zawiera kilka momentów, które są zbędne. Jednak, wydaje mi się, że warto go samemu obejrzeć. Jest to zdecydowanie coś nowego na Polskiej scenie filmowej, a przede wszystkim dobrze wykonanego.
/em